Rammstein na ludowo i księżniczki chaosu

„Nie sztuka grać, ale trzeba mieć na cym!” – jak lekko, a trafnie, rzucił niezawodny konferansjer Nowej Tradycji – Krzysztof Trebunia-Tutka. Dodałabym, że jeszcze dobrze jest, jak wokalista ma głos, a aranżer pomysły – zwłaszcza, gdy jak w tym roku – konkurencja jest wyjątkowo silna. Po zeszłorocznej posusze – by nie powiedzieć nędzy, co teraz można przyznać już bez owijania w bawełnę – kiedy to padały wszelakie nadzieje na przyszłość polskiego folku, tegoroczna Nowa Tradycja najjaśniej zabłysnęła konkursem! Zgłosiło się kilkadziesiąt zespołów, a przynajmniej na scenie zaprezentowano 13 zespołów i naprawdę trudno było wśród nich wskazać słabe. Jedne mogły się podobać bardziej, inne mniej, ale to raczej z powodu gustów osobistych, a nie mizeroty muzycznej. Ponadto było różnorodnie pod względem repertuaru i klimatów.

fot. J. Zarzecka: Bum Bum Orkestar, Nowa Tradycja 2015

Zwyciężył i Grand Prix otrzymał zespół Banda Nella Nebbia, który najbardziej wpasował się muzycznie w Studio im. W. Lutosławskiego – konia z rzędem temu, kto nie znając kontekstu, wytypowałby, że ten łoskot ma pochodzić z polskiej muzyki tradycyjnej, za to koneserów i jurorów – znudzonych latami klezmersko-jazzowymi – nowoczesna propozycja zawodowców urzekła. Ta jedna z kilku w tym roku orkiestr dętych narobiła hałasu w stylu nieco imperialistycznym – taki „Rammstein na ludowo”, jak podsłuchałam w kuluarach. Jury dodatkowo wyróżniło Nagrodą Specjalną im. Czesława Niemena za wybitną osobowość artystyczną Franciszka Szpilmana – lidera zespołu, który z werwą dyrygował orkiestrą. Wybór jury podzielił redakcję „Pisma Folkowego”, ale jak wiadomo, o gustach dyskutować nie należy, zaś nowatorstwa nagrodzonej kapeli nie sposób odmówić.

Propozycje aktorsko-kabaretowe zostały zupełnie pominięte na liście nagród, natomiast – zwłaszcza Ludożercy z Innej Wsi – bardzo spodobały się publiczności. Może istotnie nawiązanie do tradycji było tu nader szeroko pojęte, jednak w innych okolicznościach niż profil Nowej Tradycji z przyjemnością by się na ich występ poszło. Tak naprawdę jedynie Justyna Jary i zespół PompaDur odstawali wyraźnie od reszty – jakby ktoś żywcem i przez pomyłkę przeflancował kapelę z festiwalu piosenki aktorskiej do Studia S1. W tej kapeli jedynym elementem folkowym na pierwszy i kolejne rzuty oka był Robert Lipka, znany akordeonista folkowy.

Muzykę, którą najbardziej dało się zatańczyć, grała Warszawska Orkiestra Sentymentalna Gabrieli Mościckiej. Był to międzywojenny folklor miejski – urocze walczyki, tanga i fokstroty pod nogę, śpiewane ładnym głosem, czysto, płynnie – podrywały z fotela, nawet bardziej niż modyfikowane oberki kapeli Odpoczno.

Niedocenionym zespołem festiwalu wydaje się The Supertonic Orchestra. Wprawdzie muzycznie nie zabłyszczeli najjaśniej, ale poprzez fakt, że zespół działa w Dublinie, gdzie gra muzykę polską – nie tylko dla środowisk imigracyjnych, ale częściej nawet dla słuchaczy innych narodowości – to właśnie ta kapela tworzy „nową, świecką tradycję”. Wprowadza polski folklor na Wyspach, gdzie przecież mieszka teraz tylu Polaków.

Burzę Braw – czyli nagrodę publiczności – dostał zespół Bum Bum Orkestar, choć deptała im po piętach z liczbą głosów Kipikasza. Bum Bum podobał się powszechnie, bo zagrał ciekawie, energetycznie – trochę motywów żydowskich, trochę bałkańskich, miejscami mocno filmowo – smakowite konstelacje. Z kolei duet Kipikasza to „księżniczki chaosu” – trochę jak białoruski Jar, tyle że z elektroniką – ciekawe pomysły, dosyć surowe kawałki, z drugiej strony – niezrozumiałe w wielu miejscach teksty. Jednak, pamiętając lubelskie występy Kipikaszy i biorąc pod uwagę obecny entuzjazm publiczności, można stwierdzić, że z tej mąki (kaszy?) jeszcze chleb dobry być może. Mnie urzekło też Królestwo Beskidu z delikatną muzyką niczym ilustracja do filmów o górach Szkocji – takie tolkienowskie Shire. Skrzypaczka i flecistka zespołu, Katarzyna Gacek-Duda dostała Złote Gęśle – nagrodę dla najlepszego instrumentalisty.

Po konkursie znów dopada refleksja, że coraz mniej amatorów w muzyce folkowej – niemal wszystkie zespoły tworzą, przynajmniej częściowo, wykształceni muzycy. To już nie te czasy, kiedy w radosnym zapale łapał za instrument, kto chciał – tu już nadeszła era zawodowstwa, która niestety czasem sprowadza się do bardzo instrumentalnego wykorzystania muzyki tradycyjnej. Wystarczy, że np. zespół klezmerski, ale bałkański, wrzuci w repertuar jeden kawałek mniejszości etnicznych i już się nadaje na Nową Tradycję. Taka muzyka może być fajna i przyjemna w odbiorze, ale nie wiadomo, czy takie utylitarne podejście zapewni rozwój tego nurtu. Może niedługo wszystko będzie można podpiąć pod „etno” i „tradycję”, bez względu na zawartość, o ile siła tego hasła pozwoli dobrze się sprzedać.

Joanna Zarzecka

Skrót artykułu: 

„Nie sztuka grać, ale trzeba mieć na cym!” – jak lekko, a trafnie, rzucił niezawodny konferansjer Nowej Tradycji – Krzysztof Trebunia-Tutka. Dodałabym, że jeszcze dobrze jest, jak wokalista ma głos, a aranżer pomysły – zwłaszcza, gdy jak w tym roku – konkurencja jest wyjątkowo silna. Po zeszłorocznej posusze – by nie powiedzieć nędzy, co teraz można przyznać już bez owijania w bawełnę – kiedy to padały wszelakie nadzieje na przyszłość polskiego folku, tegoroczna Nowa Tradycja najjaśniej zabłysnęła konkursem! Zgłosiło się kilkadziesiąt zespołów, a przynajmniej na scenie zaprezentowano 13 zespołów i naprawdę trudno było wśród nich wskazać słabe. Jedne mogły się podobać bardziej, inne mniej, ale to raczej z powodu gustów osobistych, a nie mizeroty muzycznej. Ponadto było różnorodnie pod względem repertuaru i klimatów.

Dział: 

Dodaj komentarz!