O języku i klejeniu

Folk a sprawa polska

Niektórzy mówią, że nowe czasy wymagają nowego języka. Nieuchronna rachuba kalendarza każe więc rozejrzeć się wokół i zastanowić się nad potrzebą (przymusem?) nowego języka. Przecież potrzeba komunikatywności jest jedną z rzeczy podstawowych - również w kontekście twórczości artystycznej, a więc i folkowego muzykowania.

Pisał zapomniany dziś filozof (poprzedniego) przełomu wieków: "przecież aby być przyjętym, trzeba być przyjemnym". A więc? Czy można owo "bycie przyjemnym" dla współczesnego, rozleniwionego, zagłaskanego słuchacza połączyć z istotnym przekazem? I gdzie jest granica, za którą wychodzić już nie należy? A wreszcie - na ile może pozwolić sobie twórca w asymilowaniu współczesnych trendów, w respektowaniu reguł muzycznego biznesu?

Możliwych rozwiązań jest z pewnością wiele. Ważne jednak, co zrobią, którędy pójdą artyści, których lubimy. Za jedną z pierwszych prób odpowiedzi na powyższe pytania można uznać nową płytę Trebuniów - Tutków & Kinior Future Sound. Płyta nazywa się "Etno-Techno" i już sam tytuł niemal wszystko tłumaczy. Trebunie od lat przyzwyczaili swych słuchaczy do rozmaitych eksperymentów. W tym sensie ich nowy materiał nie dziwi. Przy pierwszych przesłuchaniach okazuje się jednak, że tak jak - zaskakująco - pasowały do siebie góralszczyzna i reggae, tak góralszczyzna i techno nie zawsze współbrzmią. Inna sprawa, że to chyba Włodzimierz Kiniorski dał się uwieść komputerom, które - miast nowym - przemówiły jednostajnym dość językiem. Być może jednak nie warto uprzedzać następnych przesłuchań?

Jeśli wolno bawić się w tego rodzaju porównania, to lepiej, że dokonują takich prób muzycy folkowi, niż artyści - że tak powiem - z zewnątrz. Lepiej, również z artystycznego punktu widzenia. Wszyscy pamiętamy chyba jeszcze "folk po polsku" Grzegorza z Ciechowa. Za dyskusyjny i odrobinę chybiony należałoby też chyba uznać pomysł określenia Kayah jako gwiazdy polskiej muzyki folk (a pojawiają się takie hasła). Powiedzieć można - zostawmy estradę samą sobie. Tylko, że to właśnie estrada zaczyna (czy słusznie) kreować publiczny wizerunek czegoś, o czym nie ma pojęcia. Można więc w obawie przed komercją folk schować pod korcem, choćby i dla jego bezpieczeństwa. Skoro jednak - jak słychać - jest (bywa) on prawdziwie piękny, to może chociaż starać się pokazywać go ludziom.

Słucham debiutanckiej płyty kapeli Się Gra i myślę, że warto. Również dlatego, by pokazać, że budując nowy język można pokornie opierać się na tradycji. Że grając akustycznie, staromodnie, "nie po miejsku", można być komunikatywnym i autentycznym. Że tak może wyglądać aktualność. Wciąż jeszcze mam w pamięci ostatnie Mikołajki Folkowe i piękne występy Kaptoszków, Muzykantów, Chudoby, najpiękniejszy może - Starej Lipy. Są to kolejne, krok za krokiem, dowody na to, że wartość może leżeć tam, gdzie menadżerowie z wielkich firm pewnie by nie przypuszczali. Będę więc trzymał kciuki, by nie trafiła w ich ręce Stara Lipa, ale by w zamian mogła nagrać godną siebie wielką płytę.

W wydanej niedawno książce "Tradycje ludowe w kulturze muzycznej" Ludwik Bielawski pisze o sposobach, jakich używali muzycy, by ulepszyć swój instrument. Do nowo zakupionych skrzypiec lano więc spirytus, zeskrobywano farbę, malowano po swojemu. "Najskuteczniejszym sposobem miało być włożenie skrzypiec do worka, roztrzaskanie ich uderzeniem o piec lub ścianę i z tych okruchów sklejenie ich na nowo". Wydaje się, że to samo próbują robić ze swą muzyką twórcy folkowi. Nuty roztrzaskał za nich kto inny, kleją jednak po swojemu. Całkiem udanie.

Skrót artykułu: 

Niektórzy mówią, że nowe czasy wymagają nowego języka. Nieuchronna rachuba kalendarza każe więc rozejrzeć się wokół i zastanowić się nad potrzebą (przymusem?) nowego języka. Przecież potrzeba komunikatywności jest jedną z rzeczy podstawowych - również w kontekście twórczości artystycznej, a więc i folkowego muzykowania.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!