Od kasety do plików dźwiękowych

[folk a sprawa polska]

Lata 90. XX wieku to były w Polsce czasy kaset magnetofonowych, czasy, kiedy można było nareszcie kupić i posłuchać wielu słynnych, niedostępnych wcześniej nagrań z kanonu światowej muzyki. Niestety, większość z nich stanowiły nagrania pirackie.

Dobrze pamiętam te lata, kiedy w sklepach (a i na straganach, rozmaitych stoiskach) pośród owych nie zawsze legalnych nośników zaczęły pojawiać się kasety polskich zespołów folkowych. Tak, kupowało się pierwsze nagrania, które zarejestrowali: Orkiestra Św. Mikołaja, Carrantuohill, Open Folk, Atman, Chudoba, Trebunie-Tutki & Twinkle Brothers, Werchowyna, Sierra Manta, Little Maidens, Berklejdy, Czeremszyna, Kapela ze Wsi Warszawa, Matragona, Mamadou Diouf & Kinior Orchestra i tylu, tylu innych. Niektóre tytuły, jakby nieco nieśmiało, zaczęły się wtedy też pojawiać na płytach CD, ale dominowały kasety.

Mało kto w latach 90. pamiętał o płytach analogowych. Folkowa fonografia winylowa z poprzednich dekad nie była przecież zbyt bogata, choć zawierała kilka niewątpliwych pereł: ot, choćby albumy Osjana, Kwartetu Jorgi, ale też zespołów Raga Sangit czy Varsovia Manta…

Kiedy jednak w końcówce tychże lat 90. inicjowano w Lublinie konkurs na najlepsze fonograficzne dokonania minionych dwunastu miesięcy słusznie nazwano go Folkowy Fonogram Roku – a nie Folkowa Płyta Roku. Było tak choćby z tego pragmatycznego powodu, że większość tytułów zgłaszanych w pierwszych edycjach konkursu stanowiły właśnie kasety magnetofonowe. Faktem jest, że ta tendencja bardzo szybko się odwróciła i od początku XXI wieku zdecydowanie dominowały płyty CD, z czasem stając się niemal wyłącznym nośnikiem.

Dziś, blisko ćwierć wieku później, raz jeszcze przekonujemy się jak trafna (i dalekowzroczna) była decyzja o wybraniu dla konkursu „poszerzającego znaczenie” określenia „fonogram”, nawet jeśli nazwa wydarzenia byłaby dla kogoś przez to mniej zrozumiała albo pretensjonalna.

Oto bowiem czytamy w regulaminie najnowszego konkursu opublikowanym przez Radiowe Centrum Kultury Ludowej, że „Przez »fonogram folkowy« należy rozumieć nagranie w formie profesjonalnie wydanej płyty kompaktowej, płyty z plikami dźwiękowymi lub płyty gramofonowej”, i dalej o tym, że fonogram ten musi być dostępny: „przez dystrybucję własną lub firm dystrybucyjnych lub nagranie opublikowane w formie cyfrowej na ogólnodostępnych platformach streamingujących tak, aby każdy miał do nich dostęp w dowolnym miejscu i czasie w formie płatnej lub bezpłatnej”. A zatem dogoniła nas rzeczywistość albo myśmy tę rzeczywistość dogonili. Tak czy inaczej: w sytuacji, gdy część nośników ukazuje się równocześnie na płycie i jako pliki w internecie albo – zdarza się i tak – wyłącznie jako owe internetowe pliki, znalazła się ścieżka, by i tego typu nagrania mogły brać udział w tym ważnym dla polskiej sceny folkowej konkursie.

Oczywiście, w zachwycie nad internetową dostępnością muzyki wszelakiej, nad łatwością i powszechnością obcowania z nią, wskazać można – i to bez większego kłopotu – negatywne strony tego galopującego zjawiska. Nie czas tu i miejsce na szczegółową analizę problemu, a nawet na pobieżne przemyślenie choćby takiej wątpliwości: czy powszechna dostępność (prawie) wszystkiego, co w muzyce powstało i powstaje, nie jest funkcją albo przyczyną zbanalizowania się muzycznego przekazu w powszechnym odbiorze? To jednak temat na osobne rozważania. Tu i teraz – w folkowym kontekście – chcę zwrócić uwagę na fakt, że cyfryzacja muzyki odbiera jej szeroko rozumianą fizyczność. Bo odbiera muzyce nie tylko postać krążka CD (lub LP, lub kasety), ale pozbawia też słuchacza szansy na obcowanie z wymiarem graficznym, plastycznym: z okładką, książeczką etc. Oczywiście, internet daje niepomiernie więcej miejsca na zaprezentowanie tekstów piosenek z danego wydawnictwa, ale też towarzyszących mu np. esejów czy dowolnie długich wypowiedzi dotyczących danej publikacji. Przyznajmy jednak, że jako części składowe fizycznej dystrybucji płytowej mają one (książeczka, ikonografia, teksty) przecież zupełnie inny wymiar.

Tak, to, co prezentuję, to narzekanie i gderanie starego, niedzisiejszego i wstecznego słuchacza. Ale przecież internet już unieważnił (albo za chwilę to zrobi) formę długogrającej opowieści, do której – w formie płyt analogowych, kaset, płyt CD – byliśmy przyzwyczajeni; które jakoś nas „wychowały”, określiły sposób obcowania z muzyką, także z jej funkcją narracyjną, dramaturgiczną, bodaj terapeutyczną, a na koniec choćby i estetyczną. Ciekawie będzie spojrzeć za parę lat, czy czas pandemii – w swej nerwowości, chwiejności, neurotyczności – nie wpłynął dodatkowo na trudności w obcowaniu z dłuższymi formami muzycznymi.

Czy zatem czeka nas za rogiem kultura singli, pojedynczych przebojów, pospiesznego i migawkowego obcowania z muzyką? Oby nie. Może przynajmniej nie na scenie folkowej…

 

Tomasz Janas

Sugerowane cytowanie: T. Janas, Od kasety do plików dźwiękowych, "Pismo Folkowe" 2021, nr 157 (6), s. 21.

Skrót artykułu: 

Lata 90. XX wieku to były w Polsce czasy kaset magnetofonowych, czasy, kiedy można było nareszcie kupić i posłuchać wielu słynnych, niedostępnych wcześniej nagrań z kanonu światowej muzyki. Niestety, większość z nich stanowiły nagrania pirackie.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!