Ostrzeżenie z Singapuru

[folk a sprawa polska]

Internet, jak powszechnie wiadomo, jest źródłem wielu głębokich mądrości. Ot na przykład takiej: "Choć jest zajęciem przyjemnym i pożytecznym, trzeba je dawkować - uważają lekarze. Połykanie kolejnych tomów może doprowadzić do błyskawicznego pogorszenia - wynika z badań przeprowadzonych w Singapurze". I niech Cię nie zdziwi powyższe, Drogi Czytelniku. Doświadczenie uczy, że nie tylko z uwagi na wzrok należałoby dawkować sobie czytanie.

Gnany potrzebą spojrzenia na świat muzyki folkowej oczami naukowca, wziąłem do ręki książkę Marii Trębaczewskiej "Między folklorem a folkiem". Po raz pierwszy oniemiałem, gdy przeczytałem rozważania o tym czy "Nowa Tradycja tworzy tradycję" i czy jest rzeczywiście "nowa", które to rozważania zmierzały w stronę pytania czy jest w ogóle sens organizowania takiego festiwalu. Dalej była pełna troski wątpliwość czy nazwa festiwalu (po 15 latach istnienia!) jest trafna. Dobrego humoru nie popsuła mi statystyka uczestników X edycji festiwalu z uwzględnieniem ilości zespołów, w których grali. Dramatyzmem powiało z pytania: "Jak jednak można uważać prezentowany i nagradzany materiał za autentyczny i szczery, kiedy te same osoby biorą udział w kilku różnych projektach". Ciekawe czy to samo pytanie zadałaby autorka hołubionym przez nią przedstawicielom nurtu purystycznego (którzy też grywali w wielu różnych grupach na NT). Zresztą samo pytanie jest absurdalne jak humor Monty Pythona. A może to żart? Nie może przecież naukowiec zajmujący się muzyką nie wiedzieć, że na całym świecie i we wszystkich gatunkach muzycy zmieniają zespoły i jest to często jednym z kluczowych elementów ich dalszego rozwoju.

Żarty skończyły się jednak, gdy doczytałem w kontekście Nowej Tradycji, że Autorka od "jednego z laureatów" dowiedziała się, że "jury jednak nie pochwala kultywowania autentycznej muzyki wsi, uważając, że jest hermetyczna, zamarznięta i nie potrafi ruszyć naprzód". W pierwszej chwili ubawiłem się, chcąc nawet prosić Autorkę o copyright, bo to chyba ona jest twórczynią tych przednich epitetów. Ach, móc napisać o kimś, że gra "zamarzniętą muzykę". Niestety, nie ja wymyśliłem te "skrzydlate słowa", lecz Maria Trębaczewska bądź jej tajemniczy "jeden z laureatów". Szkoda, że przed bezceremonialnym napisaniem powyższego, Autorka nie zadała sobie trudu, by spojrzeć np. kto wygrał NT w 2004 roku. Niemal wszyscy laureaci z kręgu Domu Tańca??? Być nie może! A może wówczas ich muzyka nie była jeszcze ostatecznie "zamarznięta" albo przynajmniej odrobinkę "ruszała naprzód"? Może wie to Autorka lub znany jej laureat?

Dalszych meandrów twórczości M. Trębaczewskiej nie zgłębiłem. Nie chodzi nawet o to, że jako juror NT zostałem przez nią pomówiony - samo w sobie to raczej groteskowe. Obca jest mi jednak poetyka insynuacji i przyznam, że wolę prace naukowe opierające się na bardziej konwencjonalnych metodach badawczych niż zasłyszane ploteczki. Jeśli cała zawartość książki jest równie wartościowa… Poszukałem pospiesznie innej lektury.

