Na srebrnym krążku

(Folk a sprawa polska)

Żyjemy ponoć w epoce schyłku płyty kompaktowej jako nośnika muzycznego. Spostrzeżenie to nie ma oczywiście oznaczać, że płyty absolutnie znikną z naszego życia. Łatwo jednak już dziś zaobserwować zmiany w dziedzinie zapisywania, przenoszenia, przechowywania, przekazywania muzyki - zmiany, które dzieją się wokół nas.

"Kultura empetrójki" zdominowała zarówno Internet (przy okazji chyba nieodwołalnie zastępując małe płytki znane jako single), jak i osobiste odtwarzacze. A skoro każdy może skompilować sobie własny zestaw od kilkudziesięciu do kilkuset ulubionych nagrań, to czy standardowa, przez kogoś innego złożona, płyta może wygrać z taką pokusą samodecydowania? Zwłaszcza że duże koncerny i media (nawet jeśli w pewnym momencie nieco zaspały nie nadążając za rozwojem domowej techniki) zrobią zapewne wszystko, żeby nowe technologie "wygrać dla siebie". Zapewne więc bez sentymentów tak zwane płyty długogrające odejdą w zapomnienie (a przynajmniej na dalszy plan) skoro można będzie sprzedawać - promować pojedyncze nagrania. Zauważmy jak bardzo ułatwi to życie popgwiazdkom, które zazwyczaj mają w biografii jeden, dwa, góra trzy hity. Nie będą już musiały się męczyć z szukaniem repertuaru na całą płytę...

To oczywiście rozważania o (niedalekiej być może, ale jednak) przyszłości. Jakie natomiast może mieć to znaczenie dla muzyki folkowej? Oto jest pytanie.Bezdyskusyjnie z jednej strony żywiołem folku jest koncert. To tutaj naprawdę rodzi się muzyka, tutaj artysta i słuchacz stają twarzą w twarz, mając szansę na przekazanie sobie rzeczy najważniejszych. Podobnie artysta ludowy - który wciąż jest chyba ważnym kontekstem dla folku - nie wychodził do swych słuchaczy z repertuarem ograniczonym do zawartości jakiejś pojedynczej płyty. Nie interesowało go to. Grał swoją nutę ponad "cywilizacyjnymi" udogodnieniami i ograniczeniami.

A jednak dla ludzi wchodzących w życie gdzieś między latami sześćdziesiątymi poprzedniego stulecia, a początkiem bieżącego wieku spotkanie z muzyką miało często formę płyty - analogowej, później kompaktowej. I również dorobek polskiego folku "mierzalny" jest fonograficznymi dokonaniami. Trud artysty, który sukcesywnie składał utwory, by stały się kolejnymi rozdziałami jego artystycznej opowieści, łącząc je dramaturgiczną nicią, kształtował nasze myślenie o muzyce. Jej sposób rozumienia i interpretowania.

Ileż było tych niezwykłych polskich folkowych opowieści? Od płyt Osjana, Ragi Sangit, Kwartetu Jorgi, jeszcze z "analogowych" czasów, po liczne późniejsze dokonania. Każdy pewnie chętnie wpisałby tu ważne dla siebie tytuły - krajowe i nie-krajowe. Ja dopisałbym brzmiące właśnie mi nad uchem jedne z najbardziej niezwykłych albumów 2006 roku - "Bellow Poetry" Marii Kalaniemi i "Lunghorn Twist" wyjątkowego kwintetu Accordion Tribe. Dopisuję i słuchając ich myślę, że mówienie o schyłku płyty, jako nośnika muzyki, musi być jakimś absurdem...

Swoją drogą kiedy usłyszałem jakiś czas temu, że ma się ukazać - nareszcie! - na płycie wznowienie pierwszej kasety Orkiestry św. Mikołaja "Muzyka gór", pomyślałem, ile jeszcze takich zapomnianych płyt/kaset czeka na przypomnienie. Tak fundamentalnych dla ruchu folkowego, jak pierwsze dwa "analogi" Kwartetu Jorgi. Ale też innych, jak choćby "Branle" Open Folku, czy kasety zespołu Jejante, Marii Krupowies, Bally'ego & Power Bross czy Szeli - by wspomnieć tylko kilka różnorodnych przykładów.

Może więc zamiast martwić się o to, czy srebrne krążki z muzyką przejdą do historii, warto trzymać kciuki, by wciąż ukazywały się na nich nowe (i stare!) ważne nagrania.

Skrót artykułu: 

Żyjemy ponoć w epoce schyłku płyty kompaktowej jako nośnika muzycznego. Spostrzeżenie to nie ma oczywiście oznaczać, że płyty absolutnie znikną z naszego życia. Łatwo jednak już dziś zaobserwować zmiany w dziedzinie zapisywania, przenoszenia, przechowywania, przekazywania muzyki - zmiany, które dzieją się wokół nas.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!