Porywający czar par

Jadwiga Matusiak

fot. Ł. Ciemiński

W niewielkiej miejscowości Witonia, położonej nieopodal brzemiennej historią Łęczycy, mieszka wpisująca się w kanon współczesnej plastyki nieprofesjonalnej artystka. Mowa tu o Jadwidze Matusiak, córce cenionej rzeźbiarki ludowej Filomeny Robakowskiej. To właśnie osoba i twórczość matki stała się dla Matusiak inspiracją do podjęcia wielkiej przygody z rzeźbą, którą śmiało, także w erze postludowej, możemy określić mianem ludowej. I na to miano, zarówno pod względem formy, artystycznych filiacji, jak i światopoglądu, artystka w pełni zasługuje.

Urodzona w 1929 roku rzeźbiarka podejmuje w swojej twórczości wiele tematów, które zakorzenione są w dawnej plastyce chłopskiej. Tworzy także dzieła będące wyrazem jej własnych artystycznych doświadczeń i przemyśleń, a również świadomych estetycznych wyborów. Kluczem do zrozumienia jej twórczości są przede wszystkim pary, zwane przez nią familiarnie – „parkami”. I są to często pary zstępujące z Nieba, jak w przypadku przedstawień Chrystusa i Marii. Nie brakuje także mieszkańców ziemskiego padołu, którzy razem wędrują na grzyby, potańcówki czy wreszcie stają na ślubnym kobiercu. To właśnie młode pary są jednym z ulubionych tematów podejmowanych przez Jadwigę Matusiak.Cieszą się one zresztą ogromnym powodzeniem wśród kolekcjonerów sztuki ludowej, a także poszukujących niebanalnego prezentu ślubnego weselnych gości. Panna młoda i wybranek jej serca stanowią zawsze zwartą kompozycję, wyrzeźbioną w jednym kawałku drewna. Przytuleni do siebie zdają się rzeczywiście być pod względem formy i najgłębszych treści – „jednym ciałem”. Kanonicznie weselna kolorystyka stroju młodych małżonków – ona w białej sukni z finezyjnie upiętym, w formie korony, welonem i nienagannie skrojony czarny garnitur małżonka – to także echo dawnej mody weselnej funkcjonującej przez lata w środowisku wiejskim.
„Ja to rzeźbię tak, jak kiedyś się do ślubu szło. Teraz już może tak nie chodzą, ale ja pamiętam te stroje. Biały i czarny to już musiał być, no tak się szło do ołtarza właśnie. Każdy spojrzy i wie, że to para młoda! Te parki to ja najbardziej lubię! Ile ja ich wyrzeźbiłam, na prezenty ślubne chętnie je biorą, no bo to ładna pamiątka taki prezent”.
Ale nim przyjdzie ślubować miłość do grobowej deski, to przecież jeszcze trzeba razem spędzić czas, pójść na spacer czy na grzyby, żeby ta miłość się narodziła, nie była na niby. Dlatego nie brakuje równie urokliwych par w lekko niedzisiejszych kostiumach. Sumiaste wąsy kawalerów, włosy opadające w dawnym stylu na ramiona to nie echa sarmackiej mody, a raczej dyskretny urok małomiasteczkowych i wiejskich potańcówek z lat 70. XX wieku. Kolorowe sweterki z wycięciem „w serek”, bistorowe bluzki w groszki, czasem krawat, innym razem jakiś toczek. Modna niegdyś torebeczka przewieszona przez ramię objawiała świat, którego pamięć przechowuje twórczość Matusiak. Rzeźbiarka z ogromną radością opowiada o nim, nie tylko swoimi pracami, ale snując długie, niepozbawione humoru opowieści, w których odżywają pierwsze zauroczenia – te obserwowane wśród innych i zapewne te własne.
„Tu panienka i kawaler, na kolorowo, pod rękę… A tu koleżanki, panienki takie, przyjaciółki. Pod pachę się ze swoją ulubioną koleżanką chodziło i śmiechu było wtedy, że to jakiś chłopak nam się podobał, a ten to gapa taki. No tak to młode życie kiedyś wyglądało”.
Wszystkie kawalerki spod Łęczycy w równym stopniu syntetyczne, co barwne. Kilka zdecydowanych cięć ostrym nożem wydobywa najważniejsze elementy pozbawionej szczególnego rozrzeźbienia garderoby. Resztę uzupełni i dopowie kolor. Polichromia zasadzająca się na podstawowych barwach, umiejętnie jednak łączonych w fantastycznie harmonijne układy. Nie sposób nie uśmiechnąć się z zadowoleniem, patrząc na te staranne i wysmakowane intuicyjnie kompozycje. Prawdziwy talent! Rzeźbione w niewielkich klockach lipowego drewna w zaciszu domowej kuchni uderzają feerią barw i niczym nieskrępowaną radością. Ustawione w fantastyczne orszaki na stole nakrytym ceratą są jak rozrzucone okruchy szczęścia podczas wspólnego spotkania przy kawie i pełnych humoru rozmowach z artystką.
