Rum

„Birbant”

W rodzimym folkmetalowym światku ostatnimi czasy powiało trochę nudy- co prawda Percival Schuttenbach dwoi się i troi, a warszawska scena produkuje nowe twory (postvecordiowy Hellroth), ale zewsząd dają się słyszeć głosy, że brakuje czegoś świeżego, innego, delikatnie odmiennego od pogańsko-ponurego schematu. I oto pojawił się Rum z płytą "Birbant" - zawadiackie granie z dużą dawką humoru. Pierwsze porównanie, jakie przychodzi na myśl, to Korpiklaani. Choć warsztat wykonawczy i sama produkcja jest zdecydowanie na niższym poziomie, to klimat i sam zamysł muzyczny wydaje się być tak samo dobry. Nawet Tomek Kłeczek, wokalista, brzmi jak Jonne. Podobieństwo do Finów wynika też z dość częstego wykorzystania akordeonu, który nadaje tej muzyce knajpiano-podchmielony charakter. W zasadzie gdyby nie kilka utworów, można by uznać, że "Birbant" to concept-album - większość numerów to opowieści o suto zakrapianych imprezach, gdzie piwo, rum, wódka i wino leją się strumieniami. Ma to wszystko bardzo swojski klimat i dalekie jest od dziwacznego i wydumanego zadęcia, które ostatnimi czasy wkradło się chociażby do nowych produkcji Radogosta. Smaku "Birbantowi" dodaje również wykorzystanie instrumentów dodatkowych - tu prym wiedzie lira korbowa, którą wspomagają od czasu do czasu akustyczne "struniaki" i gdzieniegdzie przyjemne dla ucha flety.
Może "Birbant" nie zostanie najlepszą płytą w historii polskiego folk metalu, ale na pewno jest przyjemnym akcentem. Przyjemnym, bo innym - na próżno szukać na naszej scenie drugiego takiego bandu. Kufle w dłoń, płyta do odtwarzacza!

Skrót artykułu: 

Rum, 2013

W rodzimym folkmetalowym światku ostatnimi czasy powiało trochę nudy- co prawda Percival Schuttenbach dwoi się i troi, a warszawska scena produkuje nowe twory (postvecordiowy Hellroth), ale zewsząd dają się słyszeć głosy, że brakuje czegoś świeżego, innego, delikatnie odmiennego od pogańsko-ponurego schematu. I oto pojawił się Rum z płytą "Birbant" - zawadiackie granie z dużą dawką humoru.
Autor: 

Dodaj komentarz!