Roztrzepotany lot Osjana

Przyzwyczailiśmy się już do tego, że podczas festiwalu "Nowa Tradycja" odbywa się finał konkursu na Folkowy Fonogram Roku (przeniesiony z lubelskich "Mikołajków Folkowych"). Przyzwyczailiśmy się też do tego, że ze składem finalistów tego konkursu niewiele ma wspólnego teoretycznie bliska, czy nawet tożsama, lista nominowanych w prestiżowym ponoć konkursie "Fryderyki". Różnorodnie nazywana tam kategoria "folkowa", "etniczna", "tradycyjna", "źródłowa" była zawsze jednym z najjaskrawszych przykładów bezradności i nieprzystawalności wyobrażeń, jakie dawali członkowie fryderykowej akademii do realiów. Darujmy sobie znane przykłady. Wiadomo, że w gronie nominatów i zwycięzców "Fryderyka" zdarzały się niejednokrotnie zgoła groteskowe kandydatury. Kandydatury, których uzasadnieniem mogła być chyba tylko "medialność" albo wydawanie płyt u tych, a nie innych wydawców.

I oto wiosną tego roku okazało się, że wszystkie trzy krążki nominowane do fryderykowej nagrody (w kategorii "Etno/Folk") to płyty artystów szlachetnych i - chyba po raz pierwszy - rzeczywiście należących do szeroko pojętego kręgu "etno/folkowych" inspiracji - to Osjan, Joszko Broda i Hania Rybka. Być może nie warto byłoby o tym wspominać, gdyż nagroda "Fryderyk" ma chyba (moim zdaniem przynajmniej) marginalne znaczenie i nie jest wyznacznikiem niemal niczego więcej poza - kiepskim na ogół - gustem tak zwanej branży. Nie warto byłoby więc wspominać, gdyby nie powyższy tercet wykonawców oraz fakt, że zwycięzcą konkursu została "Księga liści" zespołu Osjan. Płyta, która niebawem miała okazać się też najlepszą w konkursie na Folkowy Fonogram Roku 2004 (oraz zająć dziesiąte miejsce w głosowaniu na "Wirtualne Gęśle"). Oczywiście zadziałała tu - by tak górnolotnie rzec - magia Osjana. Trudno byłoby więc ową jedność werdyktów traktować jako element "poszerzania się horyzontów" ludzi z tak zwanej branży, czy dostrzeżenia folkowego środowiska, zwłaszcza że wszak Osjan o kojarzenie z tymże środowiskiem nigdy nie zabiegał (raczej wręcz przeciwnie). A jednak i tak rzecz musi cieszyć.

Nawiasem mówiąc dobrze byłoby, gdyby takie poszerzenie horyzontów nastąpiło. Nie chodzi jednak przecież o to, by folk wszedł na "biznesowe salony", ale by jego przedstawiciele mogli cieszyć się szacunkiem, na jaki zasługują, żyć z muzyki, którą grają i by ta muzyka mogła szerzej zaistnieć w mediach. Przecież po to artysta wychodzi na scenę, by dotrzeć do słuchaczy. Przecież słuchacze mają prawo oczekiwać (na przykład w telewizji) nie tylko biesiad...

Ale to pewnie tylko pobożne życzenia.

rzykład Osjana jest tu jednak szczególny. Okazuje się bowiem, że można przez z górą trzydzieści lat konsekwentnie grać swoją "nutę", nie oglądając się na wiatry, mody czy media i stać się jednym z najbardziej szanowanych wykonawców przez drugie już co najmniej pokolenie słuchaczy.

Co o tej niezwykłości Osjana decyduje? Ano przynajmniej parę czynników. Przede wszystkim wspomniany nonkonformizm, świadome kroczenie własną ścieżką, w poprzek schematów, wyobrażeń i zwyczajów. Przede wszystkim też fakt, że to muzykowanie jest również przygodą, drogą, poszukiwaniem dla samych muzyków. Że muzycy ci nie eksperymentują dla tak zwanego efektu, ale z potrzeby poszukiwania w sobie "naturalnego dźwięku", z potrzeby rozmowy i spotkania. Ze sobą i słuchaczami. Czyż to przypadek, że większość ich płyt została nagrana podczas koncertów? Nie, bo właśnie "na żywo" realizuje się ów podstawowy, powiedzieć można wręcz wspólnotowy, aspekt muzykowania. Jak napisał Radosław Nowakowski w książce (zeszycie?) dołączonej do "Księgi liści" (a może raczej będącej jej częścią): Żywiołem Osjana jest koncert. Wodą i powietrzem Osjana jest zmienność. Nagranie jest próbą zamrożenia owej zmienności, zatrzymania tego, co nieustannie płynie. Płyta jest pięknym motylem lub burą ćmą przyszpiloną do dna gablotki. Rybą wyrzuconą na brzeg. Koncert jest roztrzepotanym lotem pełnym błysków, olśnień, zniknięć, chaotycznych zwrotów, które nie pozwalają przyjrzeć się dokładnie lecącej istocie, a jednak tylko wtedy objawia się ona w pełnej krasie. No tak. Dobrze jednak, że są owe przyszpilone - raczej motyle niż ćmy - Osjanowe. Że można wracać do nich, choćby i niedoskonałych. A to, że Osjan potrafi w kilka chwil wykreować własną, niezwykłą atmosferę, wie każdy, kto słyszał zespół na żywo, choćby podczas tak krótkiego - ale intensywnego - koncertu, jaki grupa dała na tegorocznej "Nowej Tradycji".