Nie brakuje jednak w twórczości Jadwigi Matusiak i realizacji poważnych – sakralnych, zawsze jednak pełnych wewnętrznej pogody i uśmiechu. Inspirowane porcelanowymi i gipsowymi figurkami z przydrożnych kapliczek i domowych ołtarzyków postaci Chrystusa i Marii także łączone są w „parki”.
„Pan Jezus i Matka Boska, to też jest taka para figurek, kiedyś w każdym domu były. Pan Jezus trochę wyższy od Matki Boskiej musi być, bo wiadomo – to mężczyzna, to musi być trochę większy. Po jednej i drugiej stronie krzyżyka się ustawiało na stole – albo jak kolęda była, albo na co dzień stały”.
Inspiracje płynące z fabrycznej produkcji dewocjonaliów to zjawisko powszechne w dawnej rzeźbie ludowej, dla której artefakty te były wyznacznikiem ortodoksyjności wizerunku i pełnej zgodności z kościelnym kanonem ikonograficznym. Większe rzeźby przedstawiające Niepokalaną czy Matkę Boską z Lourdes, które tworzy Matusiak, zakorzenione są ikonograficznie, kompozycyjnie i kolorystycznie w popularnych na wsi polskiej dewocjonaliach. Nie są to jednak bezduszne naśladownictwa, a udane próby przetransponowania na język rzeźby gotowych wzorców. Bezduszne twarze-maski gipsowych Madonn stają się pod dłutem artystki radosną manifestacją rzeczywistości Nieba. Zawsze uśmiechnięte! Innym razem, jak w przypadku Piety, z grymasem bólu zaznaczonym podkówką smutku. Dużo tu emocji jasnych, czytelnych, artykułowanych w najprostszy z możliwych sposobów.
Przy wyraźnym osadzeniu w dewocyjnym kanonie obrazowania Matusiak podejmuje również autorskie próby mierzenia się ze współczesnym zjawiskiem kultu świętych, dla których dawna rzeźba ludowa nie znalazła z oczywistych przyczyn własnych form.
„Siostrę Faustynę rzeźbiłam, bo ona tu od nas jest [Świnice Warckie – miejsce urodzenia s. Faustyny Kowalskiej znajdują się w odległości zaledwie 50 km od Witonii – przyp. aut.], księdzu się spodobała i tak rzeźbię – większe, mniejsze, różne. Księdza Popiełuszkę też robiłam i papieża naszego”.
I znowu ta sama syntetyczność formy, brak indywidualnych atrybutów rekompensowanych zgodnością garderoby świętych. Habit siostry Faustyny jest uproszczony, bez niuansów właściwych szacie zakonnej Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Innym razem sutanna i komża, a zawołanie „Zło dobrem zwyciężaj!” w czytelny sposób pozwala rozpoznać błogosławionego męczennika.
A jeśli już zło, upostaciowione w rzeźbach łęczyckiego Boruty, to zawsze oswojone, traktowane w jasełkowy sposób. To jest bardziej pamiątka z regionu niż złowrogi idol. Zło zwyciężone przymrużeniem oka, żartem, wyrzeźbione z wywalonym jęzorem, który podkreśla komizm. I zawsze pozbawione pary, bo w tej twórczości tylko dobro się mnoży. Radość, kolor i synteza, a wreszcie pogodne usposobienie artystki. Nic dziwnego, że porywa nas ten czar par.

Łukasz Ciemiński

 

Sugerowane cytowanie: Ł. Ciemiński, Porywający czar par, "Pismo Folkowe" 2020, nr 148 (3), s. 34-35.

Skrót artykułu: 

W niewielkiej miejscowości Witonia, położonej nieopodal brzemiennej historią Łęczycy, mieszka wpisująca się w kanon współczesnej plastyki nieprofesjonalnej artystka. Mowa tu o Jadwidze Matusiak, córce cenionej rzeźbiarki ludowej Filomeny Robakowskiej. To właśnie osoba i twórczość matki stała się dla Matusiak inspiracją do podjęcia wielkiej przygody z rzeźbą, którą śmiało, także w erze postludowej, możemy określić mianem ludowej. I na to miano, zarówno pod względem formy, artystycznych filiacji, jak i światopoglądu, artystka w pełni zasługuje.

fot. Ł. Ciemiński

Dodaj komentarz!