Nina Stiller

Przejrzyste gesty, liryzm, a jednocześnie siła śpiewu i autentyzm wykonania są atutami nie do podważenia spektaklu muzycznego Niny Stiller. Artystka występowała już na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie i warszawskiej „Nowej Tradycji”. Teraz przygotowuje materiał na płytę, która ma duże szanse stać się poważną propozycją dla słuchaczy muzyki żydowskiej.


Co zadecydowało o tym, że wybrała Pani repertuar żydowski?

Stało się to już dość dawno. W 1988 roku wystąpiłam z repertuarem żydowskim we Wrocławiu na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej i zdobyłam Grand Prix. Od tamtej pory zajmuję się tym nie tylko z serdecznego zamiłowania, ale i zawodowo.

Wówczas odebrała Pani nagrodę z rąk Aleksandra Bardiniego?

Było to dla mnie ogromnym przeżyciem. Tamto wydarzenie i sama osoba profesora Bardiniego wywarły decydujący wpływ na moje kształtowanie się artystyczne, dobór repertuaru i kreatywność sceniczną, kultywowanie pewnych stylów i tradycji.

Oprócz repertuaru Edith Piaf zajęłam się zwłaszcza przygotowaniem dwóch dużych recitali żydowskich. Jeden z nich, właściwie parateatralny, wykonuję z sześcioosobowym zespołem muzyków. Śpiewam go w różnych językach żydowskich; aranżacje są bardziej jazzujące, a repertuar mieszany i dość szeroki: pieśni Żydów polskich i w ogóle europejskich, ale również tych z Izraela i z Jemenu. Z drugim swoim programem żydowskim wystąpiłam w tym roku na festiwalu „Nowa Tradycja” w Warszawie. Ten jest zdecydowanie bardziej kameralny, z mniejszym składem instrumentalnym i repertuarem wyłącznie z Europy Środkowej i Wschodniej.

Na „Nowej Tradycji” zdobyła Pani Nagrodę Specjalną za „sugestywną kreację sceniczną”. Z jakiego powodu wzięła Pani udział w konkursie folkowym?

Był on organizowany przez radio, a zależało mi na tym, aby wejść na antenę radiową z tematem żydowskim. Miałam świadomość tego, że jeżeli zostanę nagrodzona, będę mogła zaprezentować kulturę żydowską szerokiemu gronu słuchaczy. Poza tym festiwal ten zajmuje bardzo ważne, szczególne miejsce na polskiej scenie muzycznej. Jest prawdziwie przyjaznym i kreatywnym miejscem spotkań różnych kultur i tradycji muzycznych wszystkich mniejszości narodowych zamieszkujących Polskę, do których i ja się zaliczam. No i publiczność „Nowej Tradycji” jest znakomita, ujmująco wrażliwa i wszechstronnie wyrobiona. Śpiewać dla niej to naprawdę najwyższa przyjemność.

Podczas tego występu śpiewała Pani w jidysz. Skąd tak piękna wymowa i swoboda w posługiwaniu się tym językiem?

Wprawdzie znajomości języka jidysz, niestety, z domu nie wyniosłam, ale jestem Żydówką i ta sprawa leży mi na sercu. Stopniowo przyswajam sobie jidysz i hebrajski. Swoje żydowskie korzenie odkryłam dość późno, jednak mam jeszcze całe życie na poznawanie i przekazywanie tej wspaniałej kultury i tradycji.

W Pani występie bardzo ważny jest ruch, gest, taniec, ekspresja sceniczna. Jak to wszystko mogłoby być przełożone na muzykę zapisaną na płycie? Wiem, że takie nagranie jest w przygotowaniu z muzykami, z którymi Pani występuje.

Płytę zawsze nagrywa się nieco inaczej niż przygotowuje koncert czy recital. W występach scenicznych chcę w pełni wykorzystywać swoje umiejętności wokalne, aktorskie i taneczne, staram się, żeby były one na tyle kreatywne, aby zajmowały widza na wiele sposobów. Natomiast jeśli chodzi o nagranie płyty – będziemy wzbogacać aranżacje, myśleć o tym, co zrobić, żeby było to jak najbardziej sugestywne dla ucha. Oczywiście ruchu nie da się przekazać, ale może to, co przekażemy samym dźwiękiem, będzie na tyle ciekawe, że ludzie nabiorą ochoty obejrzenia nas na scenie.

W Pani repertuarze jest między innymi kołysanka z Zamojskiego...

Mam do niej szczególny sentyment. Moja babka urodziła się w Rydze, na Łotwie. Do Polski przywędrowała, żeby założyć polską szkołę. Była wykształconą osobą, władała pięcioma czy siedmioma językami. Szkołę udało się jej otworzyć w Rudniku – za Lublinem, w stronę Zamościa i Przemyśla. Wyjeżdżałam tam na wakacje. Z tych powodów czuję się związana z tamtymi stronami. Poza tym mój mąż, Robert Stiller, pisarz, filolog i poliglota, jest z pochodzenia po matce kresowiakiem, a ojciec jego był Żydem z Krakowa. W dzieciństwie zaś mąż chował się na Białorusi. Stąd jego bardzo naturalna tamtejsza wymowa, a także specyficzna wrażliwość i nieustępliwy charakter. Dla mnie Kresy to fascynująca mieszanka polskości i rozmaitych, świetnie współżyjących ze sobą narodowości i kultur: polskiej, żydowskiej, białoruskiej, litewskiej, tatarskiej, ukraińskiej. Czyż nie stąd wzięli się chociażby Mickiewicz, Słowacki i Kościuszko?

Gdy przeszukiwałam ogromną ilość materiałów z polskiej muzyki ludowej i usłyszałam tę pieśń, wykonywaną przez jakąś babunię – coś mi w duszy zagrało, zaśpiewało. Poprosiłam męża, żeby pomógł mi jak najlepiej ustawić kresową wymowę – chciałam oddać ją jak najwierniej, wymawiać wschodnie „ł”, zmiękczenia, swoiste odcienie samogłosek. Celowo nie wprowadzałam żadnego akompaniamentu, nie chciałam zrobić z tej kołysanki kolejnej piosenki, ale sprawić, aby przez nią powiało tamtym powietrzem.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Kościuk

Dział: 

Dodaj komentarz!