Nie tylko aniołek Mikisa

Maria Farantouri

Natknąłem się ostatnio na serię zdjęć Dmitriego Kessela, którą ten legendarny, nieżyjący już fotograf1 wykonał w latach 60. XX wieku dla magazynu „Life”. Widzimy na niej Grecję – poznaję Meteory, Santorini, Rodos i Lindos, domyślam się, że widzę też Patmos i chyba świątynię w Bassai2 – Grecję, której już nie ma, ale którą rzutem na taśmę zobaczyłem jeszcze jako dziecko w 1981 roku i za którą od tamtej pory tęsknię. Widzimy samotną łódź na pustej, kamienistej plaży i maki rosnące w oliwkowym sadzie, starego, czerstwego rybaka stojącego na tle kolorowych łodzi, podczas gdy jego młodsi koledzy po fachu składają sieci, widzimy mężczyznę prowadzącego objuczonego osiołka wąską uliczką białych domków, którą kiedy indziej przeciska się procesja niosąca ikonę Pantokratora, widzimy zaczytanego mnicha na klasztornym dziedzińcu. Widzimy też ubranych w kolorowe stroje turystów, których liczba nie przytłacza. Ach, zwiedzać Grecję w tamtej epoce tak, jak robił to choćby nasz Zbigniew Herbert!
W piosence odbiciem takiej właśnie Grecji wydaje mi się Maria Farantouri, aniołek Mikisa Theodorakisa, prześliczna dziewczyna, która właśnie w beztroskich latach 60. stawiała swoje pierwsze kroki na scenie. Beztroskich do czasu, bo, jak wiemy, w 1967 roku władzę w Grecji przejęła wojskowa junta tzw. czarnych pułkowników, ikoną walki z którą stała się właśnie Farantouri. Może właśnie dlatego po kilku latach ta walka zakończyła się zwycięstwem, dyktatura upadła, a nad Helladą znowu zaświeciło słońce? Ale po kolei.
Maria Farantouri urodziła się w Atenach 28 listopada 1947 roku, czyli w ciężkim dla Grecji okresie powojennym. Maria miała trudne dzieciństwo, jej rodzice nie byli rodowitymi ateńczykami – ojciec pochodził z Kefalinii, a matka z Kithiry. Rodzina mieszkała na robotniczym przedmieściu Nea Ionia, po sąsiedzku z przesiedleńcami z Azji Mniejszej. Z powodu choroby Heinego-Medina w wieku dwóch lat Maria została oddzielona od rodziców i wywieziona do sanatorium.
Jako młoda dziewczyna zaczęła śpiewać w chórze Towarzystwa Przyjaciół Muzyki Greckiej i z czasem zdecydowała, że będzie to nie tylko jej pasją, ale i zawodem, a że miała piękny kontraltowy głos, szybko została solistką. Kiedy miała szesnaście lat, to właśnie w chórze zauważył ją kompozytor Mikis Theodorakis (ur. 1925), skądinąd wykonującą jego własną piosenkę.
– Czy wiesz, że zostałaś stworzona do śpiewania moich pieśni? – zapytał ją za kulisami.
– Wiem – odpowiedziała bez zwłoki Farantouri.
Podczas letnich wakacji Maria dołączyła do zespołu Theodorakisa, który współtworzyli m.in. Dora Yiannakopoulou, Soula Birbili i Grigoris Bithikotsis (1922–2005). Poznała magię koncertów, jej głos stał się głosem wydarzeń politycznych i społecznych.
W 1965 roku Maria Farantouri dokonała pierwszego profesjonalnego nagrania piosenki, a mianowicie „Κάποιος γιορτάζει” („Kapios yortazi”, „Ktoś świętuje”) Spyrosa Papasa i Yiannisa Argyrisa. Rok później do filmu „Wyspa Afrodyty” Charilaosa Papadopoulosa nagrała pierwszy utwór z muzyką Theodorakisa – „Ματωμένο φεγγάρι” („Matomeno fengari”, „Krwawy księżyc”) do słów poety Nikosa Gatsosa (1911–1992). Wkrótce potem Theodorakis, o którym trzeba powiedzieć, że radykalnie przekształcił nowoczesną muzykę grecką, a zwłaszcza sztukę pisania piosenek, i w Grecji był po prostu najważniejszą osobowością muzyczną XX wieku, zaczął komponować specjalnie pod głos piosenkarki, kilka utworów nazywając nawet „Cyklem Farantouri”. Piosenki te pojawiły się na ważnej i trwale już z nią kojarzonej płycie, wydanej w 1966 roku „Η Μπαλάντα Του Μαουτχάουζεν & Έξι Τραγούδια” („I Balanda tu Mauthausen kai eksi tragoudia”, „Ballady z Mauthausen i sześć innych pieśni”). Jeden z tych utworów, „Τ’όνειρο καπνός” („T’oniro kapnos”, „Sen we mgle gubi trop”) do muzyki Theodorakisa i słów Gatsosa, pozwolę sobie przytoczyć we własnym przekładzie.

