Pogranicza - kulturowy tygiel czy mit?


Bogdan BrachaOrkiestra św. Mikołaja

Zajmując się kulturą tradycyjną spotykam pogranicza w bardzo różnych wymiarach. W swoich muzycznych i kulturoznawczych poszukiwaniach zawsze zwracam uwagę i podkreślam to, co łączy, a nie to, co dzieli. Fascynują mnie elementy wspólne dla różnych krain i epok. Na pograniczach właśnie znajduję najwięcej dowodów na to, że zanim coś stanie się inne, ma setki wariantów przejściowych, wskazujących na swojskość i ułatwiających przełknięcie inności. Z drugiej strony warianty pograniczne posiadają często elementy jednej i drugiej strony, na przykład niezwykle popularne, chętnie słuchane i interpretowane pieśni łemkowskie wyraźnie noszą znamiona zawieszenia pomiędzy Ukrainą, Polską i Słowacją. Pobrzmiewają w nich dalekie echa nizin węgierskich. Wszystko to, osadzone na pradawnej wołoskiej nucie, stanowi o ich niezwykłości, która przekłada się na ową popularność.

Pogranicze intryguje. To teren o pokręconej zwykle historii. Miejsce wielkich, krwawych bitew i sąsiedzkich, w wymiarze ludzkim równie bolesnych, zatargów. Jest pełne zaszłości i niewyrównanych rachunków.

Pogranicze fascynuje. Jaskrawym tego przykładem może być malarstwo. Raczej nie maluje się dnia albo nocy jako takich. Ileż jest natomiast wschodów i zachodów słońca? A przecież to nic innego, jak próba uchwycenia pogranicza.

Hasło "pogranicze" ma w sobie błysk przygody. Zapowiada dotknięcie nieznanego, nowego, frapującego. Całkiem niedaleko, bo jeszcze prawie u nas, ale już czuć zew egzotyki. W razie czego, można jeszcze wrócić do domu, bo udać się na pogranicze, to przecież niekoniecznie znaczy "przekraczać jakąś granicę". Krótko mówiąc pogranicze to tania i najbliższa egzotyka i tutaj rodzi się niebezpieczeństwo, że jego atrakcyjność podzieli los wszystkiego, co masowe, popularne i łatwo dostępne.


dr Marta CywińskaSzkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie: poetka, prozaik, tłumacz literatury francuskiej i frankofońskiej

Od kilkunastu lat - w mediach, w literaturze, w muzyce - jesteśmy przywoływani do obecności na pograniczach, a różne szumnie określane i tytułowane programy w ramach współpracy międzynarodowej wątek pograniczny eksploatują w działaniach na rzecz ojczystej ziemi. Zbyt często jednak pojawia się określenie "małej ojczyzny" - może dlatego, że prawie nikt ze współczesnych nie używa w potocznym znaczeniu pojęcia "ojczyzna", a wskutek mody na (internetowe również) poszukiwania genealogiczne, dopatrujemy się przodków ukraińskich, tatarskich, żydowskich czy cygańskich (określenie "romski" wydaje mi się sztuczne), bowiem "czysto polskie" jest mniej modne.

Podlasie, z którym jestem związana, to ziemia uboga, przeorana nieszczęściami i przez wiele lat skazana na niepewność polityczną. Ziemia smutna stwarza potrzebę mitologizacji zdarzeń - pojąć ją mogą jedynie poeci związani z Podlasiem z dziada pradziada. Choć nieobce są też tutaj głosy, że na tej ziemi trzeba pisać wyłączenie o zdarzeniach, które miały miejsce, co sprowadza Podlasie do przestrzeni smutnego archiwum.

Toteż skrzydeł dodał mi niedawny pobyt na Huculszczyźnie, gdzie potomkowie krasawic potureckich, Tatarów ciągnących czambułem przez Jaremczę, Cyganów przybyłych z Węgier, czy rodu ormiańskiego Mangiewczów dokumentują rzeczywistość, a zarazem nieustannie tworzą mity. A mity można pogodzić, choćby w imię kontynuacji tradycji muzycznych.


Maciej Filipczuk Lautari

Kilka lat temu byłem w ukraińskiej Besarabii, o której z pewnością można powiedzieć "tygiel". W niektórych miejscowościach żyje obok siebie kilkanaście różnych nacji, ale prócz mieszanych małżeństw i wzajemnej o sobie prywatnej wiedzy nie przynosi to widocznych przejawów w sferze kultury. Jak sądzę, dlatego, że ludzie tu nie są u siebie, ogromna większość to przybysze, niezwiązani z ziemią, wykorzenieni.

