Obrazy i (tele)wizje

(Folk a sprawa polska)

Wakacje są czasem festiwali, również folkowych. Tych ostatnich jest z roku na rok coraz więcej, a minione lato [lato roku 2000 – przyp. red.] było okresem ich szczególnego rozkwitu. Oczywiście, natychmiast pojawia się pytanie – na ile jest to zjawisko sztucznie wykreowane, w jakiej zaś mierze wynika z rzeczywistych potrzeb (słuchaczy, organizatorów, muzyków). Chłodna obserwacja pozwalająca na stwierdzenie, że wykonawcy ewidentnie amatorscy albo ewidentnie biesiadni są równoważeni przez tych, którzy brzmią "bardziej folkowo", o niczym jeszcze nie przekonuje. Bo nawet za folkowymi brzmieniami kryją się czasem łatwizny, uproszczenia, nieszczerości.

Zresztą, to, co jest regułą dla większości imprez w rodzaju choćby ząbkowickiej "Fiesty" czy krotoszyńskiego "Festu", w żaden sposób nie przystaje do wizerunku "muzyki świata" prezentowanego podczas festiwalu piosenki w Sopocie. Dyrektorem artystycznym tego ostatniego był w tym roku Marek Sierocki, telewizyjny specjalista, który, jak się raptem okazało, zna się również na muzyce "etno". Mieliśmy więc oto namacalny dowód, że wspomniany wyżej gatunek to mocna sekcja – perkusja, gitara basowa, elektryczne gitary plus nieliczne egzotyczne instrumenty i okazjonalnie egzotyczne harmonie (oczywiście przesadzam). Łezka się w oku zakręciła, bo – wyłączając pojedynczych wykonawców – przed oczami jako żywo stanęły legendarne music-halle, telewizyjne programy produkowane w śp. NRD i tamto słynne kołysanie się rzędami, i tamten smak, i styl.

Młody mężczyzna relacjonujący imprezę dla TVP wyznał przed kamerami tuż przed rozpoczęciem koncertu, że "wyczuwalne jest święto [sic!], są chorągiewki, baloniki...". Pomińmy specyficzną składnię. Istotniejsze, że oto widzom proponuje się wkroczenie w sferę specyficznego sacrum, którego symbolem (sygnałem) są jarmarczne rekwizyty. Współuczestnictwo nie angażuje już uszu, serc, dusz, wystarczą machające dłonie. Że zaś sprowadza się "etniczną" rzeczywistość do taniej, papkowatej miazgi, może nie powinno już dziwić. Podobnie jak zdanie informatora "Telewizyjnej Gazety Wyborczej", który mając na myśli między innymi występy Brathanków i Jakuba Żaka stwierdza, że "miłośnicy polskiego folku nie powinni narzekać". A jednak! Jakub Żak gra muzykę lekką, łatwą i przyjemną, ale czy koniecznie musi być (podobnie, jak na przykład Paweł Kukiz na płycie "Pofolkuj sobie"), lokowany wśród wykonawców folkowych?

Zmagania z różnymi quasi-ludowymi koncepcjami trwają zresztą na różnych frontach. Niedawno ukazała się płyta dwóch cenionych jazzowych wokalistek Urszuli Dudziak i Grażyny Auguścik prezentująca (za okładką) "jazz na ludowo". Jest to w gruncie rzeczy całkiem przeciętna jazzowa płyta, nie może nas jednak nie zainteresować jej "tradycyjny" podtekst. I tu zaczynają się kłopoty. Owa "polska muzyka ludowa" (jak piszą piosenkarki na okładce) to w przygniatającej większości utwory Tadeusza Sygietyńskiego znane z repertuaru... zespołu Mazowsze. Ponieważ zaś wiadomo, że przystawalność twórczości Mazowsza do muzyki ludowej jest mniej więcej taka jak "demokracji ludowej" do demokracji (bez przymiotników), przeto intencje artystek stają pod znakiem zapytania. Z pewnością amerykańska perspektywa (obie wokalistki mieszkają w USA) nie ułatwia orientacji w tym, co dzieje się na polskim folkowym rynku, pozostaje jednak jeszcze gust i – na koniec – intuicja. Obu jakby nie starczyło. Zwłaszcza, że "legendarne" (również z repertuaru Mazowsza) "Prząśniczki" Moniuszki, czy "Kukułeczka kuka" brzmią po prostu kiczowato. Szkoda straconego, niezłego w gruncie rzeczy, pomysłu. A że prawdziwie ludowe natchnienie może stać się zaczątkiem znakomitego jazzowego projektu przekonał nie tak dawno sekstet Alchemik (z braćmi Golcami w składzie). To jest wykonalne.