Dziś zasiałam trawę w twym ogrodzie,
By sfrunęły ptaki za nią w ślad,
Jaki księżyc3 tak za tobą chodził,
Że cię z objęć swoich puścił świat?
Na nocy zaś balkonie
Zamarza gwiezdny strop,
Los miłość strząsa z dłoni,
Sen we mgle gubi trop.
Wkrótce czas młodości resztki zetrze,
Ciężka próba przyszła na nas już,
Byłam trzciną kruchą tak na wietrze,
Ty – leszczyną giętką pośród burz.
Na nocy zaś balkonie
Zamarza gwiezdny strop,
Los miłość strząsa z dłoni,
Sen we mgle gubi trop.

Farantouri zaczęła podróżować po świecie z grupą Theodorakisa. Gdy w 1967 roku w wyniku przewrotu wojskowego władzę w Grecji objęła wspomniana już grupa czarnych pułkowników, Maria za radą aresztowanego Mikisa zdecydowała się na emigrację. Za granicą pokazała, że jest nie tylko piękną dziewczyną, która ładnie śpiewa, ale że ma też własne zdanie i potrafi go bronić. W Paryżu uczestniczyła w serii publicznych wykonań muzyki Theodorakisa, z których dochód przeznaczano na wsparcie greckiej opozycji. Stała się symbolem oporu, a jednocześnie walki o czystą planetę, ograniczenie użycia narkotyków i prawa kobiet. Jako kobieta świadoma swojej wartości była nowym zjawiskiem w świecie śródziemnomorskim. Jednocześnie, przy okazji takich koncertów, poznała studenta Telemachosa Chitirisa, swojego późniejszego męża i ojca jej dziecka.
We wczesnych latach 70. domem Farantouri stał się Londyn. To tam poznała wirtuoza gitary Johna Williamsa i razem z nim nagrała „Romancero cygańskie” Federica Garcii Lorki w przekładzie noblisty Odisseasa Elytisa (1911–1996) i do melodii Theodorakisa, którą ten zdążył ułożyć tuż przez przewrotem wojskowym. W tym samym czasie rozpoczęła współpracę z kompozytorem Manosem Hatzidakisem (1925–1994) Jednak do muzyki Theodorakisa nagrała bardzo ładną piosenkę „Λίγο ακόμα” („Ligo akoma”, „Jeszcze trochę”). W 1974 roku kompozytor wyszedł na wolność i ruszył w tournée po świecie, a ona razem z nim. Nagrania z koncertów były przemycane do Grecji. Po upadku dyktatury czarnych pułkowników powrót Theodorakisa i Farantouri do kraju był triumfalny. Koncert na stadionie w Pireusie przyciągnął 125 tys. widzów.
Po 1976 roku Maria Farantouri zapragnęła pójść do przodu i zaczęła koncertować wspólnie z artystami o międzynarodowej sławie, takimi jak Juliette Gréco, Mercedes Sosa, Miriam Makeba, Inti-Illimani czy Maria del Mar Bonet. Włączyła do swojego repertuaru pieśni protestu z całego świata, a także songi Bertolta Brechta, będąc pierwszym wykonawcą, którego w tym charakterze zaakceptowała publiczność niemiecka.
Oczywiście, nie ustały jej kontakty z artystami greckimi. Współpracowała z takimi poetami jak Giannis Negropontis i Manolis Anagnostakis czy z takimi kompozytorami jak Manos Loïzos (1937–1982) i Mihalis Grigoriou. Odżyła jej współpraca z Manosem Hatzidakisem, przerwana na jakiś czas, a rozpoczęła z tureckim kompozytorem Zülfü Livanelim (ur. 1946), co było przerzuceniem mostu ponad podziałami między Grekami i Turkami. Przystopowała nieco po urodzeniu syna w 1985 roku, zaczęła pracować rzadziej, staranniej wybierając współpracowników, z których należałoby wymienić Zubina Mehtę, dyrygenta Izraelskiej Orkiestry Filharmonicznej, a także norweskiego saksofonistę Jana Garbarka.
