Psychodelia folkowa ma się znakomicie!

Kapela ze Wsi Warszawa

Fot. A. Kowalski

Na każdy koncert Kapeli ze Wsi Warszawa czekam z radością i utęsknieniem. Magnetyczny urok ich muzyki, śmiałe interpretacje tradycyjnych pieśni i melodii, odnalezionych podczas wypraw w bogate kulturowo regiony Mazowsza i okolic, wyuczonych od mistrzów, napotkanych w czasie tych „etnograficznych” peregrynacji, urzekły nie tylko mnie – zostały docenione i nagrodzone zarówno w kraju, jak i w świecie szerokim.

Zespół, istniejący już dwadzieścia trzy lata, od lat ośmiu nagrywa dla wytwórni Karrot Kommando, zasłużonej również dla muzyki etnicznej. Nic dziwnego zatem, że na jubileuszu wytwórni, który w Warszawie odbywał się w Centrum Praskim Koneser, nasz eksportowy przedstawiciel world music został obsadzony w roli gwiazdy wieczoru. Czas pandemii sprawił, że koncert 22 sierpnia był jednym z pierwszych, jakie zespół zagrał po przymusowym odosobnieniu i zawieszeniu występów publicznych. Czy to ta okoliczność, czy praca nad nowym albumem, czy może udział w koncercie znakomitej Karoliny Matuszkiewicz sprawiły, że po wyjściu artystów na scenę muzyka wybuchła z niezwykłą siłą. Jedno wydaje mi się bezsporne: fenomenalny warsztat Matuszkiewicz, jej spontaniczność, przy jednoczesnej pieczołowitości wykonawczej spotkały się z czymś, czego chyba wcześniej w Kapeli nie dostrzegałem, a mianowicie skłonnością do kolektywnej improwizacji, czegoś, co jest normą w muzyce improwizowanej i free jazzie. Odważne posunięcie, ale moim zdaniem błogosławione w skutkach. Skoro muzyka ludowa jest dla Kapeli materiałem wyjściowym do poszukiwań, a nie punktem dojścia, to dlaczego by nie ruszyć gdzieś dalej, w nieznane? Nie piszę tego zresztą po to, żeby przeciwstawić sobie surowe granie wiejskich kapelmistrzów i nieco eksperymentalne modyfikacje ich utworów, bo przecież to właśnie Kapela pokaPsychodelia
folkowa ma się znakomicie!
Na każdy koncert Kapeli ze Wsi Warszawa czekam z radością i utęsknieniem. Magnetyczny urok ich muzyki, śmiałe interpretacje tradycyjnych pieśni i melodii, odnalezionych podczas wypraw w bogate kulturowo regiony Mazowsza i okolic, wyuczonych od mistrzów, napotkanych w czasie tych „etnograficznych” peregrynacji, urzekły nie tylko mnie – zostały docenione i nagrodzone zarówno w kraju, jak i w świecie szerokim.zała najlepiej, że w polskiej muzyce ludowej żywioł improwizacji jest immanentny. Koncerty KzWW grane w tym roku związane są z nową płytą, która pod tytułem „Urzeczenie” ma się ukazać w listopadzie, jak również z muzyką nagraną na użytek filmu dokumentalnego Adama Rogali i Wiktora Strumiłły „Zaginione Urzecze”. Film traktuje o mikroregionie rozciągającym się wzdłuż Wisły, na południe od Warszawy, którego kulturę przez kilkaset lat współtworzyli tzw. Olędrzy. Można powiedzieć, że po okresie wypatrywania indoeuropejskich horyzontów (na płytach „Nord” i „Święto Słońca”) zespół wraca do swojej „małej ojczyzny” (uczynił to już zresztą na płycie z 2017 roku, „Re:akcja mazowiecka”), gdyż muzyka jest jedna, ma tylko nieskończoną liczbę form i nieskończony rejestr emocji, a jej źródło bije w ludzkiej duszy. Te doświadczenia, jak mniemam, sprawiły, że na tym koncercie zespołowi udało się muzykę wziąć w dłonie, a