Fot. z arch. zespołu
Kapela Drewutnia od ponad dwudziestu lat tworzy polską scenę folkową, choć sami artyści twierdzą, że bliżej im do muzyki tradycyjnej. O swoich inspirujących podróżach, spotkaniach z ludźmi i edukacji kulturalnej oraz nowo wydanej płycie „Na gościńcu” opowiadali w rozmowie z Agatą Kusto.
Agata Kusto: Spotykamy się w lubelskim Domu Żołnierza. Jak to miejsce stało się waszą siedzibą?
Piotr Ziółek: To długa historia. W miejscu, które kiedyś propagowało w Lublinie muzykę folkową i nazywało się Oberża Artystyczna „Złoty Osioł”, spotkaliśmy dawno temu kpt. Andrzeja Ptasińskiego, żołnierza w służbie czynnej, zajmującego się kulturą w Zmechanizowanej Brygadzie Pancernej. Po latach współpracy z wojskiem nasz kapitan trafił do Warszawy, a my w tym czasie wynajmowaliśmy różne miejsca na sale prób, płacąc za to spore pieniądze. Trwało to do chwili, kiedy pewnego wiosennego przedpołudnia dzieci, wybiegając przed dom, krzyknęły: „Tato, tato, jakiś pan na koniu do nas jedzie!”. Okazało się, że był to nasz znajomy już w randze majora. Na emeryturze przejął prowadzenie Domu Żołnierza i zapytał, czy nie chcielibyśmy wrócić na łono wojska. No to wróciliśmy…
Anna Różycka: Ale najpierw mieliśmy próby w jednostce przy ul. Kruczkowskiego…
P.Z.: …i raz do roku graliśmy dla żołnierzy taką folkową zabawę na stołówce, jako nasz czynsz za to, że nas przygarnęli.
A.R.: Zdarzało nam się też grać na poligonie, dla „oficjeli”…
P.Z.: A było też tak, że zamówiono dwa koncerty, wojsko uczciwie zapłaciło, zagraliśmy jeden i pytamy: „Sierżancie, gdzie ten drugi koncert?”. A on na to: „Zapłacili wam? To czego d… zawracacie”. Różne więc były sytuacje z naszym wojskiem. Generalnie zawsze było dobrze!
A.K.: Czy wojskowi mają swoje upodobania muzyczne?
Dariusz Banul: Tak, lubią pieśni wojskowe, legionowe. Często wykonujemy taki repertuar, jest tutaj bardzo popularny. Gramy też wojskowe wieczornice z takimi pieśniami na folkową nutę.
P.Z.: Tutejsza brygada zrobiła się wielonarodowa: ukraińsko-litewsko-polska, więc nasz repertuar łemkowsko-ukraińsko-polski jak najbardziej tu pasuje.
A.K.: Czy macie jakąś misję do spełnienia?
P.Z.: Na każdym koncercie staramy się śpiewać różnojęzyczne utwory, bo uważamy, że choć różnią się kultury i narody, ta muzyka świetnie je łączy.
Piotr Michalski: Przy każdej okazji powtarzamy, że ludzie, których pieśni teraz wykonujemy, kiedyś tworzyli wspólnotę.
P.Z.: Kolejnym celem, który nam przyświeca, jest to, aby odgrzewać stare, zapomniane utwory ludowe, wiernie zachowując ich melodię i słowa. Chcemy w ten sposób pokazać, że one dziś dobrze brzmią – świetnie się ich słucha i dobrze się je gra.
A.R.: Myślę, że to nam się udaje. Niedawno odnalazłam w internecie jedną z zanotowanych przez Kolberga ukraińskich pieśni, którą wykonujemy. Sięgnął po nią jeden z teatrów improwizowanych, tłumacząc tekst na język polski. Tak więc ta pieśń znów żyje.
A.K.: Czyli folk inspiruje się folkiem.
P.Z.: Jasne! Spotykamy nasze aranżacje żywcem wykonywane przez innych. To sympatyczne – coś zostało zagrane tak dobrze, że inni nie chcą tego zmieniać.
A.K.: A wasza współpraca z różnymi środowiskami? Projekty, warsztaty… Jak to dziś to wygląda?
A.R.: Mamy dwojakie doświadczenia. Z jednej strony jako zespół jesteśmy zapraszani do współpracy przy różnych projektach, z drugiej – poszczególni muzycy działają w różnych stowarzyszeniach, często o zasięgu lokalnym – Świdnik, Krężnica, okolice Siedlec. Wówczas to my bierzemy udział w pisaniu projektów. Wiemy, co i jak lubimy robić, więc szukamy sposobów na realizację swoich pomysłów. Gramy, aby przekazać tradycję, aby inni to usłyszeli, zatańczyli, aby to do nich dotarło. Jesteśmy bliżej muzyki tradycyjnej niż folkowej. Mamy oryginalne słowa i melodię, nie gramy dla samospełnienia na scenie. To, co nas różni od muzyki tradycyjnej, to bardziej rozbudowane instrumentarium, a jedynym folkowym instrumentem jest gitara. Staramy się trzymać źródeł.
