Oko w oko, ostrze w ostrze

Daleko na południu, ostrym klinem, niby żądłem oszczepu, wcina się Polska w górzystą w tem miejscu ziemię rumuńską. Tam, gdzie kraina wielkich połonin, jak morze otacza szczyty Czywczynu i Rotondułu, Komanowej i Hnytesy – leży południowy, słoneczny, barwny cypel naszej ojczyzny. Na skraju jego, ze spychów gór zacienionych świerkowym borem, wypływa Perkałab, aby, wchłonąwszy warkotliwe potoki Szyroki, Tonki i Czorny, a potem zarubieżną Saratę, burzliwym i wartkim Czeremoszem pomknąć na wschód, pojednać się ze swym Czarnym bratem zbiegającym ze zboczy Palenicy, i, niby fosą odgrodziwszy ten szmat prastarej ziemi polskiej od sąsiada, wylać się z hukiem i pluskiem do Prutu, a z nim – do Dunaju i do morza Czarnego1 .

Huculszczyzna to Polska Bretania. Tam peregrynowali artyści spragnieni niezwykłego w najzwyklejszym, magicznego w realnym, wszechobecności przyrody mimo spustoszeń we własnej duszy. Siły przyrody rządziły huculską wyobraźnią, co widoczne jest w pieśniach i legendach przekazywanych chłonnym umysłom i sercom z dziada pradziada, przy blasku gorejącego ogniska, przy pohukiwaniu dalekiej sowy. Ludzi jako półbogów przestawiano, zaś zwierzęta, niczym w antycznych opowieściach, zyskiwały cechy ludzkie, ich świat i świat ludzi był jednią.

Na przełomie XIX i XX wieku można było spotkać samotników przemierzających Huculszczyznę – Władysława Jarockiego, Teodora Axentowicza, Kazimierza Zichulskiego. Wędrowali ścieżynami, które już wcześniej zaanektowało malarstwo Juliusza Kossaka. Na ziemi huculskiej przyszedł na świat Franciszek Karpiński.

Słyszeliście, że gazda umarł? Powiadają, że jutro przybędzie pop, w każdym kącie leży kołacz z zapalonymi świecami. Każdy z oczekujących ma za pazuchą mały kołaczyk i powierzy go zmarłemu podczas jutrzejszych modlitw, ażeby mu na innej stronie łatwiejszą była przeprawa w huculskiej łodzi charonowej i wstawiennictwo od zmarłych zapewnione. Za życia gazda czytał ze znaków przyrody wybierając siedlisko, szukał znaków w mrowiskach, obłokach, pośród roślin szlachetnych, kropel deszczu i łez wylewanych przez niegdysiejszych mieszkańców tej ziemi. Dom jego z zewnątrz surowy był, ascetyczny, jak oblicze lokalnego mędrca, ale wewnątrz blask bił od świętych wizerunków, tkanin różnobarwnych, relikwii przyrody – gałęzi, korzeni, zasuszonych roślin „kształcie i ku czci”.

Wiele obyczajów huculskich opartych było na kulcie nieba i ziemi, na przykład wykup młodej dziewczyny, co do weseliska szykować się zaczynała. Bogate zdobnictwo w owej kulturze wynikało z różnorodności wpływów – ormiańskich, ruskich, polskich (spójrzmy na huculskie oblicza!) Przywołajmy związane z opowieścią o Ołeksym Doboszu „huculskie klucze”: honor, odwaga, hojność, duma. Nie było to kolejne wcielenie Janosika, co biednym rozdawał bogatym odbierając. Podstępnej walki Ołeksy Dobosz nie uznawał, jeno walkę równych, starcie oko w oko, ostrze w ostrze, honor przeciw honorowi.

Nazwa Hucuł pochodzi wszak z języka rumuńskiego, oznacza – Hocul – rozbójnik. Czyż nie był on zarazem marzycielem, romantykiem rodem z krainy wielkich połonin i spychów gór? Jego świętym drzewem była limba – według pewnej legendy z limby wyszedł na świat jeden z praojców leśnych ludzi.

Muzyka Hucułów jest muzyką świąteczną, muzyką wesel i pogrzebów, chrzcin i świąt. Huculszczyzna – toż to muzyka sama! Horyłka i hulanka w karczmie, skrzypce pospołu z basetlą, prysiudy i tupoty, zabawa u sąsiadów, dobiegający z ogrodu chłopięcy głos „Oj, diwczyno, diwczynoczko, czy pidesz za mene?” To głos młodego pastucha, co na granicy jawy i snu roi o krasawicach nizinnych, o baśniach, co ożywione w wieczornych opowieściach przy ogniu, z pokolenia na pokolenie przekazywane znów powracają...


1 F. Antoni Ossendowski, Huculszczyzna. Gorgany i Czarnohora, Poznań, przedwojenne wydanie niedatowane, s. 7-8.

Skrót artykułu: 

Daleko na południu, ostrym klinem, niby żądłem oszczepu, wcina się Polska w górzystą w tem miejscu ziemię rumuńską. Tam, gdzie kraina wielkich połonin, jak morze otacza szczyty Czywczynu i Rotondułu, Komanowej i Hnytesy – leży południowy, słoneczny, barwny cypel naszej ojczyzny. Na skraju jego, ze spychów gór zacienionych świerkowym borem, wypływa Perkałab, aby, wchłonąwszy warkotliwe potoki Szyroki, Tonki i Czorny, a potem zarubieżną Saratę, burzliwym i wartkim Czeremoszem pomknąć na wschód, pojednać się ze swym Czarnym bratem zbiegającym ze zboczy Palenicy, i, niby fosą odgrodziwszy ten szmat prastarej ziemi polskiej od sąsiada, wylać się z hukiem i pluskiem do Prutu, a z nim – do Dunaju i do morza Czarnego

Dział: 

Dodaj komentarz!