Pandemiczne wspomnienia. Kobieta z bazyliki w Zapopanie

Felieton. Grzegorz Józefczuk

Dziesięć tysięcy kilometrów od Lublina „zobaczyłem” magiczną moc śpiewu. Powidoki tej chwili sprzed lat ciągle do mnie wracają. Myślę sobie dzisiaj, jak bardzo pandemia przekreśliła szanse doświadczania takich emocji spotkania w świecie gdzieś indziej, skazując nas na pośrednictwo internetowego oka i ucha.
Guadalajara jest drugim co do wielkości miastem Meksyku, ma ponad 4 miliony mieszkańców, lecz to liczba w istocie umowna. Podkreśla się tutaj, że dla kształtowania się państwowości miejsce to miało większe znaczenie niż stolica kraju. Turyści patrzą nieco inaczej: jest to centrum stanu Jalisco znanego chociażby z uprawy agawy ze sławnym miasteczkiem Tequila (dzięki wizycie w Muzeum Tequili wiem, że konsumpcja tego trunku razem z solą i cytryną jest marketingowym wymysłem amerykańskim). W tym stanie, nad Oceanem Spokojnym w Puerto Vallarta, znajduje się najsławniejszy, ogromny kompleks turystycznych rozkoszy kontynentu z intrygującymi krajobrazowo i obyczajowo, ciągnącymi się kilometrami plażami i ośrodkami.
Dzielnice rozkładają się warstwowo wokół centrum – Guadalajara przypomina roladę, zaś samo centrum miasta wypada uznać za kwintesencję Meksyku: postkolonialna, na swój sposób monumentalna, wyrazista, historyczna zabudowa przenika się z architekturą na wskroś nowoczesną, lecz niepozbawioną lokalnego, narodowego decorum. Odwaga koncepcji i decyzji budzi podziw. Czuje się, że ta ekspresja przestrzeni publicznej (deptaki, pasaże, parki, place, rzeźby, murale, fontanny etc.) jest zaproszeniem, jest przyjazna, atrakcyjna, energetyczna oraz nasycona prośbą o zrozumienie ukrytej w niej symboliki. Kiedy oszołomienie zderzeniem bardzo różnych form rzeźbiarskich minęło, natknąłem się na postać „szarego człowieka”. Stał na chodniku, pod kamienicą, tyłem do ulicy, rękę oparł o ścianę. Zastanawiał się, gdzie idzie, kim jest. Niektórzy, omijając stojącego, przepraszali, bo wydawało się im, że go być może potrącili. A przecież mijali rzeźbę, sam chciałem powiedzieć odruchowe „przepraszam”…
Z powodu uzasadnionej ciekawości pojechałem do Zapopanu, paręnaście kilometrów od centrum Guadalajary. Trzy miesiące po konklawe polski papież Jan Paweł II udał się w pierwszą pielgrzymkę właśnie do Meksyku – i właśnie do Guadalajary i do Zapopanu. Tutaj, w Bazylice Matki Bożej Zapopan (Basílica de Nuestra Señora de Zapopan) 30 stycznia 1979 roku wygłosił homilię, w której powiedział: „Bóg jest mścicielem pokornych, a gdy trzeba, strąca władców z tronu”. Było nie mniej niż trzy miliony ludzi, a może i więcej.
Po przekroczeniu bramy ogrodzenia bazyliki znalazłem się na ogromnym, pustym placu z jednym drzewem, pod którym sprzedawano napoje. Południe. Upał. Nikogo wokół. A po lewej? Tak, pomnik Jana Pawła II. Fotografie, jakie teraz znajduję w necie, próbują bezskutecznie przeczyć mojej pierwszej refleksji z maja 2004 roku, że to pomnik znakomity. Pope kroczy z pogodnym wyrazem twarzy. Pastorał w lewej dłoni (uwielbiają go meksykańskie gołębie). Z prawej strony towarzyszy Pope mały Meksykanin, ten zaś z kolei