Na wakacje nad Adriatyk, mam suszarki, srebro, szmaty…

Chorwacja

fot. tyt. i w tekście E. Jasińska: Dubrownik, widok z murów

Tak w latach 80. XX wieku opisywano w satyrycznej piosence wyjazd na wakacje do Jugosławii. Urlopom często towarzyszył wtedy handel. Sprzedawano, co się dało, a przywożono inne – niedostępne lub trudno dostępne – produkty.

Wkrótce potem w państwie, które dla nas było przedsionkiem idealizowanego wówczas Zachodu wybuchła krwawa wojna. Dopiero po latach już do powstałych na gruzach Jugosławii samodzielnych państw zaczęli wracać turyści.

Dwuetapowa podróż koleją
Dziś w latach 20. XXI wieku nie ma już bezpośredniego pociągu z Polski do Chorwacji, ale dla naszej nieustraszonej rodziny nie jest to problem nie do pokonania. W obie strony jechaliśmy nocami: w ten sposób nie zużywamy urlopowego dnia i nie musimy płacić za hotel.
Pierwszy etap to przejazd nocnym pociągiem z Warszawy do Pragi wagonem sypialnym ČD (Českých drah) z uprzejmym stewardem JLV (odpowiednik Warsu) na pokładzie. Rano wrzucamy nasze trzy plecaki (70, 50 i 30 litrów) do przechowalni bagażu na praskim Dworcu Głównym i idziemy zapoznać się ze stolicą naszych południowych sąsiadów. W drodze powrotnej spędzimy tu całe trzy dni, teraz mamy zaledwie kilka godzin. Spacerujemy po mieście, zwiedzamy i jemy obiad.
Późnym popołudniem wracamy na dworzec i czekamy na „żółty pociąg” RegioJetu. Ten prywatny przewoźnik kolejowy w tym roku uruchomił bezpośrednie połączenia z Pragi do Rijeki. Skład wjeżdża. Na peronie jest już tłum podróżnych w różnym wieku. Są ludzie starsi, młodzi wyglądający na studentów, a także i tacy jak my, czyli rodziny z dziećmi. Pociąg składa się z kilkunastu wagonów, głównie kuszetek. Są też przedziałowe i bezprzedziałowe wagony z miejscami do siedzenia. Z opcji kuszetek korzystaliśmy już nieraz, m.in. jadąc z Brukseli do Warszawy, z Paryża do Bayonne czy z Wiednia do Rzymu. Opłata za miejsce siedzące jest niewiele niższa, a komfort nocnej jazdy nieporównywalny. W każdym przedziale znajdują się cztery leżanki, ale można wykupić cały przedział dla mniejszej liczby podróżnych, z czego chętnie skorzystaliśmy. I tak rozpoczął się drugi etap naszej kolejowej podróży do Chorwacji. W pociągu w cenie biletu można w barze odebrać kawę i ciastko. Za opłatą można nabyć herbatę, wino czy piwo.
Pomimo wysokiej frekwencji w pociągu nie odczuwa się dyskomfortu. Zmęczeni po całym dniu kładziemy się spać, a wagony wiozą nas przez Słowację, Węgry i Słowenię. Rano, na granicy słoweńsko-chorwackiej, odbywa się kontrola dokumentów przez Słoweńców i Chorwatów, a po chwili już widzimy Adriatyk… Udało się, dojechaliśmy pociągiem do Chorwacji.

Z pociągu do samochodu
I tu kończy się etap podróżowania koleją. Chorwacja nie jest krajem, po którym można byłoby się poruszać pociągami tak swobodnie jak np. po Czechach. Połączeń jest mało, prędkość niska, a my mamy plan do zrealizowania. Wynajęliśmy samochód, którym przez jedenaście dni będziemy się poruszać. Formalności z odebraniem auta zajęły nam znacznie więcej czasu, niż przypuszczaliśmy, w wyniku wyjątkowej niekompetencji pracowników wypożyczalni. Jeśli chodzi o tę usługę, jest dużo drożej i gorzej niż w Hiszpanii. W efekcie musimy zmienić plany. Ruszamy do najważniejszego sanktuarium maryjnego w katolickiej Chorwacji – sanktuarium Matki Boskiej Trsackiej.