Osjan to ludzie. Cztery niepokorne i jakże bogate artystycznie osobowości. Jacek Ostaszewski, Wojciech Waglewski, Radosław Nowakowski i Milo Kurtis. Twórcy z różnymi pozaosjanowymi doświadczeniami realizujący własne projekty. A jednak każdorazowo, gdy stają obok siebie na scenie, tworzą szczególną wspólnotę. Bo wychodzą na scenę nie tylko po to, żeby coś powiedzieć, ale również, żeby się czegoś (także od siebie samych) dowiedzieć. Ta szeroka formuła dialogu sprawia, że zarówno dla publiczności jak i chyba dla samych muzyków koncert Osjana jest wciąż nową przygodą. I wtedy nie jest ważne, jak ktoś będzie próbował definiować styl zespołu, odnajdywać muzyczne skojarzenia, żeby go sobie "oswoić". Zresztą i tu wypada się zgodzić z Radosławem Nowakowskim, że z wielu bardziej i mniej nietrafnych określeń stylu zespołu, najbardziej adekwatne jest chyba używane przez Osjana od jakiegoś czasu - "muzyka fruwającej ryby". Zwłaszcza że, jak pisze Nowakowski o unikaniu gatunkowych szufladek, w przypadku tej grupy "niekonwencja stała się konwencją". A warto wspomnieć, że ten specyficzny język Osjana współtworzyli przed laty także między innymi Tomasz Hołuj, Zygmunt Kaczmarski, Marek Jackowski czy Karol Szymanowski.

Wielbicieli "przyszpilonych motyli" ucieszy fakt, że poza wydanymi w końcu ubiegłego roku "Księgą liści" i "Drzewem Osjan" (zawierającymi między innymi wznowienie płyty z 1980 roku) jest jeszcze jeden krążek. Ukazała się właśnie na rynku ostatnia chyba z niewydanych dotąd na CD polskich płyt - nagrana w 1978 przez Osjana w towarzystwie Tomasza Stańki.

Ta opowieść wciąż trwa.

I co ciekawe, trochę zaskakująco (pozytywnie zaskakująco), skojarzyła się jednak ze sceną folkową. Bo zgłoszenie płyty do Folkowego Fonogramu Roku 2004 i występ na "Nowej Tradycji" można chyba potraktować symbolicznie. Nie w tym sensie, że Osjan potrzebuje dla siebie naklejki "folk". Raczej może w tym, że muzycy dostrzegli, że tu mają swych artystycznych przyjaciół (a zapewne i sympatyków). Zresztą był już przecież i warszawski koncert dla ofiar tsunami, na który Milo Kurtis zaprosił Swoją Drogą, Stilo, Yerbę Mater i Starą Lipę. Tak to pięknie uobecnia się muzyczna wspólnota.

Skrót artykułu: 

Przyzwyczailiśmy się już do tego, że podczas festiwalu "Nowa Tradycja" odbywa się finał konkursu na Folkowy Fonogram Roku (przeniesiony z lubelskich "Mikołajków Folkowych"). Przyzwyczailiśmy się też do tego, że ze składem finalistów tego konkursu niewiele ma wspólnego teoretycznie bliska, czy nawet tożsama, lista nominowanych w prestiżowym ponoć konkursie "Fryderyki". Różnorodnie nazywana tam kategoria "folkowa", "etniczna", "tradycyjna", "źródłowa" była zawsze jednym z najjaskrawszych przykładów bezradności i nieprzystawalności wyobrażeń, jakie dawali członkowie fryderykowej akademii do realiów. Darujmy sobie znane przykłady. Wiadomo, że w gronie nominatów i zwycięzców "Fryderyka" zdarzały się niejednokrotnie zgoła groteskowe kandydatury. Kandydatury, których uzasadnieniem mogła być chyba tylko "medialność" albo wydawanie płyt u tych, a nie innych wydawców.

Dział: 

Dodaj komentarz!