Punkfolkowy zawrót głowy (1)

Bardowie i punkowcy

Wiele lat temu, w reportażu z jednego z wcześniejszych festiwali w Jarocinie, padło zdanie, które zostało mi w głowie do dziś. Powołując się na współczesnych socjologów i badaczy kultury, porównywano taniec pogo do plemiennych tańców ludów Afryki. Prymitywna energia wyzwalana w takich pląsach, często pobudzona dodatkowymi środkami, przypomina jako żywo rytualne tańce dawnych mieszkańców Ziemi.

Jednak nie o tańcach, a o muzyce, a dokładniej związkach punk-rocka z muzyką folkową, chciałem opowiedzieć. Podobnie jak inne gatunki muzyki, tak i żywiołowy punk bywa często łączony z folkiem; powstał w ten sposób podgatunek nazywany „punk-folkiem” (niekiedy też „folk-punkiem”, pojawiają się również inne propozycje, jednak dla porządku zostaniemy przy tej pierwszej nazwie). Jego ramy nie są oczywiście zbyt ściśle określone, całość zjawiska obejmuje spory zakres muzyki. Mamy tu do czynienia zarówno z zespołami grającymi punkowe wersje utworów tradycyjnych, jak i z grupami stylizującymi swoje kompozycje na punkowo-folkowe brzmienie. Wbrew pozorom muzyka taka jest dość popularna, choć w Polsce trudno mówić o jakiejś scenie punk-folkowej. Jest to głównie muzyka koncertowa i w warunkach żywego kontaktu z publicznością sprawdza się najlepiej. Aczkolwiek wiele kapel z powodzeniem nagrywa i wydaje płyty.

Stwórzmy jednak najpierw krótki rys historyczny tego gatunku, a pozwoli nam to ocenić w jakiej kondycji punk-folk jest dzisiaj, oraz wybrać co ciekawsze próbki celem szerszej prezentacji. Podstawowym związkiem pomiędzy folkowcami i punkami stała się ideologia buntu. Punk-rock, który powstał pod koniec lat 70. na Wyspach Brytyjskich, spotkał się tam z bardzo silnym i prężnie już działającym środowiskiem robotniczym. Bardzo często młodzi punkowcy pochodzili z robotniczych rodzin, ich ojcowie lub starsi bracia należeli do związków zawodowych. Co prawda we wczesnym stadium swego rozwoju punk buntował się przeciw wszystkim i wszystkiemu, jednak niekiedy działaczom sceny anarcho-punkowej było po drodze ze związkowcami. W rezultacie kontaktów punkowo-lewicowych spora część angielskich punków przyjęła doktryny związane z lewą stroną sceny politycznej za swoje. Dotyczyło to zwłaszcza spraw związanych ze stroną socjalną. Punkowy bunt rodził się z frustracji i rozczarowania, a ci którzy sięgali dalej trafiali zazwyczaj właśnie na grunt lewicowy. Bardzo popularne stały się wówczas publikacje „czerwonych” ideologów anarchizmu, faworyzowano zwłaszcza Bakunina. W latach 80. doszedł jeszcze jeden wspólny wróg - „teacheryzm”.

Do spotkania tych dwu nurtów doszło też na gruncie muzycznym. W klubach robotniczych dzielnic spotykało się zarówno bardów z gitarami, którzy jak Billy Bragg śpiewali o sprawach robotników, jak i punkowców, którzy dodawali do tego sporą ilość „alkoholowych przebojów” - Shane MacGowan i jego grupa The Nips (wcześniej Nipple Erectors). O ile tych pierwszych można nazwać spadkobiercami Ewana McColla i Pete’a Segeera, to drudzy są raczej bliżsi The Sex Pistols. Zresztą nie tylko tematyka utworów zbliżała do siebie obie sceny. Punkowcy coraz częściej spoglądali na folkową scenę tradycyjną, szukając tam inspiracji muzycznych. Początkowo ich kroki były nieśmiałe, większość inspiracji tradycją powędrowała w kierunku reggae i ska. Jednak nie bez odzewu pozostała też rodzima celtycka tradycja.