Istria
Po obiedzie jedziemy na odkrycie rzymskich zabytków na Istrii. Nasz cel to Pula i jeden z największych rzymskich amfiteatrów. Po wizycie w „pulskim koloseum” siadamy w cieniu i szukamy noclegu.
Pierwsze spotkanie z chorwackimi gospodarzami jest bardzo miłe, wynajmują nam apartament z dwiema sypialniami, łazienką i aneksem kuchennym. Podejmują nas u siebie piwem i kawą, rozmawiamy, przełamując polsko-chorwackie bariery językowe. Wieczór i kolejny dzień spędzamy w Poreciu, zwiedzając najstarszy zabytek wczesnochrześcijański. Jest to bazylika świętego Eurazjana zbudowana w VI wieku, gdy miasto należało do Cesarstwa Bizantyjskiego. Jej przepiękne mozaiki zostały wpisane na listę UNESCO. Z bazyliki można przejść do pałacu biskupiego, gdzie znajdujemy mozaikę ryby, symbolu wczesnego chrześcijaństwa.
Miejscowy pałac biskupi był używany zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem od VI do przełomu XX i XXI wieku.

Dalmacja i Dubrownik
Następnego dnia ruszamy do Dubrownika. Jedziemy wzdłuż wybrzeża. W delcie Neretwy, słynącym z upraw owoców „ogrodzie Chorwacji”, skuszeni przepięknym wyglądem kupujemy przy drodze od lokalnych sprzedawców świeże figi, brzoskwinie i winogrona.
Potem przekraczamy korytarz Neum – skrawek bośniackiego wybrzeża, jedyny dostęp do morza tego kraju. Tutaj postanawiamy zjeść obiad i zatankować.
Do celu docieramy późnym popołudniem. Już z daleka Dubrownik, dawna Raguza, nas zachwyca. I chyba wtedy podświadomie podejmujemy decyzję, że zostaniemy w tym mieście dłużej niż dwie noce. Zajeżdżamy na nocleg. Kolejni przemili gospodarze częstują nas napojami. Zaopatrujemy się w niezbędne artykuły spożywcze i wybieramy się na wieczorny spacer po mieście. Przez trzy kolejne dni odkrywamy uroki tego cudownego miasta, dawnej stolicy kupieckiej republiki, konkurentki Wenecji. Przemierzamy liczące ponad dwa kilometry i wysokie na dwadzieścia pięć metrów mury miejskie, zwiedzamy wszystkie dostępne twierdze i forty obronne. Odwiedzamy pałac rektorów, klasztor franciszkanów z najstarszą czynną apteką w Europie. Wjeżdżamy na Wzgórze Świętego Sergiusza, z którego podziwiamy cudowną panoramę Dubrownika i wyspy Lokrum. Po drodze przejeżdżamy przez wioskę zniszczoną w latach 90. XX wieku podczas wojny jugosłowiańskiej.
W Dubrowniku pozwalamy sobie na szaleństwo kulinarne. W lokalnych restauracyjkach zamawiamy owoce morza, chyba najbardziej tradycyjną mięsną potrawę chorwacką ćevapčići oraz miejscowe wina. Popołudniami chodzimy na plażę i korzystamy z kąpieli w Adriatyku. Ostatniego wieczora nasz gospodarz przynosi nam do kolacji butelkę wina swojej roboty, z własnej winnicy. Kolejnego dnia obdarowani przez niego prezentami udajemy się najpierw jeszcze dalej na południowy wschód, w stronę granicy z Czarnogórą, do regionu Konawle. Zwiedzamy bardzo interesujące muzeum etnograficzne w Čilipi oraz położony wysoko na skałach zamek Sokół z XIV wieku. Wracamy na północ i, mijając słynącą z hodowli ostryg Zatokę Malostońską, wjeżdżamy na półwysep Peljesac. Nie brakuje tablic zachęcających do degustacji lokalnych win. My jednak pędzimy do portu w Orebiciu, stamtąd bowiem odpływa prom na wyspę Korčulę.