P.Z.: A gramy z życiem i nie oglądamy się na to, czy zaśpiew jest kurpiowski, czy dolnośląski. Kiedy graliśmy z Łemkami z dwóch różnych wsi, potrafili się poróżnić o jedno słowo. Te detale są według mnie mało istotne.
A.R.: Śpiewając piosenkę z pogranicza polsko-ukraińskiego, można zauważyć, że ona nie jest ani po polsku, ani po ukraińsku, tylko w języku mieszanym, miejscowym dialekcie [nie chodzi o tzw. język chachłacki – przyp. red.]. Wykonujemy ją zgodnie z zapisem, z którego korzystamy. Natomiast nasza muzyka ma być lekka w odbiorze i łatwa do rozpoznania.
P.Z.: Efekty naszej pracy są najlepiej widoczne podczas warsztatów w szkołach, gdzie pokazujemy naszą muzykę. Dzieci są bardzo chętne, aby razem zaśpiewać czy zatańczyć. Widzimy, że zespołów, które propagują muzykę tradycyjną w taki sposób jak my, jest ciągle za mało.
Mariusz Wołkowicz: Ludzie, dla których gramy koncerty, sami przychodzą i mówią, że ona niby jest prosta, ale po wsłuchaniu się, dostrzega się to „drugie dno”.
P.Z.: Tak, to jest widoczne dopiero, jak się wysłucha poszczególnych instrumentów i głosów, ale w efekcie jest przystępne i łatwe w odbiorze.
D.B.: Łemkowie są nam bardzo wdzięczni za propagowanie ich muzyki.
A.R.: Wydaje mi się, że wpisaliśmy się w pewien kanon muzyki łemkowskiej i dodatkowo ten kanon tworzymy – do tego stopnia, że nasz sposób wykonywania danej pieśni jest akceptowany i powielany.
A.K.: A w jakich okolicznościach powstała płyta „Na gościńcu”?
P.Z.: Nagraliśmy ją po ośmiu latach od naszej poprzedniej folkowej płyty. W międzyczasie robiliśmy różne rzeczy. Między innymi nagraliśmy płytę z Jackiem Kleyffem, z Jarzębiną kolędy… Powiem szczerze, że to są ciekawe wyzwania, ale najlepiej czujemy się w swoim repertuarze. Z radością pracowaliśmy przy tej naszej nowej płycie. W sumie dzięki pandemii udało nam się sprawnie ją skończyć – dwa lata i wszystko jest gotowe!
A.K.: To jaka jest ta płyta i co w niej jest najlepszego?
P.Z.: Ciągle się wahamy i chyba każdy sam musi to ocenić, czy lepsza jest muzyka, czy okładka...
A.R.: Na naszych muzycznych szlakach poznaliśmy Ewę Czarnecką, która uparła się, że namaluje dla nas okładkę. Przesłaliśmy jej więc materiał wstępny i po jego wysłuchaniu wykonała obrazy.
P.Z.: Płyta nosi tytuł „Na gościńcu”, dlatego że w muzykowaniu zespołu więcej czasu, niż samo granie, zajmują podróże. Jeździmy z koncertu na koncert i po drodze mamy mnóstwo przygód. Zespół się zżywa, spędza ze sobą mnóstwo czasu. Koncert trwa półtorej godziny i już – jedziesz na niego pięć albo osiem. Bardzo lubimy podróżować pociągami, jeśli tylko się da. Niestety mało jest już takich koncertów, ale w tym roku ze dwa razy nam się to udało. Tak więc każdy utwór z tej płyty wiąże się z jakimś miejscem albo z ludźmi, których spotkaliśmy na szlaku. Ta płyta jest takim wspomnieniem podróży.
A.K.: Czy z tymi utworami wiąże się jakaś szczególna historia?
P.Z.: Tak. Jest na przykład taki utwór „Vid pola do pola”…
A.R.: Pojechaliśmy całą grupą na Bukowinę Rumuńską do wsi Nowy Sołoniec, gdzie odbywały się spotkania kulturalne. To było w latach 2005–2006. Graliśmy dla Polaków, których tam mieszka bardzo wielu. Występowaliśmy w Domu Polskim, ale także w okolicznych wioskach, np. w Kaczyce. Wtedy wzięłam dyktafon i poszłam do wsi, aby porozmawiać z ludźmi. Szybko znalazłam się w kolejnej miejscowości. Okazało się, że to był Majdan, wieś ukraińska. Tamtejsze kobiety przyjęły nas w domu, porozmawiały, ugościły, zawołały bacie, ciocie i zaczęły śpiewać… Myślałam nad tym, aby wydać osobną płytę, taką bukowińską, z utworami polskimi i ukraińskimi, to jednak ciągle nam nie wychodziło.
P.Z.: Okazało się, że usłyszane tam ukraińskie pieśni były bardzo ciekawe. Na nowej płycie znalazły się dwie z nich („Jak ja iszov” i „Vid pola do pola”).
A.R.: To są pieśni przyniesione z wyprawy.
A.K.: A te łemkowskie?