W 1989 roku Farantouri, na prośbę ówczesnego premiera Andreasa Papandreou, weszła do polityki, gdzie wspólnie z Meliną Mercouri zajęła się sprawami kultury. Oczywiście, nie kosztem śpiewania, a przynajmniej nie na zbyt długo. Co ciekawe – o ile cały czas pozostawała związana z Mikisem Theodorakisem, o tyle aktywnie poszukiwała współpracy z młodymi twórcami i artystami, w tym kompozytorami, jak choćby z Periklesem Koukosem czy Leną Platanos. W czerwcu 2003 roku, w dziewięć lat po śmierci Manosa Hatzidakisa, publicznie wykonała jego cykl „Amorgos” do słów Nikosa Gatsosa. W kolejnych latach Farantouri związała się z grupą Berliner Instrumentalisten, a następnie z Charlesem Lloydem. Nagrała ładną piosenkę „Το Μυστικό” („To mistiko”, „Sekret”), a kilka lat później, razem z Turkiem Tanerem Akyo- lem, „Garip” („Dziwny”). Jej pełna dyskografia przekracza sto pozycji.
Próbując uchwycić atmosferę mojej dawnej greckiej kanikuły, oglądam sobie czasami udostępniane w internecie amatorskie filmy z cudzych wakacji w Grecji w latach 70 i 80. XX wieku. Widzę na nich jeszcze w miarę puste, senne, nieodpicowane pod turystów miasteczka, a w nich – jeśli są to miejscowości nadmorskie, a z reguły są – rybaków przy pracy, bawiące się miejscowe dzieci, stragany z owocami i warzywami, zajętych rozmową starszych ludzi, siedzących przy stolikach bezpośrednio na ulicy, osiołki rzeczywiście wykonujące pracę inną niż pozowanie do zdjęć. Pojawiają się stare, choć wtedy pewnie uchodzące za nowoczesne, autobusy, popi w czarnych sutannach na progach cerkwi, kobiety z wrzecionami, częste w Grecji przydrożne kapliczki, upamiętniające zabitych kierowców. No i turyści ubrani zgodnie z ówczesną modą, czyli np. mężczyźni noszący szorty, które rzeczywiście są godne swojej nazwy. Spacery na łonie przyrody, zabawa z frisbee, zanikająca dzisiaj, przynajmniej w Polsce, kultura kempingu, pływanie na nadmuchiwanych materacach, aparaty fotograficzne na kliszę. Żaglówki przybijające do pustych plaż i zatoczek, gotowanie na butli gazowej, mycie głowy pod strumieniem wody z kanistra…
Z tamtych wakacji w 1981 roku moja mama pamięta cudowne zabytki i krajobrazy, pogodę oczywiście też. Ateny i Saloniki były bardzo eleganckie, ale gdy sobie przypomni te babiny okutane w czarne chusty czy te wszystkie osiołki… No, czuła się czasami jak w Trzecim Świecie. Ja pamiętam naszą dziką plażę na Sithonii i górę Athos naprzeciwko, kąpiących się nago Niemców (Niemców i Niemki, jak się ostatnio mawia), miasteczko Sarti nieopodal, matchboksy sprzedawane pod Białą Wieżą, plastikowy statek, który dostał mój brat, bo akurat wypadło Piotra i Pawła, olbrzymie szyszki pinii i kolorowe puszki po różnych magicznych napojach, coca-colę pitą w Wolos w kawiarni nad samą zatoką, kolejne obozowisko pod wiszącą skałą na obrzeżach Psathy i jeszcze jedno nad Zatoką Sarońską, kolorowe, wielowarstwowe lody w kubkach, sprzedawane w supermarketach po prostu z lodówek, komiksy Disneya, których ojciec nie chciał nam kupić, bo były po grecku, moją koszulkę z „Księgą Dżungli”, której mi w Polsce cała klasa zazdrościła, na koniec Delfy i Meteory. Na Sithonii znalazłem dwadzieścia drachm, które poszły na jakieś drobne przyjemności, a w czasie wyjazdu, tuż przed granicą bułgarską – wyschniętą skorupę żółwia, która pewnie jeszcze leży u rodziców w Krakowie. Pisze Zygmunt Kubiak w swoim Brewiarzu Europejczyka: „Prawie zawsze dzieciństwo nasze tak nas porzuca, opuszcza. A jego czar jest bardzo wielki. I nieraz, w późniejszych latach, staramy się je tropić i odzyskać. Próżne to są jednak wysiłki. Nie odzyskamy go. Ono odeszło i nie wróci”. Pisze i się nie myli, że sobie pozwolę sparafrazować poetę Andrija Bondara.

