fot. tyt. K. Augustyniak, fot. w tekście Marek „Prus” Głowacki
Tej opowieści o człowieku i jego sztuce nie da się rozgraniczyć na biografię i opis twórczości. Należy ją zacząć jednak od samego początku. Na początku było słowo, wcześniej zaś duch sprawczy. Kazimierz Głowacki – polski historyk sztuki, spiritus movens i mądra inspiracja, stryj Marka „Prusa” Głowackiego, który „pogranicznikiem” nazwał bohatera tej odsłony Galerii EtnoArtu.
„Prus” Głowacki to rzeczywiście człowiek pogranicza, eksplorujący rozmaite techniki artystyczne i formy wyrazu. Nie ma tu oczywistości, są nieustanne poszukiwania niespokojnego ducha, zatrzymującego się tylko na chwilę w wybranych przez siebie światach, które poznaje. Jedne opuszcza raz na zawsze, do kolejnych wraca. Z owych światów przynosi inspiracje i przerzuca mosty nad otchłaniami – łącząc ze sobą solidny warsztat i artystyczny wyraz. Innym razem łączy ze sobą sztukę niepiśmiennych chłopów i grafiki dawnych mistrzów drzeworytu. Wszystko za sprawą wspomnianego stryja, który pokazując czarno-białe zdjęcie odpustowej grafiki z Witowa – jedyny ślad po zaginionym zabytku, skierował artystyczne kroki Głowackiego na drzeworytnicze szlaki. Na nich powstało do tej pory około stu grafik – zapisów drogi.
Mimo odbywanych wypraw do krain ludzkiej wyobraźni, trudno Głowackiego nazywać pięknoduchem – sam postrzega siebie jako rzemieślnika. Trudno widzieć w nim także niestałego w uczuciach twórcę – zbyt wielkie w nim przywiązanie do małej ojczyzny, z której wyrasta i do której zawsze wraca – również w swojej sztuce. Ileż Madonn zamieszkujących kościoły Piotrkowa Trybunalskiego wyszło spod jego rąk! Zdają się matkować tym artystycznym działaniom. Nawet jeśli otoczone rytymi w drewnie chmurami, są stąd – prawdziwe krajanki naszego twórcy. Podobnie jak on nie bujają w obłokach! Stoją na granicy światów – stworzone ludzką ręką są wyrazem tęsknot za niestworzonym. Zraniona ostrzem dłuta deska rodzi piękno. Bo przecież srodze myli się ten, kto sądzi, że sztuka powstaje tylko z fantazji twórcy. Potrzebuje czasem prawdziwie ostrych narzędzi – dłut, które cierpliwie i z fachową wiedzą trzeba zwyczajnie w świecie naostrzyć. Temu zadaniu nie potrafią podołać niejednokrotnie graficy z formacją akademicką. Uczy ich tego ten, który sam siebie nazywa „twórcą nieprofesjonalnym”. Być może. Posiadany warsztat i umiejętności zdają się jednak temu przeczyć.
Tym, co Głowackiego szczególnie pociąga w twórczości artystycznej, jest sam akt kreacji i wyzwania, które ze sobą niesie. Wybiera tematy trudne, wymagające. Jeśli kopiuje, to tylko mistrzów. Niemieccy graficy doby renesansu czy Władysław Skoczylas stają się nauczycielami, od których nauki pobiera, wpatrując się godzinami w reprodukcje ich dzieł. Ludowe inspiracje czerpie z prac Anieli Pawlikowskiej, których przejrzysta forma, radość powoływania do życia światów i liryzm pozostawiają trwały ślad w jego twórczości – zarówno kiedy tworzy cykl Madonn, jak i wtedy, gdy przygotowane przez siebie ramki w formie tryptyków zdobi malowanymi kwiatami. Bez zawstydzenia, obficie, barwnie, bo w sztuce ludowej pociąga go strach przed pustką, dosłownie i w przenośni. Horror vacui i chęć, by praca niosła w sobie jakąś treść – czasem ukrytą, innym razem zapisaną w charakterze aktu strzelistego. Z fascynacją dziecka zadaje sobie pytanie – jak to jest zrobione? Czasem pyta innych, z otwartą głową, bez zadęcia. Patrzy na świat sztuki szeroko otwartymi oczami, by wiedzieć więcej. A potem dalej szuka odpowiedzi, studiuje tematy ikonograficzne, ćwiczy dukt dłuta, próbuje, niejednokrotnie wraca do tych samych tematów – bo przecież jedna wizyta i jedna odpowiedź go nie satysfakcjonują. Sporo tu uporu historyka i archiwisty, którym jest z wykształcenia. Fascynacja wojskowością przejawia się też w specyfice jego artystycznych działań – zdyscyplinowany i konsekwentny tworzy wiele, by tworzyć jeszcze lepiej! Proces twórczy jest dla niego doskonałym treningiem, nawet jeśli powstaje praca słabsza, to jednak zawsze zostaje ukończona, stając się artystycznym zapisem zmagań. Głowacki nie lubi bezowocnych ćwiczeń!
