Polak, Węgier i inne bratanki

Piotr Kotowski
dyskusyjny klub filmowy "Bariera"Akademickie Centrum KulturyUMCS "Chatka Żaka"

Co połączy na przykład Węgra, Czecha oraz przybysza z Polski? Pewien sprzyjający wspólnej, międzynarodowej integracji "wynalazek", którego w Polsce akurat nie mamy. To słynne piwniczki z lokalną produkcją win i nie tylko, które z miejsca potrafią stworzyć pełen wzajemnego zrozumienia klimat i usunąć bariery językowe. Osobiście preferuję te z Eger, położone w Szép Asszony Völgy (Dolinie pięknych kobiet) i z czeskich Moraw, na przykład w Uherské Hradiště (ze szczególnym uwzględnieniem piwniczki "U lisu").

Chyba nigdzie indziej nie da się tak dobrze poznać ducha i temperamentu tubylców. To właśnie w piwniczkach najłatwiej porzucić przywiezione w głowie stereotypy o Czechach, Węgrach czy Słowakach. Zbliża nie tylko degustacja (co ciekawe, choć wina w ciągu wieczoru leje się tam w bród, to nikt tak naprawdę nie wychodzi pijany), ale też wspólne rozmowy (najlepiej przy długich ławach) i muzyka. Ta ostatnia, często wykonywana na żywo, nadaje takim spotkaniom przyjazną atmosferę. W Egerze dominuje węgierski folk, tradycyjna muzyka cygańska, aż po nieśmiertelne arie z klasyki austro-węgierskiej operetki. W Uherské Hradiště króluje cimbalova muzika, czyli morawski folk z domieszką muzycznych, sąsiednich geograficznie zapożyczeń. Każdy taki wypad do owych piwniczek, przy okazji wędrówek po wakacyjnym filmowym szlaku, procentuje zaproszeniem spotkanego i usłyszanego w takich miejscach folkowego wykonawcy na koncert podczas letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu.


Krzysztof Trebunia-Tutka
Trebunie-Tutki


Tak już się w naszej polskiej historii działo, że zawsze było nam blisko do Madziarów. Stąd przysłowie i jednoznaczne skojarzenie ze słowem "bratanki". Góralom zaś Węgry kojarzyły się od dawna z krajem mlekiem i miodem płynącym, bogatym w słońce i wszystko, co w słońcu dojrzewa. Gdzie naszym północnym stokom Tatr do tych ciepłych, południowych… Stąd "wyskakiwać za bucki" najlepiej było na "uherską stronę".

I dziś jest po co tam się wybrać. Muzyka, tak bardzo do podhalańskiej podobna, "bratanica", która wspaniale urosła i dojrzała. Jej słowacka "sąsiadka" mocno się na niej wzoruje. Wiemy, że nie stało się to przypadkiem. Nie tylko muzyka, ale cała kultura węgierska zyskała wielkich entuzjastów, którzy między innymi tworząc ruch Domów Tańca wychowali młode pokolenia w szacunku do tego, co rodzime. To godny wzór do naśladowania (pisałem o tym w "Gadkach" nr 37). Wielu górali gra melodie węgierskie. I ja od dziecka słucham muzyki "z uherskiej strony". Próbowałem ją grać ze swoją pierwszą kapelą, a i teraz jest obecna w moim nowym projekcie "Śleboda". Ale na dosłownym naśladownictwie nie powinniśmy się zatrzymywać. Warto pytać Madziarów o to, jak wywalczyli miejsce dla swojej muzyki tradycyjnej w kulturze narodowej, w szkołach, w szkołach muzycznych (!), w mediach, w salach koncertowych, na płytach… Dopiero patrząc na "bratanków" widać prawdziwy stan świadomości Polaków w tej dziedzinie. Wydaje się, że zapomniano skąd czerpali inspiracje Chopin, Szymanowski, Kilar...




Marcin Żerański
grafik, rysownik, architekt"Gadki z Chatki"


Lubię naszą część Europy, lubię przemieszczanie się i przestrzeń. Bardzo często odwiedzam południowych sąsiadów, uczę się ich krajów, zawłaszczam ich przestrzeń na swój użytek.