Jednym z pierwszych zespołów próbujących połączyć te dwa nurty była grupa The Clash. Na płycie „Give’m Enough Rope” ci pionierzy punk-rocka nagrali utwór „English Civil War”, bazujący na melodii angielskiej rebel song „When Johnny Come Marching Home”. Uwspółcześniony tekst do zaprawionej ostrymi gitarami piosenki pasował doskonale, a po latach sięgnął po ten utwór zespół The Levellers, który ma go w swoim repertuarze koncertowym. Nie jest to jedyna taka wycieczka Clashów. Na jednej z ich płyt znajduje się utwór „Loose Your Skin”, z gościnnym udziałem nieznanej mi wokalistki. Piosenka ta ma folkowy, a wręcz pubowy klimat, całości dopełniają celtyckie skrzypce. Grupa często sięgała w kierunku klimatów reggae i w tym właśnie upatrywać należy głównych powiązań zespołu z muzyką folkową. Jednak kiedy kapela przestała istnieć, Joe Strummer przez jakiś czas był producentem folkowej gwiazdy - The Pogues. Kiedy Pogues’ów opuścił ich lider i wokalista Shane MacGowan (wspomniany wyżej przy okazji The Nips), jego miejsce przed mikrofonem zajął, na krótki czas, właśnie Strummer. Jednak zespołem The Pogues zajmiemy się później.

Miłośnikom punk-rocka znana jest zapewne nazwa Chumbawamba. Zanim zespół ten zaatakował listy przebojów i dyskoteki swoim przebojem „Tumbthumper”, wydawał płyty w mniejszych, właśnie punkowych wydawnictwach. Początkowo Chumbawamba była zespołem znanym właściwie tylko punkom. Swoją muzykę nazwali anarcho-popem, wychodzili bowiem z założenia, że do przesiąkniętych anarchizmem piosenek złagodzona muzyka łatwiej przyciągnie nowych odbiorców. Jak się okazało, było w tym dużo racji, choć oszałamiający sukces przysporzył im trochę nieprzyjemności na scenie niezależnej. Chumbawamba należy do kapel, której żadne klimaty nie są obce. Dlatego też obok punkowych gitar, połamanych elektronicznych rytmów, czy łagodnych wokaliz, wielokrotnie znalazło się miejsce dla folkowych lub etnicznych fragmentów. Szczytem zainteresowań Chumbawamby okolicami folku jest płyta „English Rebel Songs 1381-1914”, która jak wskazuje tytuł, zawiera angielskie pieśni rebelianckie (w tym związkowe z początku XX wieku). Cała płyta jest akustyczna, wiele utworów wykonano a capella. Jest to pozycja godna polecenia dla każdego lubiącego ciekawostki słuchacza.

O tym, że tematy ludowe były popularne wśród zespołów czysto punkowych może świadczyć fakt, że na płycie „The Power of The Press” (wydanej w 1986 roku) znanego angielskiego zespołu Angelic Upstarts, znalazła się piosenka Erica Bogle’a „Green Fields of France”. Na tym samym albumie mamy też autorski utwór „angeliców”, zatytułowany „Brighton Bomb”, a traktujący o I.R.A., częstym temacie folkowych utworów, zwłaszcza w Irlandii. Przykładów na to, że kapele typowo punkowe sięgają po folkowe kawałki jest znacznie więcej. Ot choćby niemieckie Die Toten Hosen wykonujące takie przeboje, jak „Auld Lang Syne”, czy też... „Guantanamera”. Wiele zespołów wyrastających ze sceny punkowej wypracowało sobie własny punk-folkowy styl. Dzięki staraniom ludzi z naszej rodzimej sceny niezależnej większość wartościowych kapel udało się do Polski sprowadzić.