Śladami wielkiego żeglarza
Tutaj – wyjątkowo – nie zarezerwowaliśmy żadnego noclegu. Jedziemy „w górę” zgodnie z zasadą, że im wyżej i dalej od linii brzegowej, tym taniej. Pytamy o nocleg. Gospodarz po usłyszeniu, że jesteśmy Polakami, zaczyna rozmawiać z nami po czesku, bowiem przez dłuższy czas pracował w Pradze. Tak jest rzeczywiście znacznie łatwiej. Uzgadniamy warunki wynajmu apartamentu na kolejne dwie noce i instalujemy się na wyspie słynnego żeglarza. Bowiem to właśnie na Korčuli, należącej w średniowieczu do Serenissimy, czyli wspomnianej Republiki Weneckiej, miał się urodzić sam Marco Polo. W mieście Korčuli warto zobaczyć gotycko-renesansową katedrę św. Marka oraz muzeum podróżnika. Nas natomiast zachwycił sklep z niebanalnymi pamiątkami: replikami starych kompasów, kalendarzy wieloletnich itp. Poza miastem winnice znów z tablicami zachęcającymi do degustacji. Tym razem dajemy się skusić: wina czerwone i białe, różne rodzaje rakii i oliwy z oliwek. Dla syna znalazł się naturalny sok winogronowy i świeże winogrona. Tutaj także znajdujemy uroczą zatoczkę z plażą i korzystamy z kąpieli.
Wieczorem przed wyjazdem siadamy na patio z mapą i przewodnikiem i zastanawiamy się, gdzie zakończyć naszą wyprawę. W pierwotnych planach był Split, jednak ze względów bezpieczeństwa (w żupanii splicko-dalmatyńskiej występuje duże zagrożenie koronawirusem) musimy je zmienić, obiecując sobie, że wrócimy tam następnym razem. Po długich dyskusjach wybór pada na wyspę Krk.
Spory odcinek podróży na północ (od Vela Luka do wspomnianego Splitu) odbywamy promem. Przez dwie i pół godziny podziwiamy Chorwację od strony morza. W pewnym momencie wydaje się nam nawet, że na horyzoncie po drugiej stronie widzimy półwysep Gargano.
W Splicie opuszczamy prom i chociaż serce pragnie zostać w tym mieście, to rozsądek mówi – jedziemy dalej. Wjeżdżamy na autostradę i nagle zaczyna się burza, a temperatura powietrza gwałtownie spada. Dla nas to nowość podczas tej wyprawy. Dotąd męczył nas raczej upał. Okazuje się także, że odcinek autostrady został zamknięty z powodu wypadku, ale objazdu nie wyznaczono. Kluczymy więc lokalnymi drogami, wiedząc, że na noclegu będziemy później, niż planowaliśmy. Wracamy na autostradę, deszcz ustaje, a my spieszymy dalej, zatrzymując się dosłownie na chwilę przy sklepie, aby kupić coś na obiadokolację. Głód zaczyna nam doskwierać. Wreszcie pokonujemy półtorakilometrowy most łączący Krk ze stałym lądem i późnym wieczorem dojeżdżamy na nocleg.