Krajobraz słowacki w wielu miejscach jest niemal pozbawiony architektury. Jedynie drogi i linie energetyczne świadczą o podporządkowaniu tych miejsc człowiekowi. Tak jest nie tylko w górach; wielkie połacie nizin też są wolne od wpływu człowieka. Tam, gdzie człowiek zatrzymał się na stałe, buduje wsie z długimi domami wpuszczonymi w głąb podwórza. Miasta, a raczej miasteczka, skupiają się wokół czworobocznego lub wrzecionowatego rynku. Kończą się nagle, jakby nie miały odwagi wtargnąć w naturalny krajobraz, jakby były otoczone niewidzialnym murem. Jedynie Bratysława powoli pochłania okolicę, przekształca ją w aglomerację na wzór innych europejskich metropolii. Ale nadal jest miastem na miarę człowieka.

W krajobrazie czeskim dominuje architektura. Wyżyny i kotliny są zabudowane małymi miastami. W przestrzeniach między miastami znajdują się zwarte wioski. Miejsca te są połączone dobrymi drogami i najgęstszą w Europie siecią kolejową, która jest stale modernizowana i rozwijana.

Czeskim pociągiem można dojechać wszędzie, gdzie jest stacja. Bilety są tanie, pociągi raczej się nie spóźniają i są dobrze skomunikowane ze sobą. Podróż można tak zaplanować, żeby oczekiwanie na przesiadkę nie trwało dłużej niż kwadrans.

Gdy zasypiam, słyszę stukot kół pociągu pospiesznego do Pragi, gdy się budzę, pospiesznie stukocze pociąg do Koszyc. Dźwięki te przywołują w pamięci znaną, odległą przestrzeń. A im bardziej ją znam, tym bliżej ona leży, a granice są mniej wyczuwalne. Pakuję mapy, za dwa dni przetnę Słowację z zachodu na wschód.


Kati Szvorák
śpiewa węgierskie pieśni ludowe


Myślę, że przynajmniej na połowie (z wydanych dotychczas) moich dwudziestu solowych płyt i niezliczonej ilości koncertów, udało mi się ukazać ogromny wzajemny wpływ i "skazanie" na wzajemną pomoc różnych narodów poprzez ich muzykę i pieśń ludową. Tak doszukałam się i połączyłam tematycznie pieśni, które prawie jednakowo brzmią w samych Karpatach, jak i na sąsiednych terenach. Mnie, jako przedstawicielce węgierskiej mniejszości narodowej na Słowacji, śpiewanie w oryginalnych językach bardzo dowartościowało i umocniło duchowo. Tę linię moich zainteresowań muzycznych zamierzam kontynuować.

Moim największym marzeniem i zarazem celem jest łączenie, a nie rozdzielanie, sąsiednich narodów przez śpiew. Dodatkową radość przynoszą mi pieśni krajów wyszehradzkich, ponieważ zachęcają mnie do tego, by na następnych kilku albumach rozbrzmiewały średniowieczne pieśni kościelne, które były śpiewane dawniej, a które będą - mam nadzieję - śpiewane przez narody krajów wyszehradzkich również w przyszłości. To dobra okazja, aby ci, których porwą te pieśni, znaleźli także siebie samych.

Oczekuję muzyków, śpiewaków - Polaków, Czechów i Słowaków, którzy staną się "niewolnikami" wyszegradzkiej czwórki - i duszy, i myśli. W dzisiejszym, przerażającym, sztucznym świecie naszedł czas powrotu do wspólnych korzeni, powołanie do życia wspólnego, duchowo-muzycznego domu. Dokonanie tego jest możliwe tylko przy wspólniej wytrwałości, optymizmie i wierze.