A.R.: Też są z wyprawy, ale na Łemkowszczyznę, gdzie pojechaliśmy w poszukiwaniu pieśni. Trafiliśmy w takie miejsce, gdzie łemkowski etnograf i poeta Paweł Stefanowski dał nam możliwość korzystania z własnego archiwum, w którym znajdowały się nagrania audio i video z czasów emigracji łemkowskiej. Miał też sporo rzeczy spisanych.
P.Z.: Niestety, nie wiemy, jaki jest los tych zbiorów po jego śmierci.
A.K.: Czy macie swoje ulubione utwory na tej płycie?
P.Z.: Pewnie każdy ma inny. Na tej płycie wielu muzyków występuje gościnnie.
D.B.: Dla mnie chyba „Jak ja iszov”.
A.R.: To coś w rodzaju takiej suity.
P.Z.: Prawdziwą suitą to jest „Tam na polu krzyż”! Pieśń pochodzi z Ujsoł, z Beskidu Żywieckiego.
A.R.: Kiedyś tam często jeździliśmy, graliśmy i nagrywaliśmy z tamtejszymi muzykami, ze Słowakami… Występowaliśmy na balach góralskich w Koniakowie, ale głównie na Krawculi [Krawców Wierch w Beskidzie Żywieckim – przyp. red.].
P.Z.: Sporo materiału żywieckiego zaczerpnęliśmy stamtąd. Także piosenka „Hej, w lesie przy gościńcu”, która została wykorzystana w tytule płyty, jest właśnie z tych okolic.
A.R.: Inne pieśni przyszły do nas w czasie różnych działań lokalnych prowadzonych na Lubelszczyźnie…
P.Z.: A Lubelszczyzna ma nieprzebrane zasoby różnych ciekawych pieśni.
A.R.: Kilka lat temu prowadziłam warsztaty w kilku miejscowościach Lubelszczyzny – w Krężnicy Jarej, Niedrzwicy Dużej, Leścach i Krzczonowie – i dla każdej z nich szukałam w archiwach starych pieśni. W Krzczonowie w wyniku takich warsztatów reaktywowała się grupa, która zaczęła śpiewać i została już jako zespół śpiewaczy. To był taki zapalnik dla kolejnych działań. Wyniki tych poszukiwań znalazły się też na naszej płycie.
P.Z.: To jest kolejny nurt naszej aktywności w obszarze kultury. Mamy Stowarzyszenie „Klepisko” w Krężnicy Jarej, z którym organizujemy warsztaty i koncerty.
A.R.: Drugim nurtem działalności stowarzyszenia jest integracja osób niewidomych i niedowidzących. To właśnie takie osoby stworzyły nasz zespół. Takim organizowanym przez nasz wydarzeniem jest np. Tandemowy Triatlon – był to pomysł Piotra. Są to zawody rowerowe dla niewidomych i niedowidzących, ale tylko dla amatorów. Trwają trzy dni i mają trzy etapy: szosowy, leśny i wodny. Prowadzimy także kursy i warsztaty. Do października 2021 roku realizujemy projekt programu Etno Polska – taki lokalny, który obejmuje Krężnicę, Strzyżewice, Piotrowice, Nowiny, Osmolice. Jest to wydarzenie obejmujące warsztaty pieśni, grę na instrumentach, konkurs fotograficzny oraz działania dla dzieci w szkołach.
A.K.: A jak czujecie tę lubelską nutę, czy coś ją wyróżnia?
A.R.: Ona jest taka, jak nasza muzyka, wielokulturowa. Mamy np. ukraińską pieśń spod Chełma, dalej na wschód śpiewaną już po białorusku, a jesteśmy cały czas na Lubelszczyźnie.
P.Z.: Nawet z okolic samego Lublina pochodzą pieśni, które są śpiewne i melodyjne. Wpadają w ucho i są łatwe do opracowania. Myślę, że jeśli kiedyś jeszcze coś nagramy, będzie tam więcej lubelskich melodii.
A.K.: Jakie jeszcze macie marzenia artystyczne?
P.Z.: Chcemy nagrać płytę z kolędami, przy której można siąść i zaśpiewać, tak po prostu – z tradycyjnymi instrumentami i tradycyjnym śpiewem.
A.R.: No i ten „Kaczmarski na folkowo”, wszystko już przygotowane…
Michał Ziemiański: A ja chciałbym zagrać w Stanach. Przyśniło mi się słoneczne Miami i nasza kapela grająca w tym słońcu…
A.K.: I tego wam życzę, dziękując za rozmowę.
Sugerowane cytowanie: D. Banul, P. Michalski, A. Różycka, M. Wołkowicz, M. Ziemiański, P. Ziółek, Podróże do źródeł, rozm. A. Kusto, "Pismo Folkowe" 2021, nr 155 (4), s. 16-17.
Kapela Drewutnia od ponad dwudziestu lat tworzy polską scenę folkową, choć sami artyści twierdzą, że bliżej im do muzyki tradycyjnej. O swoich inspirujących podróżach, spotkaniach z ludźmi i edukacji kulturalnej oraz nowo wydanej płycie „Na gościńcu” opowiadali w rozmowie z Agatą Kusto.
Fot. z arch. zespołu