O mówieniu różnymi językami

Folk wciąż pozostaje gatunkiem nie do końca zdefiniowanym. Każda z licznych prób teoretycznego określenia jego specyfiki kończy się refleksją o tym, jak nieostre są jego granice. Ma to swoje dobre i złe strony. Jest przecież oczywiste, że folk jest żywym, rozwijającym się zjawiskiem i jeśli – jako takie – wymyka się definicjom, to świadczy właśnie o jego żywotności i różnorodności. Na ile jednak można się w związku z tą nieokreślonością porozumieć? I jak spokojnie przyjąć, że ktoś – igrając ze zdrowym rozsądkiem – nadużywa tego terminu w ściśle merkantylnym celu? Takiego właśnie „mówienia innymi językami” doświadczamy znów w ostatnim czasie. Takiej nieprzekładalności, nieprzystawalności identycznie brzmiących słów. Dowiadujemy się bowiem, że „folk” staje się pojęciem umacniającym zbiorową schizofrenię. Dlaczego – o tym poniżej.

Wiosna okazuje się być czasem rozwiązania konkursów płytowych podsumowujących ubiegły rok. I tu właśnie możemy doznać (fakt, że nie po raz pierwszy) pewnego zaskoczenia. Okazuje się bowiem, że płyty zgłoszone do konkursu Folkowy Fonogram Roku i nominowane do nagrody Fryderyka w kategorii „Płyta roku etno / folk”, to zupełnie inne tytuły! W obu tych (jakkolwiek by Fryderyka nie traktować) opiniotwórczych konkursach nie powtarza się ani jeden album. Skoro jednak obu zestawieniom przydano epitet „najlepsza płyta folk”, to coś jest nie tak. Ktoś tu musi się mylić – niedostrzegać rzeczywistości albo ją ignorować. Ktoś nie docenia wagi słów albo nimi manipuluje. Na pewno zaś mówi innym językiem. Najprostsze (ale fundamentalne) słowa mają dla obu stron inne znaczenie.

Dodajmy dla porządku (bo nominacje „fonogramowe” są pewnie znane), że do nagrody „Fryderyka” nominowane zostały płyty Brathanków, Krzysztofa Krawczyka & Gorana Bregovicia, Reia Ceballo, Siwego Dymu, Stanisława Sojki! („Fryderyka” otrzymała płyta „Patataj” Brathanków – przyp. red.) Przez komentatora strony internetowej Nuta nominacje te zostały określone jako absurdalne. Gdzie tu bowiem folk? Kto (a może ważniejsze – po co) zdecydował się tak określić kategorię, którą stanowią wszak wykonawcy pop?

Popularny aktor Krzysztof Majchrzak mówił przed kilkoma laty o swoim koledze po fachu Tomie Hanksie, że ten uprawia nie aktorstwo, tylko „miniarstwo”. To znaczy ogranicza się do robienia efekciarskich min zamiast całym sobą zaangażować się w odtwarzaną postać. Wdzięczne to określenie można z powodzeniem przetransponować na gigantów „folku estradowego”, tego od „Fryderyka”. Nadal uważam, że proponowane przez Wojciecha Ossowskiego określenia „turbo folk” czy „muzyka pop w ludowych gaciach” są dla tego nurtu dużo bardziej adekwatne i uczciwe, ustawiając go w – realnej przecież (co niespójność obu powyżej opisanych konkursów potwierdza) – opozycji do folku bez przymiotników, powiedzmy – folku właściwego.

Myślę więc, że herosi omawianego tu nurtu uprawiają właśnie takie „folkowe miniarstwo”, w pełni świadomie przyprawiając sobie (quasi) folkową gębę. I gdyby okazało się niebawem, że zaczyna profitować granie heavy metalu, to z łatwością wyobrażam sobie Krzysztofa Krawczyka czy Halinkę Mlynkovą u boku np. zespołu TSA. W równie wiarygodnych i charyzmatycznych kreacjach co w ramach ich folkowych wcieleń. Umieszczenie powyżej przedstawionych płyt w kategorii folk/etno mogłoby konkurować z przyznaniem przed kilkoma laty zespołowi Jethro Tull nagrody Grammy w kategorii „heavy metal”. W tzw. branży nikt nie widzi jednak śmieszności i niestosowności takiej konstrukcji...

Lista płyt zgłoszonych do „Fonogramu” jako się rzekło w stu procentach różni się od tej Fryderykowej. I nieporównanie bliżej jej do tego, co z hasłem folk (mimo jego wieloznaczności) zwykliśmy kojarzyć. Bardzo ucieszył mnie zestaw płyt zgłoszonych do tegorocznej nagrody. Zarówno ze względu na wysoki poziom artystyczny, jak i na rozpiętość stylistyczną: od surowego tradycjonalizmu Kapeli Brodów po wizjonerskie poszukiwania Karpat Magicznych.

I szczerze mówiąc cieszy mnie, że nie czekają ich splendory i kolorowe okładki czasopism, z których znamy gwiazdy turbo folku. Żałuję jednak, że poprzez medialnie nagłośnione absurdalne nominacje do Fryderyka wielu ludziom folk będzie się nadal kojarzył z artystyczną słabizną, że dokonania „fonogramowych” wykonawców nie mają nawet szansy, by być zaprezentowane szerszej publiczności.

Skrót artykułu: 

Folk wciąż pozostaje gatunkiem nie do końca zdefiniowanym. Każda z licznych prób teoretycznego określenia jego specyfiki kończy się refleksją o tym, jak nieostre są jego granice. Ma to swoje dobre i złe strony. Jest przecież oczywiste, że folk jest żywym, rozwijającym się zjawiskiem i jeśli – jako takie – wymyka się definicjom, to świadczy właśnie o jego żywotności i różnorodności. Na ile jednak można się w związku z tą nieokreślonością porozumieć? I jak spokojnie przyjąć, że ktoś – igrając ze zdrowym rozsądkiem – nadużywa tego terminu w ściśle merkantylnym celu? Takiego właśnie „mówienia innymi językami” doświadczamy znów w ostatnim czasie. Takiej nieprzekładalności, nieprzystawalności identycznie brzmiących słów. Dowiadujemy się bowiem, że „folk” staje się pojęciem umacniającym zbiorową schizofrenię. Dlaczego – o tym poniżej.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!