A jednak pogranicze z mojej perspektywy - muzyka, artysty, podróżnika - nie jest mitem. Dla mnie pogranicze jako kulturowy tygiel jest niezaprzeczalnym faktem, miejscem mającym w sobie wielki potencjał artystyczny. Wciąż istnieją takie regiony jak Siedmiogród, Bukowina, Banat, Wojwodina i wiele innych bliższych nam, w których ze spotkania, a czasem zderzenia różnych wpływów wynikają nowe jakości. Również dziś mamy szansę obserwować, uczestniczyć i pobudzać kulturotwórcze działania. Potrzeba do tego czegoś więcej niż kilku zmumifikowanych przejawów ludowej kultury, potrzeba zachowanej kompetencji kulturowej.

Pamiętajmy też, że za "tyglem" stoją różnorodne konsekwencje. Miejsca graniczne powodują tyle samo napięć i konfliktów społecznych, co pozytywnych interferencji kulturowych. Istotne są proporcje pomiędzy nimi w danym miejscu i czasie. Pracując ostatnio nad płytą "Azaran" wsłuchiwałem się w muzykę Armenii, Gruzji, Turcji, Grecji. Mimo chronicznych konfliktów z sąsiadami, grupami etnicznymi i religijnymi, rozmaitości wpływów, rodzi się tam kultura muzyczna doceniana na całym świecie. Z pewnością tam, gdzie bierze górę tolerancja, otwartość i wysoka świadomość własnej kultury, powstają dzieła o zdwojonej sile, bardzo sugestywne i trwałe.


dr Grzegorz Żukkulturoznawca, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej

Kiedy mówimy o pograniczu kulturowym, mamy zazwyczaj na myśli jakąś mniej lub bardziej określoną przestrzeń, która zbliżona jest do granic politycznych. W Polsce pojęcie pogranicza odnosimy przede wszystkim do terenów wschodniej granicy Rzeczypospolitej, po obu jej stronach, gdzie można zaobserwować efekty mieszania się wpływów polskich z ukraińskimi, białoruskimi czy litewskimi. Specyfiką polskiego pogranicza wschodniego są częste zmiany w przebiegu granic politycznych w ciągu kilku ostatnich wieków, a zwłaszcza czasy zaborów, II wojna światowa oraz jej skutki. Ponadto spotyka się tu Zachód i Wschód Starego Kontynentu, europejska tradycja łacińska i również europejska tradycja bizantyjska. Pogranicze staje się zazwyczaj strefą twórczej współpracy i wzajemnych inspiracji dla tworzących go ludzi, jeśli górę nad ewentualnymi uprzedzeniami czy konfliktami biorą dobre kontakty osobiste i relacje mieszkańców. Sytuacja wzajemnej bliskości i jednoczesnej przynależności do innych "światów" wnosi do wspólnej egzystencji nowe treści, tworzy nową jakość, nową perspektywę we wzajemnym postrzeganiu się.

W przeszłości, zarówno Europejczycy z Zachodu, jak też ze Wschodu naszego kontynentu, mogli poznawać wzajemnie swoją mentalność, bogactwo kulturowe i tajemnice głównie dzięki Polakom, którzy służyli pomocą w zrozumieniu innego, bliskiego przestrzennie, ale odległego kulturowo, świata. Także w dzisiejszych czasach Polska ma szansę i realne możliwości, aby działać na rzecz zbliżania obu tradycji europejskich i chrześcijańskich - katolickiej i prawosławnej, które Jan Paweł II nazwał - za Wiaczesławem Iwanowem - "dwoma płucami chrześcijaństwa". Pogranicze nazwałbym więc przestrzenią spotkania.


