Na Rozstajach czyli w Krakowie

Nowością na tegorocznym krakowskim Festiwalu Muzyki Tradycyjnej "Rozstaje" (27-29 lipca) były projekcje filmów. Od nich właśnie zaczął się festiwal. Podczas odbywających się codziennie pokazów można było obejrzeć interesujące dokumenty poruszające tematykę zderzenia kultur. Poza koncertami przygotowano też warsztaty tańców węgierskich i słowackich. Mimo upalnej aury, która nie sprzyjała wysiłkowi fizycznemu, cieszyły się one całkiem sporym zainteresowaniem. "Rozstaje" to jednak przede wszystkim gratka dla miłośników dobrej muzyki, której w tym roku nie brakowało.

Czwartkowy wieczór wypełnił koncert Leszka "Hefi" Wiśniowskiego. Muzyk zaprezentował się jako flecista i saksofonista. Zastosował przy tym dość ciekawą technikę gry. Na bieżąco rejestrował grane przez siebie frazy, które następnie odtwarzał, dogrywając do nich kolejne. W ten sposób osiągał interesujący efekt rozkręcającej się muzycznej spirali - przejścia od pojedynczych dźwięków do rozbudowanych, wielowarstwowych form. Jak sam przyznał, w jego występie było wiele improwizacji. Przede wszystkim jednak "Hefi" dał się poznać jako osobowość sceniczna obdarzona fenomenalnym poczuciem humoru. Kiedy zapowiadał utwór inspirowany nutą podhalańską rozdał publiczności dzwonki i zaproponował "imitować owce".

Po "Hefim" na scenie pojawił się gitarzysta flamenco Michał Czachowski. Jego program, oszczędny w środkach, był prawdziwą ucztą. Czachowski wykonał zarówno klasyczne kompozycje, jak i współczesne utwory flamenco. Występ ten nie był wyłącznie gitarową ekwilibrystyką. Czachowski grał z uczuciem, budował zróżnicowane nastroje, od spokojnej ballady po nerwowe zmiany rytmów.

Na scenie pojawił się też Giridhar Udupa. Artysta z Indii, który zaprezentował techniki gry na tamtejszych instrumentach perkusyjnych. W przerwach między utworami wtajemniczał publiczność w kwestie hinduskiej rytmiki. Zdecydowanie najmocniejszym punktem jego występu było solo na drumli - okazało się, że można na niej z powodzeniem zagrać szybko i energicznie.

Na koniec wszyscy występujący tego wieczora muzycy zagrali wspólny set - mieszankę brzmień polskich, hiszpańskich i hinduskich. I tu pojawiła się nutka żalu, że na "Rozstaje" nie zawitał pełny skład Indialucíi, do którego należą Czachowski i Udupa. Wspólna gra artystów była bowiem prawdziwym majstersztykiem, a publiczność długo nie pozwoliła artystom zejść ze sceny.

W czwartek odbyły się dwa koncerty. Pierwszy z nich miał miejsce w klubie "Alchemia" i trudno się oprzeć wrażeniu, że został on trochę na wyrost podpięty pod festiwalowy program. Było to jam session dwóch muzyków The Cracow Klezmer Band oraz znanego z "Rozstajów" kontrabasisty Vitolda Reka. Koncert odbył się w ramach cyklu "Vanguard Project" - wspólnego muzykowania krakowskich jazzmanów. Ten punkt festiwalu miał nie tylko inny charakter, ale też inną (niż tradycyjnie "rozstajowa") publiczność.

Wieczorny koncert w klubie "Rotunda" upłynął natomiast pod znakiem muzyki bliskiej ludowym korzeniom. Wystąpiły dwie formacje dość wiernie odtwarzające brzmienia ludowe. Notabene obie pojawiły się w Rotundzie już wczesnym popołudniem, gdzie poprowadziły warsztaty tańców.

Jako pierwsi na scenę zawitali Węgrzy z zespołu Zurgo. Grupa ta specjalizuje się w muzyce Csango - mniejszości węgierskiej zamieszkującej Rumunię. W repertuarze znalazły się zarówno lamentacje, jak i dynamiczne utwory taneczne. Występ ubarwiały pokazy tańców w wykonaniu wokalistki i pojawiającego się co jakiś czas tancerza. Po zakończeniu części "scenicznej" zespół nakazał usunąć krzesła spod sceny. Gdy tak się stało, tancerze zeszli do widowni i poprowadzili wspólną zabawę taneczną, która trwała blisko godzinę.

Po Zurgo miała wystąpić gwiazda festiwalu, czyli Kocani Orkestar, okazało się jednak, że wskutek problemów komunikacyjnych cygańska orkiestra mogła dotrzeć do Krakowa dopiero w sobotę. W piątkowy wieczór zastąpiła ich więc Muzička ze Słowacji. Zespół występował już na "Rozstajach" rok wcześniej, jednak po tym, jak nie mógł zakończyć finałowego koncertu i przenosił go kolejno na korytarz i dziedziniec klubu "Rotunda", organizatorzy postanowili zaprosić ich ponownie. Słowacy nie zawiedli i tym razem. Zespół zagrał typową dla siebie wiązankę utworów słowackich na instrumenty smyczkowe. Występ ubarwiły pokazy tańców w wykonaniu grupy Draguni, a podczas bardziej dynamicznych tańców widać było tuman kurzu unoszący się spod butów tancerzy. Koncert wieczorny był naprawdę udany, a przede wszystkim spójny, oba zespoły były bowiem bliskie kulturowo i prezentowały podobne podejście do muzyki ludowej.