"Drąż rowek gdy nadlatuje bomb (sic!) lub uciec zdąż" śpiewał w jednej ze swych piosenek Lech Janerka (artysta to nie-folkowy, będący jednak autorem wielu celnych myśli i skojarzeń). Wydaje się, że "bomb" nadleciał właśnie nad polską muzykę folkową. Jego powab jest kuszący, zwiastuje – przynajmniej chwilowy – sukces. Niedwuznacznie proponuje mierzenie twórczości muzycznej prawami podaży i popytu, finansowych zysków i strat... Telewizja i duże wytwórnie wyczuwają wszak rosnącą koniunkturę.

Owo Janerkowe "drążenie rowka" nie oznacza jednak chowania głowy w piasek. Wręcz przeciwnie, jest miarą siły i odpowiedzialności – szukania drogi na własną rękę. Swojej drogi. A to trudniejsze niż wymachiwanie szabelką (czy chorągiewką). Potrafi, chce tego, niewielu. Zresztą również na folkowej scenie. Również tu nurty, mody, trendy zwalniają wielu od szukania swojej nuty (co wyraźnie wysłyszeć można było na wspomnianych festiwalach). Wystarczy przecież grać "stylowo", czyli tak jak wszyscy.Wiele zależy tu zapewne od wyobraźni. Wyobrazić – znaczy przedstawić samemu sobie obraz tego, co może nastąpić. Jakże tu zaś oczekiwać, że będą mieli w sobie ów obraz artyści, którzy żyją w przekonaniu, że najważniejsze to "mieć wizję". Niedalekie zresztą i krótkotrwałe. Łatwiej "sobie folkować" niż podjąć rzeczywistą pracę – i to nie nad techniką, a raczej nad sobą. Wspomniany festiwal w Krotoszynie potwierdził jednak, że nadal są tacy, którym się chce – jak Jahiar Group, Muzykanci czy Dikanda (to dopiero początek listy). Trzeba wciąż nastawiać ucha i po swojemu nadal "drążyć rowek", nie dając się zniechęcić folkiem made in TVP.


PS Dzień po sopockim festiwalu przeczytałem w "Gazecie Wyborczej" o wyznacznikach folkowego stylu: "[folkowcy] nie potrafią powiedzieć czy dany motyw muzyczny jest z Żywiecczyzny, Ukrainy, Serbii czy może Wietnamu (...) napędem tej muzyki jest nowoczesna sekcja rytmiczna zbudowana na współczesnej perkusji i basie". Cóż, ja znam folkowców, którzy wiedzą co grają i z czego czerpią, a poza tym dają sobie radę bez rockowego beatu. Być może jednak od samoświadomości ważniejszy jest kogel-mogel.

"Gadki z Chatki", nr 29 (2000)
Skrót artykułu: 

Wakacje są czasem festiwali, również folkowych. Tych ostatnich jest z roku na rok coraz więcej, a minione lato [lato roku 2000 – przyp. red.] było okresem ich szczególnego rozkwitu. Oczywiście, natychmiast pojawia się pytanie – na ile jest to zjawisko sztucznie wykreowane, w jakiej zaś mierze wynika z rzeczywistych potrzeb (słuchaczy, organizatorów, muzyków). Chłodna obserwacja pozwalająca na stwierdzenie, że wykonawcy ewidentnie amatorscy albo ewidentnie biesiadni są równoważeni przez tych, którzy brzmią "bardziej folkowo", o niczym jeszcze nie przekonuje. Bo nawet za folkowymi brzmieniami kryją się czasem łatwizny, uproszczenia, nieszczerości.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!