
Fot. z arch. J. Michniuk: Pradziadek Karol Zięba w stroju regionalnym górali żywieckich
Kiedy byłam dzieckiem, często zostawałam pod opieką prababci, rocznik 1912. Pochodziła z Zadziela, jednej z najstarszych wsi Żywiecczyzny. Zadziele założono ok. roku 1500, początkowo jako folwark, czyli gospodarstwo rolne. W czasach, kiedy moja prababcia tam mieszkała, wieś posiadała już szkołę podstawową, posterunek policji oraz budynek ochotniczej straży pożarnej. W jej wspomnieniach z dzieciństwa brak beztroskich zabaw oraz małych radości, ponieważ już jako bardzo młoda dziewczyna musiała pracować w polu i pomagać rodzicom.
Nigdy nie byłam w miejscu, gdzie mieszkała i nigdy tam nie dotrę, ponieważ wieś zniknęła w 1966 roku pod wodami Jeziora Żywieckiego. Prababcia znała wiele starych tradycji z naszego regionu, o których opowiadała mi zazwyczaj przy wykonywaniu jakiejś czynności gospodarskiej jak gotowanie, sprzątanie, karmienie kur czy też prace w ogrodzie. Nie potrafiła ustać w miejscu i w mojej pamięci wyrył się jej obraz jako kobiety, która jeśli przerywa pracę, to jedynie na modlitwę. Śmierć prababci w połowie lat 90. odebrała mi możliwość zapisania wszystkich zajmujących opowiadań, jakimi mnie obdarowała. Z racji młodego wieku nie pomyślałam o utrwaleniu ich na piśmie. Wiele z nich jednak dobrze zapamiętałam i z pomocą babci, jej córki, odtworzyłam i zachowałam w postaci notatek.
Jeden ze zwyczajów był związany z Zaduszkami. Wieczorem 1 listopada należało pozostawić na stole bochenek chleba oraz dzbanek mleka lub wody dla wszystkich dusz zmarłych z rodziny. U mnie w domu, mimo upływu lat, ta tradycja wciąż jest żywa. Mama dodatkowo kładzie na stole masło oraz nóż. Wierzono, że w tę jedną jedyną noc w roku dusze zmarłych odwiedzają swoje domy i byłyby bardzo złe, gdyby nie znalazły przygotowanej specjalnie dla nich strawy. Brak tej swoistej ofiary dla bliskich zmarłych, mógłby też przysporzyć żyjącym krewnym trosk i kłopotów, ponieważ to nie kto inny, ale właśnie dusze ich przodków miały ich chronić i czuwać nad nimi w zamian za tę niewielką przysługę. Pamiętam doskonale, że razem z bratem byliśmy nieco przerażeni tą tradycją. Spaliśmy wtedy w pokoju obok kuchni i bardzo baliśmy się, że obudziwszy się w nocy, zobaczymy jakiegoś ducha, posilającego się przy naszym stole.
Ciekawe jest także przekonanie, panujące do dziś w regionie Żywiecczyzny, a z tego, co wiem, obecne dawniej także w innych częściach Polski, o mszy dla zmarłych w noc zaduszną. W tę noc nie powinno się wychodzić z domu ani tym bardziej przebywać w okolicy kościoła. Zmarli księża odprawiają bowiem we wnętrzu świątyni mszę dla innych dusz. W mojej rodzinie istnieje także opowieść pradziadka, powtarzana nam, dzieciom, o dziwnym wydarzeniu, mającym miejsce niedługo po wojnie. Ponieważ czasy były niebezpieczne, we wsi Radziechowy pełniono straż nocną. Mój pradziadek Karol wraz z nieznanym mi z imienia kolegą stróżował akurat z 1 na 2 listopada obok kościoła w Radziechowach. Noc miała być wyjątkowo zimna, dlatego pradziadek wszedł na moment do kościoła, aby ochronić się przed chłodnym wiatrem. Zmęczony zasnął w ławce. Obudziły go dopiero głośne dźwięki organów kościelnych. Kiedy otworzył oczy, miał zobaczyć tysiące małych, palących się płomyczków, jakie wypełniały świątynię. Przerażony zerwał się na równe nogi i nie bacząc na obowiązek stróżowania, biegł jak szalony do domu, ani na moment się nie zatrzymując (odległość wynosiła ok. 2,5 km). Od tamtego czasu bardzo się pilnował, żeby nigdzie nie wychodzić po zmroku w Dzień Zaduszny, czego surowo zabronił także całej rodzinie.
Innym interesującym i nieodłącznie związanym z moim regionem przekonaniem jest wiara w duchy wędrujące po świecie i ukazujące się w różnych formach żyjącym. Duchy przychodzą bowiem nie tylko w Zaduszki, ale i w inne dni roku, to prosząc o modlitwę czy też przysługę, to ostrzegając przed nadchodzącą tragedią, to nawołując do zmiany postępowania wobec bliźniego. Nie znam osobiście żadnej opowieści ani od najbliższej rodziny, ani sąsiadów, dotyczącej duchów, które chciałyby wyrządzić żywym jakąś krzywdę lub po prostu ich nastraszyć, jak często przedstawia się je we współczesnej kulturze masowej.
Korzystałam z opowieści mojej prababci Bronisławy Zięby oraz babci Ireny Stokłosy.
Justyna Michniuk
Lektura uzupełniająca
Agnieszka Nowak, Folklor i zwyczaje w Polsce, Katowice 2010.
Andrzej Sarwa, Życie przed życiem, życie po życiu? Rzeczy ostateczne człowieka i świata w tradycjach niebiblijnych, Sandomierz 2005.
Kiedy byłam dzieckiem, często zostawałam pod opieką prababci, rocznik 1912. Pochodziła z Zadziela, jednej z najstarszych wsi Żywiecczyzny. Zadziele założono ok. roku 1500, początkowo jako folwark, czyli gospodarstwo rolne. W czasach, kiedy moja prababcia tam mieszkała, wieś posiadała już szkołę podstawową, posterunek policji oraz budynek ochotniczej straży pożarnej. W jej wspomnieniach z dzieciństwa brak beztroskich zabaw oraz małych radości, ponieważ już jako bardzo młoda dziewczyna musiała pracować w polu i pomagać rodzicom.
Fot. z arch. J. Michniuk: Pradziadek Karol Zięba w stroju regionalnym górali żywieckich