Remigiusz Mazur-Hanaj
"Wędrowiec"


Jako licealistę i studenta bardzo poruszała mnie muzyka niezależna, wtedy jeszcze "czechosłowacka". W połowie lat 80. było to niezwykłe zjawisko, z którym identyfikowałem się bardziej niż z muzyką polską czy anglosaską. Odpowiadała mi estetyka takich kapel jak Dunaj, Psi Vojaci, MCh Band, Jeste jsme se nedohodli, ten rodzaj twórczego napięcia oraz typ refleksyjności. Z niewielką pomocą słownika i czeskich znajomych rozumiałem teksty, zaś w rozumieniu kontekstów, specyficznych i lokalnych, pomagała czeska i słowacka literatura. Łączyło nas pragnienie wolności, tej politycznej i obywatelskiej, jak również wolności w sztuce. Jednym z wzorców muzyki otwartej, poszukującej, którą można, jak i jednocześnie nie można nazwać folkową, pozostaje dla mnie do dziś Iva Bittova.

Z kolei później, kiedy budując swój obraz świata i poszukując osobistej nuty, przekroczyłem rogatki miasta i trafiłem na polską wieś, w sukurs przyszło inspirujące doświadczenie węgierskiego ruchu tanchaz. Węgrzy pomogli mi rozumieć polską tradycję, pokazali, jak ją można spożytkować. Z wielkim samozaparciem udowodnili, do jak wspaniałych efektów prowadzą ich metody oraz etos pracy z muzyką tradycyjną.

W dziejach naszej kultury kontakty z południowymi sąsiadami (tu trzeba dodać Ukrainę), także jako sąsiadami wewnętrznymi (tu trzeba dołączyć przybyszów wołoskich, cygańskich i żydowskich) odegrały trudną do przecenienia rolę. Dla mnie "orientacja na południe", mimo że pozostaje dziś poza głównym nurtem, jest najważniejsza. Może też dlatego, że moi przodkowie przybyli kiedyś na Roztocze gdzieś stamtąd.


Agnieszka Matecka
Orkiestra św. Mikołaja


W naszych umysłach panują stereotypy: "Polak - Węgier, dwa bratanki", śmieszne "Pepiczki", itd. Zamykając się w nich, mamy już ugruntowane mniej lub bardziej przyjazne zdanie o narodzie, kraju, żyjących tam ludziach. Wielu z nas nawet odwiedzając Pragę, Bratysławę czy Balaton nie wystawia nosa ze swej skorupki. A przecież z ich doświadczeń można czerpać garściami. Folkowcom jest dość łatwo, sami szukają czegoś niezwykłego - techniki śpiewu Hanki Hulejowej, specyficznego sekundowania, wokalnej "maszyny rytmicznej" węgierskich Cyganów, niebiesko drukowanego płótna z Moraw, wzorów na skrzyniach. Przez granice przywędrowała do nas idea Domów Tańca. Zafascynowani słuchaliśmy płyt winylowych z nagraniami Vujicsica.

Z dziecięcych lat pamiętam zapach słowackich melonów i wesołe miasteczko u stóp Góry Gelerta, malownicze wzgórza Badacioni, a kilka lat później łagodne południowe stoki Beskidu Niskiego. Oczywiście były też spotkania z literaturą, Hrabal, Hašek, a ostatnio podarowana przez Attilę Szolaia (niegdysiejszego dyrektora Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie) książka Béli Hamvasa "Filozofia wina" - tego traktatu po prostu nie da się czytać bez lampki tokaju... Wreszcie, poprzez muzykę - spotkania z ludźmi. To dzięki nim ościenne kraje zaczęły tracić obcość. Okazało się, że mamy podobne poglądy, zainteresowania, że życie wszędzie wygląda tak samo. Niektórzy z nich są autorami artykułów w tym numerze.

Skrót artykułu: 

W dyskusji udział biorą:

  • Piotr Kotowski - dyskusyjny klub filmowy "Bariera""
  • Krzysztof Trebunia-Tutka - Trebunie-Tutki
  • Marcin Żerański - projektant grafik, rysownik, architekt
  • Kati Szworak - pieśniarka
  • Remigiusz Mazur-Hanaj - „Wędrowiec”
  • Agnieszka Matecka - lider Orkiestry św. Mikołaja


Miejsca sprzedaży

Numer ukazał się dzięki:


Dział: 

Dodaj komentarz!