Polonia Maior Jazz

Polmuz

Fot. J. Chalacińska

Mało kto pamięta, że Polmuz to nazwa polskiej, państwowej firmy produkującej instrumenty perkusyjne oraz dęte, działającej od lat 60. XX wieku do 1992 roku. Jej siedziba mieściła się w Warszawie przy ulicy Grochowskiej. Tę samą nazwę, świetnie oddającą istotę rzeczy, przyjął poznański zespół muzyczny w składzie: Michał Fetler – saksofony; Rafał Igiel – instrumenty perkusyjne; Rafał Zapała – syntezator, elektronika; Ksawery Wójciński – kontrabas. Na Festiwalu „Nowa Tradycja” kwartet zajął I miejsce i zdobył prestiżową Nagrodę im. Czesława Niemena. Michał Fetler i Rafał Igiel niedawno gościli u Macieja Szajkowskiego, prowadzącego audycję „Folk-Off” na antenie Czwórki Polskiego Radia.

Maciej Szajkowski: Panowie, pozwólcie, że pogratuluję wam brawurowego wejścia na scenę Festiwalu Polskiego Radia „Nowa Tradycja”, gdzie dokonaliście muzycznej rewolucji. Wykoncypowaliście coś zupełnie szalonego, progresywnego, ale odwołującego się do źródeł. Kto wpadł na taki pomysł?
Michał Fetler:
Muszę się do tego przyznać. Na wstępie jednak zaznaczam, że nic by z tego nie wyszło, gdyby nie poznańskie Centrum Kultury Zamek. Cała przygoda zaczęła się od rezydencji artystycznej, którą zdobyłem właśnie w Zamku i szczerze wszystkim polecam ten coroczny program. Wyglądało to tak: Rafał Igiel zdobył dostęp do starych, archiwalnych nagrań z południowej Wielkopolski, zapisanych na płytach szelakowych. Gdy je usłyszałem, stwierdziłem, że coś z tym trzeba zrobić, że one nie mogą po prostu leżeć na półce. Zaprosiłem do współpracy trzech muzyków. Zorganizowaliśmy szereg prób otwartych dla publiczności, w czasie których ten projekt powstawał. Finałem rezydencji był koncert Polmuza już jako gotowego zespołu.

Co znaleźliście na tych szelakowych płytach? Co was zachwyciło?
M.F.:
Znajdowały się na nich nagrania, które absolutnie, w moim odczuciu, nie przypominały muzyki polskiej. Gdybym odsłuchał je na zasadzie ślepego testu, stwierdziłbym raczej, że to Afryka, Indie albo Azja Mniejsza.
Rafał Zapała: Tak, to jest dobre skojarzenie. Też nie lokowałem tych utworów w jakiejś konkretnej kulturze, chociaż to była muzyka wielkopolska. To, co mnie uderzyło w tych nagraniach, to ich niesamowita transowość. Ona była po prostu taka obłędnie wkręcająca. I to był element, który chcieliśmy odtworzyć. Nie zależało nam, aby zagrać tak samo jak dawni muzykanci. Chcieliśmy zrobić swoją muzykę, przenosząc tego ducha, przenosząc ten trans.
M.F.: Chcieliśmy poniekąd wejść w skórę muzyków sprzed stu lat, ale pozostając sobą – z własnym doświadczeniem, z własnymi upodobaniami muzycznymi. Właściwie nikt nigdy nie nazywał tego folklorem, a zwłaszcza twórcy tych utworów. To była po prostu muzyka podwórkowa.

Czy zabawowa?
M.F.:
Zabawowa też. Nazwałbym ją nawet lokalnym jazzem. Co jakiś czas spotykamy się w swoich pracowniach, praktykujemy, jazzujemy, improwizujemy, wymyślamy nowe utwory, nowe tematy. Zgodnie z tym, co wiem, tak samo wyglądało to sto lat temu. Po prostu postanowiliśmy zrobić dokładnie to, co było tworzone kiedyś, a punktem wyjścia były właśnie te archiwalne nagrania.
Szczególne zainteresowanie wzbudza wasz syntezator...
R.Z.: Tak, to taka elektroniczna wersja bałałajki. A tak na serio, to jest jeden z pierwszych syntezatorów radzieckich, kultowy Polyvox. Instrument jest bardzo fajny, ponieważ jest sowiecką odpowiedzią na Mooga. Tak też brzmi – potężnie jak Moog, ale jednocześnie swojsko jak… harmoszka. Chciałbym podkreślić rolę elektroniki w Polmuzie. Otóż mam taką koncepcję, zgodnie z którą stare syntezatory są instrumentami korzennymi, etnicznymi dla kultury cyfrowej. Dlatego wydaje mi się, że tak dobrze się sprawdza to połączenie i ten miks tradycyjnych tematów i melodii z taką właśnie hardcorową, analogową elektroniką. Wydaje mi się, że to połączenie nam tutaj jakoś tak bardzo fajnie zażarło.

„Specyalność Krupki”, „Oberek z Jurkowa”, „Walc z obczyzny”, „Mazur z Grażyny”, „Polka Feliksa”, „Na odsiebkę Śremiak”. To nie jest tajny kod J-23 przesłany do centrali, ale lista sześciu brawurowych kompozycji z płyty „Drzewiej”. Opowiedzcie o kulisach produkcji. Ile tych kompozycji mieliście przygotowanych na Konkurs „Nowa Tradycja”? Czy po tym spektakularnym sukcesie poszło wam łatwiej?
M.F.:
Faktycznie, od Nowej Tradycji coś się zaczęło wokół zespołu dziać. Przede wszystkim nawiązaliśmy współpracę z wydawcą. Polskie Radio, oprócz I nagrody, przyznało nam nagrodę specjalną im. Czesława Niemena. Zanim przystąpiliśmy do Konkursu „Nowa Tradycja”, otrzymaliśmy bardzo duży kredyt zaufania ze strony Wydziału Kultury Miasta Poznań, który po naszym pierwszym koncercie wystosował zaproszenie do udziału w konkursie wydawniczym. Udało nam się zdobyć dofinansowanie na studio, wydanie płyty, nagranie, miks, mastering. Powstaje teledysk i cała oprawa wizualna zespołu. Łącznie mieliśmy na warsztacie około czternastu utworów. Wyselekcjonowaliśmy osiem, z czego sześć w rozbudowanych wersjach trafiło na płytę.

Dziękuję Wam za spotkanie, trzymam kciuki za muzę Polmuza.

Skrót artykułu: 

Mało kto pamięta, że Polmuz to nazwa polskiej, państwowej firmy produkującej instrumenty perkusyjne oraz dęte, działającej od lat 60. XX wieku do 1992 roku. Jej siedziba mieściła się w Warszawie przy ulicy Grochowskiej. Tę samą nazwę, świetnie oddającą istotę rzeczy, przyjął poznański zespół muzyczny w składzie: Michał Fetler – saksofony; Rafał Igiel – instrumenty perkusyjne; Rafał Zapała – syntezator, elektronika; Ksawery Wójciński – kontrabas. Na Festiwalu „Nowa Tradycja” kwartet zajął I miejsce i zdobył prestiżową Nagrodę im. Czesława Niemena. Michał Fetler i Rafał Igiel niedawno gościli u Macieja Szajkowskiego, prowadzącego audycję „Folk-Off” na antenie Czwórki Polskiego Radia.

Fot. J. Chalacińska

Dział: 

Dodaj komentarz!