Głównym punktem ostatniego dnia festiwalu był koncert finałowy na krakowskim Rynku Głównym. Rozpoczął go występ węgierskiego zespołu pieśni i tańca Paloc. Grupa wykonuje repertuar pochodzący z północy Węgier, gdzie mieszają się wpływy węgierskie i słowackie. Formacja zrobiła naprawdę dobre wrażenie grając żywo, dynamicznie i transowo. Cześć wizualna prezentowana przez sporą grupę tancerzy była bardzo widowiskowa.

Podczas festiwalu nie zabrakło reprezentantów polskiego etno-jazzu - grupy Lautari. Muzycy specjalizujący się w brzmieniach łuku Karpat wystąpili w innym składzie niż ten znany z płyty "Muzica Lautaresca Nova". Bardzo mocnym punktem nowego składu jest gra pianisty Zbigniewa Łowżyła. Ten znany ze sceny jazzowej i yassowej eksperymentator i improwizator dodał muzyce Lautari jazzowy pazur. Dzięki temu starsze kompozycje wypadły dużo ciekawiej niż na płycie. Większość repertuaru pochodziła z najnowszego albumu "Azaran".

Przyszła pora na gospodarzy festiwalu, czyli Joannę Słowińską z zespołem. Repertuar przez nich zagrany składał się głównie z dobrze znanych z wcześniejszych występów koncertowych samograjów ("Matulu", "Siadaj", "Arkan"). Dominowały utwory szybkie, dynamiczne. Słowińska tryskała energią, widać było, że na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Publiczności podobało się - przyjęła artystkę gorącymi brawami.

I gwiazda wieczoru, czyli Kocani Orkestar. Cygańska orkiestra dęta z Macedonii rozpoczęła od znanego motywu "Tequilla", który jednak szybko przeszedł w typowo bałkańskie brzmienia. Muzycy wykazali się sporym poczuciem humoru, mieszając elementy tradycyjnej muzyki bałkańskiej z popkulturowymi cytatami. Nie zabrakło oczywiście hitów znanych z filmów Kusturicy. Doskonale wyważone były też proporcje między grą zespołową, a solowymi popisami poszczególnych instrumentalistów.

Około godziny 22. zespół ogłosił koniec koncertu. Kiedy jednak publiczność zaczęła domagać się bisów, muzycy zeszli ze sceny, uformowali korowód w samym środku widowni i rozpoczęli spontaniczne granie w tłumie. Zabawa była przednia, muzycy grali blisko pół godziny i pewnie graliby dłużej, gdyby nie interwencja policji, która nakazała respektowanie ciszy nocnej. Spory nietakt ze strony służb porządkowych. Kocani wystąpili w Polsce pierwszy raz i pewnie nieprędko pojawią się znowu. Biorąc pod uwagę, że w tłumie było naprawdę sporo turystów z zagranicy, można powiedzieć, że służby strzeliły samobója krakowskiej turystyce. Ale z drugiej strony panowie w mundurach pewnie nie wiedzieli, że przywołują do porządku jedną z największych gwiazd europejskiego folku...

Późnym wieczorem odbył się jeszcze kameralny koncert w klubie festiwalowym. Rozpoczął zespół Ars Harmonica - akordeonowy duet uzupełniony o perkusistę. Zagrał mieszankę jazzu i brzmień z południa Europy. Bardziej do słuchania niż do tańca. Trzeba przyznać, że zespół specjalnie nie zachwycił. Ot, dość poprawne wykonanie kilku bałkańskich standardów w jazzowej oprawie. Po nich na scenie pojawiło się Lautari, a rola kończących festiwal przypadła ponownie Muzičce.

Podsumowując, trzeba przyznać "Rozstajom", że zostały zorganizowane z talentem. Do Krakowa nie tylko zostały sprowadzone zagraniczne folkowe gwiazdy dużego kalibru (Kocani, Udupa), ale też wyszukano rodzime zespoły, które swoją energią i radością muzykowania potrafiły zarazić niejednego przypadkowego widza. Warto też podkreślić, że wszystkie imprezy (poza koncertem w "Alchemii") były darmowe.

Skrót artykułu: 

Nowością na tegorocznym krakowskim Festiwalu Muzyki Tradycyjnej "Rozstaje" (27-29 lipca) były projekcje filmów. Od nich właśnie zaczął się festiwal. Podczas odbywających się codziennie pokazów można było obejrzeć interesujące dokumenty poruszające tematykę zderzenia kultur. Poza koncertami przygotowano też warsztaty tańców węgierskich i słowackich. Mimo upalnej aury, która nie sprzyjała wysiłkowi fizycznemu, cieszyły się one całkiem sporym zainteresowaniem. "Rozstaje" to jednak przede wszystkim gratka dla miłośników dobrej muzyki, której w tym roku nie brakowało.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!