Odkryłem jego sztukę w momencie, w którym odczułem wyraźny niedosyt polskiego drzeworytu odwołującego się do dawnej sztuki ludowej. Z nieskrywanym smutkiem przeglądałem ludowe grafiki z kolekcji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego, świadom, że tyle inspiracji pozostaje niemych, bez wykorzystanego potencjału. Żal potęgowała konfrontacja z Litwinami i Ukraińcami, u których ta forma wyrazu ma się nad wyraz dobrze i powstają współczesne prace inspirowane plastyką chłopską. W Polsce jest Włodzimierz Ostoja-Lniski i jego drzeworyty podkładane pod malowane tafle szkła – udana próba tworzenia autorskich grafik o ludowym charakterze. Jest Tadeusz Grajpel – wybitny kopista historycznych drzeworytów. Brakowało mi kogoś, kto połączy ze sobą te dwa światy – solidnego warsztatu i ludowego żywiołu. Taka jest twórczość Głowackiego, który od pierwszego linorytu wykonanego dla swojej ukochanej w 2011 roku doszedł do momentu, gdy potrafi tworzyć zarówno drzeworyty langowe, jak i te najbardziej wymagające – sztorcowe. Własnoręcznie przygotowuje także deski na klocki drzeworytnicze – spośród wszystkich gatunków drewna wybiera dobrze sezonowaną olchę. Z obróbką drewna nie ma żadnych trudności, skoro zaczynał od snycerki, a nawet wyrzeźbił własnego Frasobliwego – szczególnie bliski mu temat, powracający nieustannie w kolejnych grafikach. Za każdym razem inny, za każdym razem coraz bardziej misterny. Z dziełami rzeźbiarskimi mierzy się również w pracy renowatora, który przywraca blask dawnym przedmiotom, pozwalając im na nowo snuć opowieści o ludziach, do których należały. W oprawie ikony Marii „Wspomagającej Chlebem” wykorzystuje stare drewno z wrót stodoły. Rzemiosło i poezja spotykają się w jednym dziele! Jak ludowi graficy mierzy się z przygotowaniem własnej farby drukarskiej sporządzonej z sadzy i pokostu lnianego. Przygotowując klocki do druku na tkaninie, wiedział, że tylko taki rodzaj farby w optymalny sposób zespoli się z materią. Znowu stoi za tym ciekawość i naukowa uczciwość. Nie zrozumie się dawnej techniki bez próby odtworzenia jej sekretów na każdym etapie kreacji własnej pracy. I te poszukiwania, będące jednocześnie próbą odrodzenia dawnej techniki graficznej w jej inspirowanej sztuką ludową odsłonie, wydają mi się nie tylko godne pochwały ze względu na ich artystyczny efekt końcowy, ale i w znacznym stopniu poznawczo ciekawe. Pokazują, że artystyczne dziedzictwo minionych wieków może być zaczynem do tworzenia własnej sztuki. Może inspirować, intrygować, nie dawać spokoju.
Dzięki niemu Głowacki ciągle jest w drodze, pomiędzy technikami i artyzmem, pytaniami i odpowiedziami. Tak dojdzie do cyklu grafik ze scenami apokaliptycznymi, których ostatnim słowem, wbrew obiegowej opinii, jest nadzieja! Co po nich? Dalsza wędrówka po drogach, miedzach i granicach, czasem nawet manowcach rzemiosła i sztuki… żywię taką nadzieję!
Łukasz Ciemiński
Sugerowane cytowanie: Ł. Ciemiński, Pogranicznik, "Pismo Folkowe" 2021, nr 154 (3), s. 34-35.
Tej opowieści o człowieku i jego sztuce nie da się rozgraniczyć na biografię i opis twórczości. Należy ją zacząć jednak od samego początku. Na początku było słowo, wcześniej zaś duch sprawczy. Kazimierz Głowacki – polski historyk sztuki, spiritus movens i mądra inspiracja, stryj Marka „Prusa” Głowackiego, który „pogranicznikiem” nazwał bohatera tej odsłony Galerii EtnoArtu.
fot. K. Augustyniak