Rajya Netum Kandayama

w Warszawie

Taneczno - bębniarska grupa Rajya Netum Kandayama ze Sri Lanki wystąpiła 9 maja na Muzyce w Muzeum w Warszawie. Ambasador Sri Lanki oraz znany orientalista z Uniwersytetu Warszawskiego Piotr Balcerowicz opowiedzieli nieco o kraju, zespole i programie imprezy. Warto odnotować, że nazwa "Sri Lanka" pochodzi z sanskrytu, 3/4 ludności tego kraju stanowią Singalezi mówiący językiem indoaryjskim i tamilskim. Weddeci są najstarszą kulturowo grupą zamieszkującą wyspę (obecnie prawie na wymarciu, zaledwie około tysiąca osób). Istotną dla kultury kraju jest Wielka Kronika Cejlońska zawierająca legendy i podania. Sri Lankę zaludnili potomkowie Maurów oraz Dramdowie. Na wyspie mieszają się różne religie (islam, chrześcijaństwo i buddyzm), przez co niejednokrotnie dochodzi do mniejszych lub większych konfliktów. W 1972 roku kraj uzyskał niepodległość. A jeśli chodzi o muzykę - kształtowała ją głównie nuta płynąca z Indii, muzyka Weddów to trójtonowe (skala o trzech tonach) brzmienia plus transowy śpiew i dynamiczny taniec.

Zespół zaczął solowym utworem na muszli (fragment gatunku muzycznego z VIII wieku, będącego ceremoniałem na cześć zęba Buddy), zaraz po tym trzech śniadych mężczyzn rozpoczęło szaleńczy taniec, jednocześnie dwóch z nich nieprzerwanie wybijało rytm na bębnach, trzeci na dzwoneczkach. Wkrótce dołączyły trzy kobiety w intensywnych makijażach prezentując typowo hinduski taniec, doszły transowe wokalizy i jeszcze bardziej dynamiczny podkład rytmiczny. Ciekawa była dodatkowa perkusja - coś na wzór grzechotek czy raczej obręczy na nogach i rękach (dźwięk jak z intensywnie potrząsanego tamburynu). Utwór rozkręcał się coraz szybciej, tancerki radziły sobie bardzo dobrze i w pełni braw zniknęły ze sceny. Nagle wybiegł mężczyzna w masce demona i rozpoczął żywiołowy taniec, po chwili rytm bębnów też nieco złagodniał, ale tylko chwilę było spokojnie - demon znów się rozszalał. Po nim trzy kobiety przy wtórze bębnów przedstawiły kolejny taniec, dołączył do nich tancerz w stroju czarno-biało-czerwonym prezentujący całą masę niesamowicie powyginanych figur. Po tych szaleństwach na scenie ponownie pojawił się demon - tym razem bez maski, do dwóch niemożliwie rootsowych bębnów wykonał jeszcze bardziej akrobatyczne "wygibusy" (naprawdę się nie oszczędzał - jego salta z powodzeniem mogłyby posłużyć jako materiał szkoleniowy lekkoatletom w konkurencji gimnastyki artystycznej). Powróciły tancerki, tym razem w kolorach czarno-brązowo-żółto-pomarańczowych, które do transowego śpiewu rytmicznie chrobotały obręczami. W tany ruszyło też dwóch bębniarzy i trzech tancerzy odzianych w stroje przypominające zbroje pradawnych wojowników (taniec tradycyjny). Demon objawił się po raz trzeci, tym razem jako połykacz ognia - miał ze sobą dwie pochodnie, z którymi zatańczył taniec ku czci boga ognia, co ciekawe - cały czas z uśmiechem na ustach. Przyszedł czas na zaprezentowanie możliwości bębniarskich zespołu. Sześciu instrumentalistów na sześciu różnych "garach" zapodało taki roots, że drżały ściany. Natomiast tancerki wyszły jakby nigdy nic i rozpoczęły taniec słonia - zebrały gromkie brawa. Zespół trzy razy bisował. Koncert bardzo nietypowy, właściwie był to bardziej teatr (a może "dom tańca"?). Scenografię tworzyły m.in. maski obrzędowe i flaga Sri Lanki. Z nagłośnieniem też nie było kłopotu - wokale szły przez mikrofon a bębny "unplugged". Ponadto organizatorom należy się szczególna pochwała za prezentację kultury muzycznej z Azji, co nie zdarza się u nas często! Brawo i dla nich, i dla zespołu.

Dział: 

Dodaj komentarz!