Nasza muzyka jest naszym domem

Zrobiliśmy ten Festiwal – lecz nie opuszcza mnie wrażenie, że był on i wciąż jest czymś nierealnym. Jubileuszowy, bo już dziesiąty, organizowany w cyklu dwuletnim Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza miał najpierw swoją lipcową część lubelską. Po raz pierwszy część polską, część bezpieczną – a następnie część drohobycką, również lipcową: część niebezpieczną. W mieście nie widać wojny, poza uzbrojonymi patrolami i powszechnym respektowaniem godziny policyjnej (po ukraińsku: komendanckiej) oraz nocnym wygaszaniem świateł miasta. Wrażenie, że wojna nie jest tutaj, burzyły alarmy bombowe, syreny wyjące co jakiś czas w całym Drohobyczu, w obwodzie lwowskim i nie tylko. Ludzie nie reagowali – przecież nigdy nic tutaj „nie przyleciało”, chociaż do tych syren nie można się przyzwyczaić, ich traumatyczna presja zapowiada coś nieludzkiego.

Syrena alarmu przerwała inaugurację Festiwalu w drohobyckim teatrze im. Jurija Drohobycza, nie przeszkodziła w wieczornym inauguracyjnym koncercie municypalnego Chóru Kameralnego Legenda z Drohobycza, kierowanego i dyrygowanego przez Natalię Samokiszyn. Zawodowy i muzycznie uniwersalny chór ma w ofercie kilka znakomicie dopracowanych programów; z najwyższym poziomem wykonawczym skojarzono w nich atrakcyjną, gustowną formę scenicznego występu. Na SchulzFeście 2022 zaskoczyła Legenda swobodą w doborze repertuaru, muzyczną panoramą od… hymnów Ukrainy i Polski po poezję… Mirona Białoszewskiego. Przeczytać, a do tego zrozumieć Białoszewskiego – to już sztuka, a cóż dopiero go zaśpiewać! I to jak! Pani Samokiszyn kreuje nową jakość prezentacji chóralnej, rozległość muzyczna wciąga słuchacza w ideę koncertu wzbogacanego o atrybuty teatru muzycznego wyczulonego na wiele stylów. Chór Legenda potrafi, śpiewając, tańczyć – i pani dyrygent też. Polecam!

Chciałbym napisać wiele o wspaniałym Hryhoriju Semenczuku ze Lwowa, poecie i muzyku, kreatorze świetnych projektów i festiwali kulturalnych, teraz – aktywnie wspierającym kolegów na froncie w wojnie z agresorem moskiewskim. Jego hip-hopowy projekt „Brat” przyciągnął tłumy młodej publiczności SchulzFestu 2022. Nic dziwnego, jego energia działa siłą wezwania i wyzwania, ruchu i słuchu, tańca i myślenia, nawet – tradycji i awangardy. Jakże to inna muzyczna Ukraina niż ta znana z konkursu Eurowizji w postaci Kałusz Orkiestry.

Wątki folkowe były podczas jubileuszowego Festiwalu bardzo ważne, wysokiej jakości oraz niebywałego rezonansu. Muzycy nie mają wielu okazji do występów, budżetowe instytucje kultury nie są w czasie wojny finansowane szczodrze (o ile w ogóle), imprez masowych nie ma. Zarazem wojna zagrała wyzwaniem o ustanawianie tożsamości, rdzenności, oryginalności ukraińskiej muzyki i jej źródeł – i wpisywanie jej obecności w przestrzeń muzyki świata, wprowadziła konieczność starcia się z wpływami rosyjskimi – i ich negacji. Przywiązanie do tradycji i otwartość na nowoczesność to postawy zaskakująco splecione we współczesnej ukraińskiej kulturze, w tym w instytucjach edukacyjnych.

Jurija Czumaka poznałem przed kilku laty w Truskawcu. W ramach SchulzFestu w Muzeum Biłasa miał tam wystawę grafik Stanisław Ożóg z Rzeszowa. Ku zaskoczeniu licznych gości wernisaż stał się wydarzeniem muzycznym, bo dzięki niespodziance dyrekcji na otwarciu wystawy wystąpiła folkowa grupa Ukraińskie Wizerunki, w której gra i śpiewa małżeństwo Czumaków. Było południe, stół z truskawkami i szampanem – i zespół bisował bez końca.