Pierwszymi gwiazdkami punk folku były na naszym firmamencie angielskie zespoły Under The Gun i Blind Mole Rat. Under The Gun po to specyficzna mieszanka celtyckiego folku, punku i reggae. Do ich popularności przyczyniło się zapewne również i to, że nie stronili od etnicznych wycieczek na wschód. Początkowo jedynymi nagraniami Under The Gun były dwie studyjne demówki, które wydano w Polsce (oczywiście mowa o wydawnictwach niezależnych, związanych z punkową dystrybucją) najpierw osobno, a później na jednej kasecie. Po reaktywacji zespół nagrał płytę „Homeland”, którą do dziś można kupić na punkowych giełdach. Z kolei Blind Mole Rat miało inne kierunki, z których czerpało inspiracje. Poza typowo celtyckimi brzmieniami, można było w ich muzyce usłyszeć choćby wpływy meksykańskie czy żydowskie. Nieobce im też było ska. Ich pierwsze wydawnictwo na polskim rynku to kaseta „Live in Poznań”. Jak sama nazwa wskazuje jest to koncertowy bootleg nagrany w Poznaniu. Jakość nagrań jest delikatnie mówiąc nie najlepsza, ukazuje za to dość wiernie atmosferę towarzyszącą koncertom zespołu. Drugi fonogram kapeli to kaseta demo „Viva Zapatta!”. Jakość jej jest dość dobra i trzeba przyznać że studyjnie zespół również wypada całkiem nieźle.

Kolejne kapele które trafiły do naszego kraju to The Ukrainians i Tofu Love Frogs. Pierwszej kapeli miłośnikom folkowego grania chyba nie muszę przedstawiać. Zespół Petera Solovki grywał w naszym kraju wielokrotnie, a zaczynał właśnie na imprezach punkowych. Siarczysta mieszanka punka i ukraińskiego folkloru pozostawia po sobie niesamowite wrażenie. Niewątpliwie za sprawą The Ukrainians wiele polskich kapel sięgnęło po ostrzej graną muzykę ukraińską. Tofu Love Frogs to kapela, w jakiej grali byli muzycy Under The Gun, którzy w niezbyt miłych okolicznościach rozstali się z zespołem. Ich muzyce brzmieniowo najbliżej jest do korzeni celtyckich, niekiedy zdarzają się przeróbki melodii ludowych z dopisanymi nowymi słowami. Zespół dał w Polsce świetny koncert w towarzystwie Daef Shephard i naszej rodzimej kapeli góralskiej. Z tego co wiem, nie pozostawili niestety po sobie żadnych nagrań.

Ostatni zespół o którym chciałbym wspomnieć pochodzi ze Szwecji i nosi nazwę Tequila Girls. Wszystkim polecam bardzo kompilacyjny materiał z ich pierwszych demówek, który wyszedł u nas na takiej żółtej kasecie z napisem „Tequila Girls”. Jest to materiał zbliżony do wczesnych nagrań The Levellers, bardziej tradycyjny w brzmieniu niż kolejne pozycje. Druga kaseta, która się u nas ukazała to czerwona koncertówka „Slupsk”. Jako że podczas kilku wizyt w kraju nad Wisłą mieli zagrać w Słupsku, a nigdy im się nie udało, postanowili, że nazwą tak swoją koncertową płytę (za granicą dostępną na CD). Materiał jest już znacznie bardziej „upunkowiony”. Jak obecnie grają Szwedzi, możemy się dowiedzieć z ich ostatniej studyjnej płyty zatytułowanej „Mind Tripper”. Z niej też dowiadujemy się, dlaczego nie podoba im się Warszawa. Zespół wciąż istnieje i nagrał niedawno płytę promo, być może ich nowe wydawnictwo wkrótce ujrzy światło dzienne.

Skrót artykułu: 

Wiele lat temu, w reportażu z jednego z wcześniejszych festiwali w Jarocinie, padło zdanie, które zostało mi w głowie do dziś. Powołując się na współczesnych socjologów i badaczy kultury, porównywano taniec pogo do plemiennych tańców ludów Afryki. Prymitywna energia wyzwalana w takich pląsach, często pobudzona dodatkowymi środkami, przypomina jako żywo rytualne tańce dawnych mieszkańców Ziemi.

Dodaj komentarz!