Prezentacje

Svarrogh „Aether”
2020, Svarrogh

Dimo Dimow i jego jednoosobowy projekt Svarrogh to od lat bardzo ciekawa fuzja neofolku, zimnej fali, bułgarskiego folku, atmosferycznego post-black metalu i szczypty postapo. Nowy album, na który składa się dziewięć długich i przemyślanych utworów, otwiera mroczny i sięgający korzeniami tak do Joy Division, jak i gór Pirin tytułowy kawałek „Aether”. Z czasem klimat rozwija się w dźwięki żywo przypominające nastrojem postapokaliptyczną rdzę zebraną na resztkach opuszczonych fabryk, z których przebija z wolna odradzająca się natura. „Evening is like a curtain of clouds” łączy w sobie neofolk, delikatne fujarki, akustyczne rytmy i dawkę blackmetalowej machiny dźwięku. A wszystko przyprawione czubricą i okraszone medievalfolkowym klimatem. Następnie zyskują przewagę gitarowe riffy i wykrzyczane z tła hymny. Następuje „The fruit has a fire on it” i jest to już typowo bleczurski klimat w starym stylu znanym z albumu „Lady Vitosha” – choć z elementami nostalgii i smutku. Przechodzi on w kolejny, folk-blackmetalowy kawałek „The white forest of marble”. W „The sun dragging her stars” powraca zimnofalowy chłód dobrze podkreślony przez dyskretny, instumentalny chórek i dialog gitary akustycznej z blackowymi riffami zlanymi w muzyczne korium. W „That the grass grow from my body” Dimo zaskoczył elementami elektrycznego bluesa przełamanego art-rockiem, umieszczonym na neofolkowo-postrockowym postumencie. Ten utwór, będący jednocześnie jednym z najkrótszych w albumie, to swoista wypadkowa twórczości Dimo Dimowa – od blacku, przez neofolk po industrial i dobrze ukryty w riffach, ale słyszalny rodopski folklor. „Black azure wave” brzmi podobnie – to, jak w symbolu jing-jang, równowaga sił nastrojowego „plumkania” (także z użyciem e-fortepianu) i bleczurskiego wyziewu bagiennego w znaczeniu niepejoratywnym. Pod koniec albumu Svarrogh raczy nas „Swathed in wool” (to klimat bliższy Death in June, czyli klasycznemu neofolkowi, przełamany progresywnym black metalem i klimatem podchodzącym pod muzykę filmową) i wyciszającym emocje, nastrojowym, wyszeptanym i folkowym „Wind over hayfields”. Svarrogh nie zawiódł – na nowej płycie są obie twarze formacji, ta łagodna i ta mroczno-krwista. W idealnych proporcjach.

VZ

 

Welicoruss „Siberian Heathen Horde”
2020, El Puerto Records

Welicoruss to doskonale w Polsce znana (grali u nas kilka tras) symphonic-pagan-blackmetalowa ekipa, która pochodzi z Nowosybirska, a mieszka w czeskiej Pradze. Już od początku „Spellcaster” atakuje solidną dawką patosu, w którym brzmienie gitar i perkusji tworzy potężną ścianę dźwięku. Jest ona jednak poprzetykana nastrojowymi, melodyjnymi przerywnikami, a wykrzyczane, męskie wokale dobrze współgrają z przebijającymi z tła chóralnymi, kobiecymi zaśpiewami. Przez to Welicoruss daleki jest od typowego, surowego bleczura – to jest de facto bardzo, bardzo progresywna nuta, z porządnie dopracowanymi solówkami i częstą zmianą rytmów i nastrojów. Potęga symfonicznych brzmień jest tu jak zimny, syberyjski wicher – może być morderczy, ale i ożywczy, a proporcje między gniewem a nostalgią ma wręcz idealne. Tak można podsumować tytułowy kawałek „Siberian Heathen Horde”. Żeby nie było nudno, „Path of Seduction” to brzmieniowo mocno epickie klimaty, bliższe kapelom skandynawskim w typie Amon Amarth czy Tyr. Sam kawałek to coś à la dawna saga przełożona na język dzisiejszego metalu. Co ciekawe, wybrzmiewa w nim też nutka... postmetalowo-grunge’owo-core’owego zawodzenia wokalnego, ale w tym przypadku ma to sens. „Frostbounded” to quasi-operowe klimaty sensownie przełamane bleczurem rodem z klasyków gatunku i z dorzuceniem szczypty płaczliwego post-rocka. „Metaphysical” (feat. Rob Carson) to muzyczny rozpędzony czołg i ten moment, gdy brzmienia instrumentów zlewają się w jeden, trwały monolit niczym lita granitowa skała. Tu też następuje psychodeliczny zwrot. „Three of Nations” to swoista próba dotarcia do archaicznego brzmienia przez symfoniczno-blackową nostalgię z wokalnym klimatem z dawnych, wędrownych pieśniarzy. Takie kawałki cenię najbardziej! „Crossroad of Life” to instrumentalna muzyka filmowa wprowadzająca w złowieszczą „Przepowiednię”, którą zakończy wybitnie nostalgiczny „Hymn utraconych dusz”. Ten album to w mej opinii zdecydowanie najlepszy i najbardziej dopracowany krążek Welicorussów, gdzie dawne, blackowe brzmienie stanowiło muzyczną bazę do wyjścia poza schematy – a jednocześnie bez (zbyt) progresywnego przekombinowania. Jest stosowna moc, jest melodia, jest niewymuszona agresja, jest patos typowy dla tej odmiany metalu (i zasadniczo kapel rosyjskich). Jest też programowy smutek i jest szacunek dla tego, co Dawne. I słowiańska dusza.

VZ

 

Sugerowane cytowanie: VZ, Prezentacje, "Pismo Folkowe" 2020, nr 148 (3), s. 41.

Skrót artykułu: 

Svarrogh „Aether”, Welicoruss „Siberian Heathen Horde”

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!