Od 2016 roku Jurij Czumak jest dyrektorem Drohobyckiego Muzycznego Koledżu im. Wasyla Barwińskiego, pianisty, kompozytora, muzykologa, pedagoga, którego życie symbolizuje ukraińskie dążenia do wolności twórczej. Niech nikt nie myśli, że szkoła folkiem stoi. Tak, zespołów folkowych tutaj dużo i to jakich! Tak, znajomość i praktyka muzyki rdzennej, w formie już raczej folkowej, jest bardzo ważna, czuje się ją w głębi tamtejszej kultury muzycznej. Lecz… W tym roku poprosiliśmy dyrektora Czumaka o przygotowanie koncertu dedykowanego Alfredowi Schreyerowi – i koledż zrobił taki występ z muzyką klasyczną swojej kameralnej orkiestry Sinfonietta (kieruje Markijan Szałygin), że w sali koncertowej szkoły stawił się cały drohobycki establishment.

O poziomie tej placówki niech świadczą przygody z fortepianem na występie Olgi Miriam Michałowskiej, pianistki kończącej studia w Akademii Muzycznej w Krakowie, która postanowiła w Drohobyczu zagrać między innymi Cztery Preludia Pawła Mykietyna. Do tego potrzebny jest instrument z czynnym tzw. środkowym pedałem (sostenuto). Wydział Muzyczny Uniwersytetu w Drohobyczu, skądinąd znakomity pedagogicznie, okazał się bezradny. Fortepian tej klasy ma tylko koledż – i szkoła sama zamówiła stroiciela!

Wracając do wątków folkowych – ta „bezpieczna” część SchulzFestu w Lublinie miała swoje wielkie wydarzenie w postaci koncertu zespołu Babooshki. Jak napisał do mnie jeden ze słuchaczy: „Ten koncert zapewne wiele osób zapamięta, bo było to istne misterium wielkiego pogranicza muzycznego polsko-ukraińskiego, osadzonego głęboko w tragedii tej straszliwej wojny. Muzycy dali z siebie wszystko, a wzruszenie widać było na twarzach wielu osób”.

Natomiast w Drohobyczu magiczny czas i przestrzeń stworzyła grupa Trzy Kroki w Noc ze Lwowa z nowym programem „Wysoka woda”. W Polsce byłby to nowy oddech, ten zespół czarujący śpiewem Mariczki Koszelinskiej-Martyniuk, splatający wersy folkowe z poezją ukraińską, brzmienia rdzenne i współczesne, zawsze w stylu delikatnym i zaskakująco metafizycznym. Na swoim profilu FB niedawno napisali: „Drodzy przyjaciele, jesteśmy zespołem muzycznym z Ukrainy, nazywamy się 'Try kroky w nicz'. Wiemy, że robicie dużo dla wsparcia Ukraińców, którym odebrano ich dom. Nasza muzyka również jest naszym domem, który bronimy i do którego z w wdzięcznością chcemy was zaprosić. A jeżeli kto będzie miał ochotę kupić nasze nagrania, zapewniamy. że wszystkie otrzymane pieniądze przelejemy na konto naszych obrońców”.

 

Grzegorz Józefczuk

 

Sugerowane cytowanie: G. Józefczuk, Nasza muzyka jest naszym domem, "Pismo Folkowe" 2022, nr 161 (4), s. 22.

Skrót artykułu: 

Zrobiliśmy ten Festiwal – lecz nie opuszcza mnie wrażenie, że był on i wciąż jest czymś nierealnym. Jubileuszowy, bo już dziesiąty, organizowany w cyklu dwuletnim Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza miał najpierw swoją lipcową część lubelską. Po raz pierwszy część polską, część bezpieczną – a następnie część drohobycką, również lipcową: część niebezpieczną. W mieście nie widać wojny, poza uzbrojonymi patrolami i powszechnym respektowaniem godziny policyjnej (po ukraińsku: komendanckiej) oraz nocnym wygaszaniem świateł miasta. Wrażenie, że wojna nie jest tutaj, burzyły alarmy bombowe, syreny wyjące co jakiś czas w całym Drohobyczu, w obwodzie lwowskim i nie tylko. Ludzie nie reagowali – przecież nigdy nic tutaj „nie przyleciało”, chociaż do tych syren nie można się przyzwyczaić, ich traumatyczna presja zapowiada coś nieludzkiego.

Dział: 

Dodaj komentarz!