Maciek Froński

Dziękuję panom Christosowi Kargasowi i Jarosławowi Uszpulewiczowi za rzucenie fachowym okiem na mój przekład piosenki Marii Farantouri.

1 Niektórzy, chcąc podkreślić artystyczny charakter zdjęć, rezerwują dla ich autora termin fotografik, ja jednak skłaniam się ku zdaniu tych, dla których fotografik to po prostu mały fotograf.
2 Poznaję też Efez i Pergamon, choć to już, gwoli ścisłości, dzisiejsza Turcja.
3 W oryginale słyszymy tam wyraźnie greckie słowo fengari, oznaczające księżyc. Jak być może pamiętamy ze szkoły, występuje ono w Giaurze Lorda Byrona w przekładzie Adama Mickiewicza – jako fingara.

Skrót artykułu: 

Maria Farantouri urodziła się w Atenach 28 listopada 1947 roku, czyli w ciężkim dla Grecji okresie powojennym. Maria miała trudne dzieciństwo, jej rodzice nie byli rodowitymi ateńczykami – ojciec pochodził z Kefalinii, a matka z Kithiry. Rodzina mieszkała na robotniczym przedmieściu Nea Ionia, po sąsiedzku z przesiedleńcami z Azji Mniejszej. Z powodu choroby Heinego-Medina w wieku dwóch lat Maria została oddzielona od rodziców i wywieziona do sanatorium.
Jako młoda dziewczyna zaczęła śpiewać w chórze Towarzystwa Przyjaciół Muzyki Greckiej i z czasem zdecydowała, że będzie to nie tylko jej pasją, ale i zawodem, a że miała piękny kontraltowy głos, szybko została solistką. Kiedy miała szesnaście lat, to właśnie w chórze zauważył ją kompozytor Mikis Theodorakis (ur. 1925), skądinąd wykonującą jego własną piosenkę.

Fot. naftemporiki.gr

Dodaj komentarz!