w prawej ręce trzyma (ciągnące się za nim „po ziemi”) ogromne sombrero. Mały nie jest w plebejskim stroju. Pani Antola, moja przewodniczka, wyjaśnia: „On jest w tradycyjnym stroju charros. Taki strój kosztuje kilka tysięcy”. Charros to kultura i symbol dawnych pasterzy, meksykańskich tradycyjnych gospodarzy znakomicie dających sobie radę z końmi, zaprzęgami, sprawnych w rodeo. Dzisiaj to sport o narodowym fundamencie. Obyczaj charerii został w 2016 roku wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO.
Wnętrze kościoła dawało ochłodę, wytchnienie, jasny półmrok uspokajał. Było zaledwie kilka osób, powoli rozglądających się, mówiących cicho po niemiecku i angielsku. Nagle weszła kobieta, na pewno „stąd”, kierując się wprost do pustych ław. Usiadła i zaczęła śpiewać. Wszystko wokół zamarło, a raczej zatrzymało się, czas spowolnił dzianie się. Nigdy nie zapomnę tego śpiewu.
Miała głos mocny, czysty i melodyjny, niekrzykliwy, skupiony i przejmujący. Piękny. Przyszła do miejsca bezpiecznego z przekonaniem, że zostanie wysłuchana lub że tutaj prośbę wysłuchania może wyrazić. Co śpiewała i z jaką intencją? Skargę, prośbę, modlitwę? Nie wiem. Wiem, że nie był to śpiew wdzięczności i że był nieobliczalnie wzruszający, prawdziwy – nawet jeżeli była to zła kobieta. Ponieważ nie rozumiałem żadnego słowa, a ukryta w kościelnej ławie nie wykonywała żadnych gestów, docierał do mnie jej głos niejako w czystej postaci, nie przekazywał żadnej opowieści, nie sugerował żadnej narracji, lecz wyłącznie emocje, jakie zdawały się być kierowane ku czemuś, co nie jest z tego świata.
Wyszła tak samo nagle, jak weszła, zostawiając kilka nieznanych sobie osób w dziwnym bezruchu.
Cóż było robić dalej? Poszedłem oglądać kościelne zakamarki, na prawo od wejścia trafiłem do niewielkiego muzeum plemienia Wirraritari (Huicholes). Uważali się za uzdrowicieli, znali sposoby utrzymywania harmonii świata. Przedmiotem ich kultu był kaktus peyote, który nazywali śladem Kauyumari – ducha jelenia, który odegrał znaczącą rolę w powstaniu świata. I pomyśleć, że dzięki peyotlowi wynalezionemu przez Wirraritari polski artysta Witkacy malował zadziwiające portrety! Według Huicholes dusza mieszka w środku głowy. Dlatego małe dziecko trzeba strzec, bo dopóki nie zrośnie mu się góra czaszki i nie uformuje się kość zamykająca sklepienie głowy, przez to „niedomknięcie” grozi mu utrata duszy. Dlatego dziecko powinno nosić amulet tsikuri – ojo de dios („boże oczy”) w kształcie rombu. Dziś jest to symboliczny podarunek, pamiątka dla turystów, temat warsztatów plastycznych wielokulturowego dziedzictwa świata.

Grzegorz Józefczuk

Sugerowane cytowanie: G. Józefczuk, Pandemiczne wspomnienia. Kobieta z bazyliki w Zapopanie, "Pismo Folkowe" 2021, nr 152-153 (1-2), s. 23.

Skrót artykułu: 

Dziesięć tysięcy kilometrów od Lublina „zobaczyłem” magiczną moc śpiewu. Powidoki tej chwili sprzed lat ciągle do mnie wracają. Myślę sobie dzisiaj, jak bardzo pandemia przekreśliła szanse doświadczania takich emocji spotkania w świecie gdzieś indziej, skazując nas na pośrednictwo internetowego oka i ucha.

Dział: 

Dodaj komentarz!