
Bardo leży między pagórkami, na zboczu, które opada do rzeki, bo i samo prasłowiańskie brdo oznacza niską górę. Może ta nazwa wzięła się ze zwyczajowych wskazówek, jakimi tłumaczono sobie drogę słowami: „aż zobaczysz brdo, a na nim gród”? Później, z racji germańskich wpływów i kolonizacji Bardo zostanie Warthau, Warthą, a w końcu Wartą. Ale to już pochodzić będzie od niemieckiego czasownika „czekać” (warten) i roli, jaką w kupieckich dziejach odegra gród. Zapewne każde z tych znaczeń odciśnie się na historii miasta, które na pagórku pozostając, czekać będzie nieustannie na spokojne czasy. Tu doskonale wpisze się buddyjskie „bardo”, które oznacza stan pośredni między narodzinami i śmiercią, zatem trwanie. W tę wieloznaczność nazwy miasta wpisuje się wieczna towarzyszka jego mieszkańców Matka Boża bardzka, która swymi cudownymi łaskami będzie je nieustannie podnosić z gruzów i katastrof, jakie przyniesie historia. Zresztą na temat cudów Matki Bożej z Barda w 1655 roku w Pradze wydano dzieło. A dziś można na ich dowód zobaczyć liczne wota dziękczynne w kaplicy.
Niepozorna, bo licząca zaledwie 40 cm, rzeźba trafiła do Barda po tym, jak młody Polak, któremu ukazała się Matka Boża, wraz otrzymaną od Niej drewnianą rzeźbą usłyszał słowa „Przyjmij synu, Matkę swoją”. Pozostałą historię dopisały kolejne stulecia z tymi wydarzeniami, których rzeźba była już świadkiem.
Wychodząc od próby określenia wieku bardzkiej Maryi, Tomasz Karamon dociera do tego, co mogło zapisać się na soczewce Jej oczu, a co – gdyby dać się porwać fantazji – mogłoby być filmowym zapisem wydarzeń, jakie przez prawie tysiąc lat towarzyszyły Matce Bożej z Barda. Bo ta bardzka Maryja uznawana jest za najstarszą drewnianą rzeźbę w Polsce, gdzie – jak pisze autor książki – „spogląda na wiernych swoim łagodnym wzrokiem”.
Książka Co widziała Matka B. Opowieści z Barda koresponduje z etnograficznym zapisem, który Tomasz Karamon buduje ze wspomnień przekazywanych przez kolejne pokolenia. Ten zapis przeszłości tworzy znaną dotychczas nielicznym historię Barda, którą mogła widzieć rzeźba. Jest tym samym tytułowa Matka Boża tak samo Maryją, matką Chrystusa, jak i matką miasta.
Lejtmotywem książki są pierniki. Nie mogło chyba być inaczej, skoro Bardo ma takie tradycje, a sam autor zajmuje się snycerką. To do nich będzie wracał w wątkach budujących historię, wiele z nich też pierniki połączą.
Kiedy ze wspomnieniami mieszkanki Warthau, Marii Geissler, dociera przepis na pierniki, opowieść toczy się wokół miodowego pieczywa, które określano w Warcie pątnym. W końcu było to miasto pielgrzymek, a tradycje piernikarskie sięgają tam XIII wieku. Przepis na pierniki, który jest zaczynem opowieści, ponosi ją do murów kościoła, pod którymi, nim naziści tego nie zmienili, piernikarze bardzcy rozstawiali swoje kramy, by być bliżej pielgrzymów z najlepiej nadającym się w podróż, bo nie nęcącym zapachem suszonego mięsa dzikiej zwierzyny z okolicznych lasów, a pożywnym i z racji nuty pikanterii dodającym energii ciastem chlebowym na miodzie. Miodowym chlebem zwanym nie bez przyczyny.
Nie tylko pątnikom służył on za pokarm, jego okruchami, jak wieść niesie, karmił gołębie bergvater z kaplicy na Warthabergu. Przy wypieku pierników pracowali też bardzcy kalikanci. Łączą one zatem wiele pokoleń i wiele splatają historii, które widzieć mogła Matka Boża.
Bo musiała przecież, stojąc przy ołtarzu kościoła, widzieć plecy Franza Kuschela, organisty z kościoła, kiedy zasiadał do organów, by grać do mszy, i czekał, aż wspomniani kalikanci, młodzi chłopcy zaczną dmuchać w organowe miechy. Ale oni woleli grę w karty i Franz zwykle musiał użyć dzwoneczka, by pogonić ich do pracy.
Ta słodka i smakowita opowieść o historii piernika bardzkiego mogła zapisać się w soczewce Matki Bożej, w końcu to do Niej, pożywieni piernikiem, wędrowali pielgrzymi wypraszać łaski, z których słynie. Zresztą i z Jej wizerunkiem musiano wypiekać pierniki – pewnie na pamiątkę, nim snycerze i sami piernikarze przestali wycinać w klockach piękne wzory, a zaczęli wyklejać je papierowymi obrazkami – bo i ten z Matką Boską sam autor znajdzie po latach w Šumperku.
Początkowo pielgrzymi przybywali do malutkiego kościoła, zwanego czeskim i do tego większego, który powstał z myślą o nich, by każdy z tej ogromnej liczby przybyszów mógł zmieścić się w świątyni.