Tygodnika "Przekrój" w ostatnich latach nie czytuję. Kiedy już jednak wziąłem go do ręki, trafiłem na pasjonujący artykuł Małgorzaty Anny Maciejewskiej. Kilka razy sprawdzałem na okładce czy to nie numer primaaprilisowy albo poświęcony rzeczywistości alternatywnej. Ale nie! Czytam więc, że to muzycy folkowi sprawiają, że kultura ludowa "zostaje odebrana jej twórcom, którzy znikają z pola widzenia". Wobec powyższej przenikliwej refleksji można tylko wyrazić radość, że to już nie amerykańska stonka, a polscy folkowcy są winni wszystkiemu złu na świecie. Być może odpowiadają już także za "gradobicie, trzęsienie ziemi i koklusz", co trzy dekady temu wieszczył (choć jeszcze wtedy nie w kontekście folku) filmowy klasyk.

Można bowiem rzutować swoje uprzedzenia na rzeczywistość, ale dobrze byłoby nie sugerować, że to obiektywny opis. Bo ktoś gotów uwierzyć np., że "starsze pokolenia identyfikują polską muzykę tradycyjną z Mazowszem czy Śląskiem, młodsze zaś - z Kapelą Ze Wsi Warszawa". Zadumałem się na dłuższą chwilę: czy dobrze rozumiem, że Autorka wolałaby, aby za współczesny odpowiednik Mazowsza czy Śląska młodsze pokolenie traktowało (bliskie Autorce) środowisko Domu Tańca? Nie wiem. Jako że osłabiają mnie próby budowania własnej tożsamości poprzez negację dokonań innych, w dodatku nie rozumiem potrzeby budowania sztucznych podziałów tam, gdzie ich w istocie nie ma (sic!), poczułem się zwolniony z konieczności czytania dalej.

Nieostrożnie wziąłem jednak do ręki archiwalny już dziś, bo z maja, jeden z numerów Gazety Wyborczej. Tam sama radość, bo oto widzę potężną rozmowę z Januszem Prusinowskim, którego lubię i szanuję, a jego twórczość budzi mój niesłabnący zachwyt. Czytam więc z zapałem, gdy nagle docieram do momentu, gdzie artysta mocno krytykuje - moim zdaniem raczej niesłusznie - Grzegorza Ciechowskiego, za jego sprzed prawie dwóch dekad zainteresowanie polską muzyką ludową. A potem dodaje: "To z powodu takich postaw autentyczna muzyka mistrzów wiejskich jest nieobecna w mediach oraz w dyskursie publicznym". Zdumiewające, ale dalej jest niemniej intrygująco: "Na jej miejsce mamy tak zwany folk - w wydaniu polskim prymitywny i komercyjny". Czytam jeszcze raz, powoli, skłonny sądzić, że się pomyliłem. Oto bowiem dylemat poznawczy: polski muzyk folkowy (wszak to co Janusz Prusinowski gra ze swym zespołem to folk!) krytykuje muzykę folkową. Co więcej, używa wobec niej fatalnego epitetu "prymitywny", którym werbalni agresorzy opluwali zazwyczaj muzykę ludową! Komercyjni folkowcy? Którzy to? Pewnie ci, którzy grywają na najbardziej komercyjnym festiwalu Nowa Tradycja i zajeżdżają nań złotymi limuzynami?

I jak tu nie wierzyć badaniom z Singapuru, że czytanie szkodzi? Na przykład na nerwy…

Skrót artykułu: 

Internet, jak powszechnie wiadomo, jest źródłem wielu głębokich mądrości. Ot na przykład takiej: „Choć jest zajęciem przyjemnym i pożytecznym, trzeba je dawkować - uważają lekarze. Połykanie kolejnych tomów może doprowadzić do błyskawicznego pogorszenia - wynika z badań przeprowadzonych w Singapurze”. I niech Cię nie zdziwi powyższe, Drogi Czytelniku. Doświadczenie uczy, że nie tylko z uwagi na wzrok należałoby dawkować sobie czytanie.

Autor: 

Dodaj komentarz!