„Kiedy góry wołają” – to nowy, świetny utwór Trebuniów-Tutków, który został opublikowany, wraz z bardzo udanym teledyskiem, w połowie lipca. Kto – podobnie jak ja – z entuzjazmem pomyślał, że to zapowiedź, jakże oczekiwanej, nowej płyty, ten musi uzbroić się w cierpliwość. Ale wolno nam mieć nadzieję, że premierowy krążek nadejdzie. Tak, wiem, że te absurdalne czasy nie są dobre do wydawania nagrań na tak zwanych tradycyjnych nośnikach. Ale wiem też, że nadal jest wielu słuchaczy, którzy ten sposób słuchania muzyki uważają za właściwy i pożądany.
Tymczasem, skoro wspomniałem o tej kapeli, podzielę się jeszcze skromnym cytatem: „Dopiero w 1994 roku, po ukazaniu się drugiej płyty z Jamajczykami, kiedy pojawiły się zaproszenia na koncerty, postanowiłem założyć zespół Trebunie-Tutki, tylko z tatą i siostrą, który będzie specjalizował się w muzyce inspirowanej tradycją” – opowiada Krzysztof Trebunia. Nie dziwi więc fakt, że zespół latem bieżącego roku, podczas Międzynarodowego Festiwalu Ziem Górskich dał specjalny koncert jubileuszowy. Mówimy przecież o jednym z najważniejszych, emblematycznych, a poniekąd również kluczowych dla polskiego folku wykonawców. I choć muzyka to przecież nie jubileusze, wydaje mi się, że ten wart jest podkreślenia – zwłaszcza że przeszedł niemal niezauważony.
Oczywiście, już przed owym 1994 rokiem muzykowała rodzinna kapela Trebuniów i powstawały znakomite płyty czy kasety. Krzysztof realizował i później wiele innych projektów, koncertował i nagrywał z własnym zespołem Śleboda, były krążki wydawane wspólnie z Włodzimierzem Kiniorskim, Ryszardem Tymonem Tymańskim i wiele innych. Najważniejsze pozostają jednak wciąż dokonania z kapelą Trebuniów-Tutków – nie przez wszystkich docenianą (zwłaszcza na początku działalności) – bez której polska scena muzyczna byłaby znacznie uboższa. Chciałoby się powiedzieć, że to zespół – i jego lider – który zasługuje na solidną książkową biografię. To ostatnie zdanie utraciło jednak rację bytu, bo oto otrzymaliśmy niedawno książkę Opętany wolnością, spętany tradycją, będącą rozmową z artystą, przeprowadzoną przez Janusza Mikę.
Oględnie mówiąc, polska scena folkowa nie cierpi na nadmiar tego typu książek (choć skądinąd wiem, że w drodze jest jeszcze jedna publikacja w formule wywiadu-rzeki). Nie wiem do końca, skąd się to bierze, bo jestem przekonany, że mnóstwo jest w tym kręgu postaci i zjawisk godnych opisania, zrozumienia, opowiedzenia. Może przyjdzie na to czas. Oby! Póki co cieszmy się książką Janusza Miki i Krzysztofa Trebuni-Tutki, bo choć pewnie ma mankamenty (zawsze lepszy jest niedosyt niż przesyt), stanowi wiarygodny, wielobarwny portret tej znakomitej postaci.
Krzysztofa znam dobrze od wielu lat – nie będę udawał, że jest inaczej. Ale zna go przecież również znaczna część folkowego środowiska – muzycy, organizatorzy, słuchacze. Nie widzę więc przeciwwskazań, żeby poświęcić Mu tych parę słów. Postać to niebanalna – muzyk, kompozytor, lider, pedagog, ale też architekt, autor książek, autorytet – jakkolwiek podejrzanie nie brzmiałoby to w dzisiejszych czasach. Poza wszystkim, co nie najmniej ważne, jest to człowiek o niebanalnym, a znakomitym poczuciu humoru. Doświadczyć tego można nie tylko podczas prywatnych czy nieoficjalnych spotkań, ale także obserwując jego publiczne wystąpienia, na przykład niezrównaną konferansjerkę. O tym ostatnim nie trzeba chyba przekonywać na przykład bywalców festiwali Nowa Tradycja czy EtnoKraków/Rozstaje. Nie ma takiej kłopotliwej sytuacji scenicznej, przerwy, „dziury” w koncercie, z której Krzysztof nie potrafiłby brawurowo, ze świetnym żartem i inteligentnie wybrnąć.
Piszę ten tekścik i uświadamiam sobie raptem, że układa się on niemalże w nieznośną, przesłodzoną laurkę. A zatem: mógłbym napisać, że było parę słabszych płyt, kilka nie do końca udanych pomysłów, ale – nie taka jest intencja tego tu pisania, nie jest to miejsce na krytyczną recenzję całego, tak bogatego dorobku Artysty. Zresztą, biorąc pod uwagę wszystkie jego aktywności, Krzysztof Trebunia z całą pewnością zasługuje na ów skromny pomniczek, jaki buduję mu niniejszym tekstem.
Przede wszystkim jest to – dla mnie – wspaniały muzyk, którego twórczość dostarczała mi – i dostarcza wciąż – niekłamanych wzruszeń, odkryć, zachwytów. O tym wszystkim przeczyta też czytelnik w książce Opętany wolnością, spętany tradycją. Nie mam potrzeby, by ją szczegółowo recenzować, nie mam też misji, by prowadzić jej akcję promocyjno-reklamową. Ot, po prostu (po prostu, po raz pierwszy w historii!) trafiła nam się tego typu publikacja!
Sporo widziałem koncertów Trebuniów-Tutków: i „solowych”, i ich wspólnego grania z innymi zespołami (Twinkle Brothers, Daab, Voo Voo, Urmuli) w wielu miejscach i okolicznościach: od Krotoszyna po Warszawę, od Jarocina po Kraków, od Poznania po Lublin. Nie ma dla mnie wątpliwości, jak ważne zespół ma znaczenie dla całej polskiej sceny muzycznej ostatnich dekad. A – przykładowo – ubiegłoroczny występ podczas jubileuszowego festiwalu EtnoKraków/Rozstaje potwierdził, że wciąż jest to doskonała grupa koncertowa, że wciąż jeszcze wiele pięknych nut ma nam do zagrania. Potwierdza to też najnowszy utwór…
Tomasz Janas
„Kiedy góry wołają” – to nowy, świetny utwór Trebuniów-Tutków, który został opublikowany, wraz z bardzo udanym teledyskiem, w połowie lipca. Kto – podobnie jak ja – z entuzjazmem pomyślał, że to zapowiedź, jakże oczekiwanej, nowej płyty, ten musi uzbroić się w cierpliwość. Ale wolno nam mieć nadzieję, że premierowy krążek nadejdzie. Tak, wiem, że te absurdalne czasy nie są dobre do wydawania nagrań na tak zwanych tradycyjnych nośnikach. Ale wiem też, że nadal jest wielu słuchaczy, którzy ten sposób słuchania muzyki uważają za właściwy i pożądany.