Podróż na koniec świata

Album

Co skłoniło bogatą Amerykankę do wyprawy na nasze przedwojenne Kresy? Przypadek. Luisa Arner Boyd (1887 – 1972) wywodziła się z rodziny właścicieli kopalń. Była znana jako mecenas sztuki, miała też ekscentryczne hobby – eksplorację Arktyki. Dość powiedzieć, że straciła na nie budowany przez pokolenia majątek.


Luise Boyd zorganizowała i sfinansowała siedem wypraw na Arktykę, praktycznie nie rozstając się z aparatem fotograficznym. Brała udział w poszukiwaniach Roalda Amundsena. Ostatnią z ekspedycji odbyła samolotem, lecąc nad Biegunem Północnym w 1955 roku, w wieku 67 lat. Jej badania i zdjęcia przyczyniły się do powstania dokładnych map i uzupełnienia wiedzy o tym obszarze. Choć jako geograf była jedynie amatorem, to dzięki swym osiągnięciom zyskała uznanie świata nauki. Otrzymała wiele nagród i odznaczeń, między innymi francuską Legią Honorową.

W 1934 Luise Boyd została delegatem Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego na mający się odbyć w Warszawie kongres geografów. Postanowiła wykorzystać ten wyjazd także do innych celów. Aby móc swobodnie podróżować, zabrała do Polski terenowego packarda wraz kierowcą. Wspólnie z polskimi geografami przemierzyła ponad 10 tysięcy kilometrów, wykonując 2500 zdjęć. Album z tej podróży zatytułowany „Polish Coutrysides” zawierający 500 fotografii ukazał się w 1936 roku. Fotogramy z Polski były wystawiane już po śmierci autorki, w 1984 i 1986 roku w Stanach Zjednoczonych, a w 1987 roku w Muzeum Sztuki w Łodzi, które stało się właścicielem prawie dwustu powiększeń. Kilka lat później, w 1991 roku, w Towarzystwie „Znak” został wydany album zatytułowany „Kresy”.

Przyjeżdżając do Polski badaczka zamierzała fotografować zanikające elementy polskiej wsi, utrwalić zanim będzie za późno, rzeczy, które są charakterystyczne dziś, ale jutro mogą już zniknąć (...) raczej to, co stare, niż to, co nowe, raczej prymitywną wieś niż kulturę miejską – pisała we wstępie do albumu. Miasta uważała za mało ciekawe, gdyż niewiele różniły się od innych europejskich. Jeśli fotografowała miasta – to przebywających w nich ludzi ze wsi. Takie ujęcie tematu było bliskie również polskim fotografom okresu międzywojennego („Kraina, której nie ma”; „GzCh” nr 41/42). Podobnie jak naszych rodaków Luise Boyd najbardziej zafascynowało Polesie, skąd pochodzi czwarta część zdjęć zrobionych w Polsce.

Tematem fotografii było budownictwo wiejskie i stosowane w nim materiały, charakterystyczne cechy krajobrazu, rodzaje osiedli, sposoby uprawy ziemi i produkty rolne, transport, typy ludności, stroje, wymiana handlowa i tym podobne. W „Kresach” zaprezentowano 155 odbitek w delikatnej sepii. Jest trochę wiejskiej i małomiasteczkowej architektury (malownicze zaułki, pochylone domki), nieco krajobrazów – jakby dla pokazania kontekstu, w którym przyszło żyć tamtejszym ludziom. Jednak głównym tematem tego wydawnictwa są ludzie wsi w swych codziennych sytuacjach – pracujący, sprzedający na targu, idący do kościoła. Niektóre zdjęcia są pozowane (kobiety w strojach ludowych, przekupki na targu), ale sporo jest także tych, które przedstawiają ludzi uchwyconych w ruchu, nieświadomych, że zostali uwiecznieni (na przykład przemyscy Żydzi, orzący). Stosunkowo dużo ujęć poświęconych jest targom czy to we Lwowie, czy w Pińsku, Słonimie, Wilnie. Były to skupiska wiejskiej ludności i wszelkiego rodzaju wyrobów, a więc stanowiły dobre pole do zaobserwowania charakterystycznych dla danego obszaru cech. Fotografie, choć miały za cel dokumentację (czynnik ten pozostaje dominujący), są również osiągnięciem artystycznym.

Nie da się uniknąć porównań z innym albumem – „Polesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych” Grażyny Ruszczyk i Anny Engelking – poruszającym podobny temat w tym samym czasie i traktującym częściowo o tych samych miejscach. Fotografie targu w Pińsku czy stogów i rozlewisk poleskich pochodzące z tych dwóch wydawnictw mogłyby być zrobionego tego samego dnia. Jednak zdjęcia polskich autorów są znacznie lepszej jakości. Nie wszystkie fotografie Luise Boyd pod względem technicznym są poprawne. Jedną z przyczyn jest z pewnością kopiowanie do albumu „Kresy” starych odbitek, ponieważ negatywy zaginęły. Ponadto Boyd zabrała do Polski tylko jeden aparat i miała problemy z ustawianiem i głębią ostrości. Poza tym często ciekawość mieszkańców uniemożliwiało użycie statywu. Bardzo żałowała, że nie miała kamery do zdjęć kolorowych, która pozwoliłaby fotografować – jak sama mówiła – wspaniałe i zachwycające stroje ludowe a także niektóre detale barwnej architektury wiejskiej.

Zdjęcia w albumie są staranie opisane, z podaniem miejsca ich wykonania, datą, a często nawet godziną. Przytoczono oryginalne, niekiedy dość obszerne objaśnienia. Można się z nich dowiedzieć, że pomidory na targu we Lwowie kosztowały 30 – 60 groszy za kilo i tyleż samo kalafior za sztukę w zależności od wielkości, ale już koszyk grzybów – 2 złote i 20 groszy. Dzięki tym notatkom fotografie Luise Boyd pozostają źródłem wiedzy dla historyków i etnografów.

Przeglądając „Kresy” nam, Polakom, nasuwa się pytanie: Jak na podstawie takich zdjęć ówczesny przeciętny Amerykanin wyobrażał sobie Polskę? Odpowiedź nie jest budująca. Co prawda Boyd zaznacza, że stara się uwieczniać rzeczy stare i nie interesują ją miasta, ale z albumu wyziera Polska zacofana, brudna i obdarta, kraj kurnych chat i brodatych mużyków. Czy przeciętny odbiorca zza oceanu przeglądając fotografie docenił proste, zgodne z naturą, odchodzące już powoli w zapomnienie życie polskiej wsi czy potraktował to jak egzotyczną dokumentację życia Indian?


Agnieszka Matecka
Louise Arner Boyd, Kresy, Kraków 1991

Dział: 

Dodaj komentarz!