Głagolica – wcześniejsza od cyrylicy, używana przez wiele wieków
Wyspa Krk to prawdziwy raj dla badaczy głagolicy, słowiańskiego alfabetu stworzonego w IX wieku przez św. Cyryla. Najstarszą kamienną płytę z inskrypcjami w tym języku znaleziono właśnie na tej wyspie. Głagolicy w Chorwacji nie wyparła powstała w XII wieku cyrylica.
Najwięcej zabytków głagolicy znajdujemy w miejscowości Vbrnik. Natomiast w najpiękniejszym nadmorskim mieście na wyspie, Bašce, trafiamy na „ścieżkę głagolicy” składającą się z trzydziestu pomników kolejnych liter tego alfabetu.
Warto zajrzeć do miasta Krk założonego przez illiryjskie plemię Liburnów w IV wieku. Największym i najważniejszym zabytkiem w tej miejscowości jest twierdza Frankopanów (nie dlatego, że byli panami z Francji, ale od frango panem – „łamię chleb”) znajdująca się nad samym morzem i wybudowana w celu obrony przed najazdem właśnie od tej strony. W twierdzy frankopańskiej można obejrzeć zabytki zachowane od czasów starożytności, między innymi tablice z antycznymi łacińskimi inskrypcjami czy rzymskie miary.
Ostatniego dnia po południu podjeżdżamy na dworzec kolejowy w Rijece, oddajemy auto, zakładamy nasze plecaki cięższe o dobrych kilka kilogramów (ale pociąg to nie samolot, więc nie musimy się martwić o nadbagaż) i idziemy na peron. Przy wejściu na stację hostessy rozdają podróżnym reklamowe pudełeczka z ajwarem, którego smak, jak informują załączone ulotki, ma nam przypominać dovolenku v Chorvátsku. Wsiadamy do pociągu. Ruszamy, ostatnie spojrzenia na Adriatyk… Czujemy niedosyt…
Do zobaczenia…. Chorwacjo!!!

Kilka praktycznych wskazówek
Noclegi – zawsze z aneksem kuchennym – zwykle wyszukiwaliśmy w internecie (choć, jak wiecie, nie trzymaliśmy się sztywno tej zasady). W Chorwacji jedzenie w restauracji do najtańszych nie należy, więc sporo posiłków przygotowywaliśmy sami. Nie oznacza to, że rezygnowaliśmy zupełnie z jedzenia w lokalnych restauracjach. Czasem nawet w miejscach uczęszczanych przez turystów udawało się znaleźć rozsądne – w chorwackiej oczywiście skali – oferty. Na przykład udało nam się trafić w środku dubrownickiej starówki w dobrej restauracji na zniżkę 50% na wszystkie posiłki.
W artykuły spożywcze zaopatrywaliśmy się w sklepach, zwykle w supermarketach sieci Konzum. Nasze obiady były szybkie i niewymagające straty czasu czy stania „przy garach”: ćevapčići, które można nabyć w sklepie już uformowane i przyprawione, potrzebujące tylko obróbki termicznej lub makaron z owocami morza.
W Dubrowniku warto kupić Dubrovnik Card (na jeden, dwa lub siedem dni) obejmującą wstępy do części muzeów, komunikację miejską i zniżki. Parkingi w centrum są bardzo drogie, a zbiorkom wydajny, dlatego można zostawić auto na noclegu i przesiąść się do autobusu. Polecamy zakup lokalnych produktów u rolników.

Ewa Jasińska
z wykształcenia terapeuta zajęciowy i dziennikarz, prywatnie żona i matka, a dla swojego jedynego syna nauczyciel domowy. Kocha czytać do tego stopnia, że zawsze w jej plecaku znajduje się książka. Miłośniczka
kultury, uwielbia malarstwo, teatr, kino i filharmonię, jednak jej największą pasją są podróże. Wraz z mężem i synem podróżuje po całej Polsce i Europie – najchętniej, o ile to możliwe, pociągami. W podróży nie boi się wyzwań. Uzbrojona w nieodłączny kubek termiczny i książkę oraz przewodniki i mapy wsiada wraz z rodziną do pociągu, by odkryć to, czego oczy jeszcze nie widziały.

 

Sugerowane cytowanie: E. Jasińska, Na wakacje nad Adriatyk, mam suszarki, srebro, szmaty…, "Pismo Folkowe" 2020, nr 151 (6), s. 29-31.

 

Skrót artykułu: 

Tak w latach 80. XX wieku opisywano w satyrycznej piosence wyjazd na wakacje do Jugosławii. Urlopom często towarzyszył wtedy handel. Sprzedawano, co się dało, a przywożono inne – niedostępne lub trudno dostępne – produkty.

fot. E. Jasińska: Dubrownik, widok z murów

Dział: 

Dodaj komentarz!