ona się poddała, pozwoliła się kształtować; słychać w niej było to, co bliskie, i to, co dalekie, przez salę przebiegały echa różnych form muzycznych, odbijające się od różnych form natury. W utworze „Potopielka” (z zapowiadanej płyty) jakiś oberek weselny przekształca się w zamyślenie nad wodą, słyszymy w splotach instrumentów szum trzciny wodnej, stojąc nad rzeką, przyglądamy się jej wirom, niepokojąco pociągającym („na wodzie trzcina, to moja pierzyna”), słyszymy dziwne głosy, nie wiadomo skąd, słyszenie i widzenie stają się w tym strumieniu dźwięków i ech jednym doświadczeniem. Z ostatniej płyty zespół wykonał brawurowo „Plunsy”. Dostojny, regularny krok basu wiedzie za sobą resztę instrumentów i głosów w narastającą transową pulsację i ta spójna konstrukcja dźwiękowa eksploatuje motyw melodyczny aż do unisono, rozpływając się potem po poszczególnych instrumentach, odzyskujących przytomność i autonomię, niemogących się jednak do końca uwolnić od obsesyjności głównego motywu. Psychodelia najwyższej próby! Transowość godna Causa Sui czy Electric Moon! Z płyty „Nord” zespół zagrał dwa utwory: „Będzie wojna” (zadedykował go walczącym o wolność i demokrację Białorusinom) oraz „Hola byśki, hola”. Zwłaszcza drugi jest doskonały, o nerwowym rytmie, porywającym słuchacza w szalony wir dźwięków, momentami tak gęsty, że fani grunge’u powinni być usatysfakcjonowani! Wyróżniłbym jeszcze „Tarninowy ogień” – wspaniały, rozbudowany, dający duże możliwości improwizacyjne, które zostały zachłannie wykorzystane przez muzyków. Na tym koncercie, moim zdaniem, pojawiła się nowa jakość: nieco dalej, niż wcześniej to miało miejsce, idące transformacje utworów w stosunku do wersji zarejestrowanej na płycie oraz wysyp interesujących, swobodnych improwizacji, a także pełna integracja trębacza, Miłosza Gawryłkiewicza z resztą zespołu. Wcześniej wydawało mi się, że trąbka jest tylko ozdobą, ornamentem w muzyce Kapeli, teraz odnoszę wrażenie, że „wsiąkła” wreszcie w substancję grupy, która otworzyła się na jej możliwości. Marzy mi się, żeby Gawryłkiewicz stał się mniej powściągliwy i odcisnął swoje piętno na Kapelowej wichurze dźwięków! Mam nadzieję, że ta kreacyjna eksplozja i energia z sierpniowego koncertu pozostaną na dłużej z moim ulubionym polskim reprezentantem progresywnego folku!
Dla kronikarskiej ścisłości odnotować trzeba, że przed KzWW wystąpiły zespoły Morświn i Żywiołak – ten drugi w typowym dla siebie stylu, pełnym pasji i zadziorności, rozruszał i rozkołysał publiczność, rzucając ją na pastwę Kapeli ze Wsi Warszawa. Niżej podpisany dał się porwać i rozszarpać Kapeli z czystą rozkoszą!

Artur Kowalski

Sugerowane cytowanie: A. Kowalski, Psychodelia folkowa ma się znakomicie!, "Pismo Folkowe" 2020, nr 150 (5), s. 18.

Skrót artykułu: 

Na każdy koncert Kapeli ze Wsi Warszawa czekam z radością i utęsknieniem. Magnetyczny urok ich muzyki, śmiałe interpretacje tradycyjnych pieśni i melodii, odnalezionych podczas wypraw w bogate kulturowo regiony Mazowsza i okolic, wyuczonych od mistrzów, napotkanych w czasie tych „etnograficznych” peregrynacji, urzekły nie tylko mnie – zostały docenione i nagrodzone zarówno w kraju, jak i w świecie szerokim.

Fot. A. Kowalski

Dział: 

Dodaj komentarz!