dr Izabela Skórzyńska historyk, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Pogranicza wydają mi się czymś, co jest bardziej naturalne niż jakiekolwiek centra; różnorodność i wielość, które je opisują, widzę wszędzie wokół siebie i to one wydają mi się jakością dominującą. Czy jednak jest to pewien punkt widzenia, czy kategorie opisu społecznych stanów i procesów, czy praktyka społeczna - na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć nie umiem. Gdy myślę natomiast o pograniczu etnicznym, państwowym, religijnym na wschodzie Polski mam nieodparte wrażenie, że w pewnym stopniu jego "pograniczność" jest mitem. Zwłaszcza ta, którą przypisujemy terytoriom dawno już nie polskim, gdy mówiąc "pogranicze" myślimy "wielokulturowość". Tak pojęty mit, na który składa się projektowanie wyobrażeń o pograniczu, gdy było ono znacznie bardziej wysunięte na Wschód i znacznie bardziej różnorodne oraz jakieś przekonanie o przenikaniu się kultur zawdzięczamy reprezentacjom przeszłości, które w sprawie pogranicza, czasem bardzo niefrasobliwie, grają z teraźniejszością. Tymczasem jesteśmy społeczeństwem homogenicznym, a pozbywanie się różnorodności i my, i nasi sąsiedzi opłaciliśmy, podczas II wojny światowej i po niej, traumą. I dziś, gdy myślę o pograniczu, myślę przede wszystkim o pamięci miejsc i ludzi, którzy - bardzo różni, zapłacili wysoką cenę za ową różnorodność.

To, co z całą pewnością wydaje mi się dziś kulturowym tyglem, to pejzaż, krajobraz pogranicza. To miasta, dzielnice, budynki, kamienie, pomniki, świątynie i cmentarze, które pozostały tu świadcząc o niespełnionym marzeniu "bycia razem". To, że dziś lgniemy do tych przestrzeni, że wydobywamy je na światło dzienne, to dowód, że nietolerancyjna i dramatyczna przeszłość, pozostawiła nam testament - oczekiwanie, że spełni się kiedyś zgoda.

W tyglu różne składniki nie tylko się mieszają, ale tworzą nową jakość - owo tertium comparationis Goethego? Jakość inną od każdego ze składników, który w tyglu się znalazł. Tygiel jest oczywiście "narzędziem" w ręku racjonalistów, ale jest też "narzędziem" w ręku alchemika. Alchemik zaś przypomina o metafizycznym wymiarze ludzkiej egzystencji. O metafizyce przeciwieństw i zgody... Kto nie wierzy w alchemika, nie wie, że pogranicza istnieją i nie ma pojęcia, czym one są.


Emil Majuk - "Panorama Kultur" (http://www.pk.org.pl) oraz Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN" w Lublinie

Pogranicze to jest teren blisko granicy. I tyle. Z definicji nic więcej nie wynika. Kulturowy krajobraz pogranicza zależy przede wszystkim od granic, które przez to pogranicze przebiegają. Od tego, na ile są one zamknięte, a na ile przekraczalne, na ile przyjazne, a na ile wrogie. To charakter granicy decyduje, czy okołograniczny teren funkcjonuje jako kulturowe mieszadełko, czy jako pole poryte wrogimi okopami.

Pogranicze, każde pogranicze, ma w sobie archetypiczną magię jako symboliczna sfera przejścia, więc wszelkie mity mają tu dobrą pożywkę do rozwoju. Pogranicza to krainy duchów i dybuków, gdzie łatwiej mogą wydarzyć się rzeczy najdziwniejsze. Ale czy ta magia jakoś przekłada się na rzeczywiste kulturowe zróżnicowanie? Bywa i tak, ale nie jest to przypadek najczęstszy. Żeby pogranicze zadziałało jak tygiel, granica musi być otwarta, łatwa do przekroczenia - w podwójnym sensie - zarówno fizycznie, jak i w głowach mieszkających wokół niej ludzi. Bez tego - nic z tego.

Zresztą, dzisiaj tygle kulturowe to przede wszystkim centra wielkich miast, peryferia zawierają w sobie raczej pozostałości. Po peryferiach grasują duchy.

Mówię to jako urodzony i zdeklarowany człowiek pogranicza. Okolice moich rodzinnych Wojsławic są wręcz najeżone najrozmaitszymi liniami granicznymi z przeróżnych okresów historycznych, zmieniają się tu i strefy językowe, i przyrodnicze, nawet klimat. Ale tyglem kulturowym współczesne Wojsławice nie są. Co nie zmienia faktu, że są fascynujące.

Skrót artykułu: 

W dyskusji udział biorą:

  • Bogdan Bracha - lider Orkiestry św. Mikołaja
  • dr Marta Cywińska - Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie; poetka, prozaik, tłumacz literatury francuskiej i frankofońskiej
  • Maciej Filipczuk - Lautari
  • dr Grzegorz Żuk - kulturoznawca, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej
  • dr Izabela Skórzyńska - historyk, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
  • Emil Majuk - "Panorama Kultur" oraz Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN" w Lublinie

Dział: 

Dodaj komentarz!