Początki kościoła w Bardzie sięgają kapliczki, w której wspomniany młody człowiek umieścił rzeźbę Maryi. Później była złamana noga rycerza, który w dowód wdzięczności za uratowane życie postanowił zbudować figurze z kapliczki godne schronienie. I tak w 1300 roku wznosi się pierwsza murowana kaplica. Nowy kościół pojawi się w Warcie za sprawą cystersów w XV wieku, a obydwa spłoną później w wyniku wojen husyckich. Figurę Matki Bożej z pożaru uratuje proboszcz, który wywiezie ją z ogarniętej walkami Warthy.
Na pomysł budowy nowego, większego kościoła wpada opat z Camenz, dzisiejszego Kamieńca Ząbkowickiego. Kiedy stary robi się zbyt ciasny dla przybywających do Warthy pielgrzymów, wpada na pomysł wybudowania w miejscu dwóch starych kościołów nowego większego. Ma on też pełnić funkcję pojednawczą między pielgrzymami z Czech i Niemiec tak, by figura znajdowała się w jednym miejscu. Ten nowy kościół, za budowniczym Bernardem Rosą, będą później nazywać Różą wśród cierni.
Budowę obserwuje figura Matki Bożej, kiedy w 1692 roku, po ukończeniu prezbiterium zostaje przeniesiona ze starego kościoła niemieckiego. Stamtąd może widzi trwające jeszcze dwa lata prace. Jest w nowym kościele, jeszcze nieukończonym, świadkiem ślubu, jaki w 1693 roku weźmie pracujący przy budowie Jacob Rauscher.
To przez otwarte okiennice południowej wieży kościoła wpada Mefistoteles. Już 1685 roku gospody warciańskie huczą opowieściami o Wilde Jager, wichrowym upiorze i jego kompanie, którzy przechodząc przez ulice miasteczka, niszczą wszystko, co spotkają na drodze. Widać Wartha ma swoistego ducha, jakim jest wiatr. Nie na darmo mieszkańcy ukują powiedzenie, że królową Warthy jest Matka Boża, a królem wiatr. Ale to Ona chroni mieszkańców, którzy uciekają się do Niej z modlitwami, gdy ten wieje zbyt silnie.
Bo tak, jak przewidzieli, wybucha w Warthau wielki pożar, który trawi nie tylko większość domów, ale i nowy kościół. Tylko świętą figurę udaje się uratować z płonącego ołtarza ojcu Fulgencjuszowi Melzerowi. Gdyby nie on, zniknęłaby pod ciężarem dzwonu walącej się wieży. Pożogę widać z oddalonego osiem kilometrów Baumgarten, dokąd dolatują płonące gonty niedawno postawionego dachu kościoła. I może to morze ognia też pamiętają Jej oczy?
Co jeszcze widziała Matka Boża z Barda? Odszpuntowywane beczki, a może tę słynną na trzy palce pianę bardzkiego piwa? Widziała cystersów warzących piwo w drugim browarze, jaki wzniesiono po pożodze. Czy zmartwiło Ją to, że w murach dawnej gospody zakonnice utworzyły klasztor? Jej oczy musiały się smucić, gdy w murach utworzono obóz dla Luksemburczyków i widziała tam katów z Warty – tak więźniowie będą wspominać po wojnie niemieckich nadzorców.
Do tego próbuje dojść Tomasz Karamon, przybliżając wydarzenia historyczne, których figura Matki Bożej z Barda mogła być świadkiem. Niczym filmowiec taśmą, słowami pokazuje to, co może być powidokiem Jej oczu. A widziała być może więcej, niż zapisano na kartach historii.
Przytoczone opowieści to tylko kilka z tych licznych, jakie oczyma Matki Bożej chce widzieć Tomasz Karamon, albo z których składa film o przeszłości miasta i kultu. Tą mozaiką zdarzeń z przestrzeni wieków maluje podszewkę soczewki oczu Matki Bożej i tę historię, którą chcielibyśmy tam znaleźć, w metaforyczny sposób odkrywając ją przed czytelnikiem.
Matka Boża z Barda milczy. Poza tym, co zapisało się w kolejnych warstwach polichromii, w pęknięciach i naprawach, a co konserwator sztuki odczytać potrafi, nie dowiemy się od niej więcej nic. Ale te drobne rysy i próby przykrycia zdarzeń mogą nam coś powiedzieć, pomóc ułożyć historię. Złożona ze spisanych wspomnień, nałożona na tło narracji mniej lub bardziej znanej daje możliwość zrekonstruowania całkiem długich i bogatych dziejów jednej małej figury, datowanej na XIII wiek. Reszta jest milczącym zapisem tak bardzo przez nas pożądanej soczewki oczu rzeźby Matki Bożej. I jeszcze gołębie mogłyby dopowiedzieć coś z historii, te same, które mieszkańcy Warty tak chętnie hodowali. Ale i one, jak drewniana Matka Boża, milczą.
Monika Mellerowska
Bardo i Matka Boża są jak synonimy. Nie wiadomo już dziś, czy pierwsza była miejscowość, czy też ta zbudowała się wokół kultu figury Matki Bożej. Dość powiedzieć, że historia Barda, przynajmniej przez tysiąc lat rozgrywała się na oczach Maryi z początkowo wartańskiego, a później bardzkiego kościoła.