Aż mi się serdecznie, lubelsko i ciepło na sercu zrobiło, gdy wieść się rozniosła, że II Festiwal „Świat na uboczu” organizowany przez białostockie „Kartki” nie będzie smętnie prowincjonalny i to za sprawą... Orkiestry p.w. św. Mikołaja. Na scenie białostockiej „Famy” zabrzmiały huculskie kołomyjki, taneczne kroki od Krakowa, od Rzeszowa, od Zamościa, echo niosło aż z polskich gór. Nad głowami publiczności przemykała niewidzialna przepióreczka, za jej plecami stukała kosturem dziadowska pieśń z Kamieńca Podolskiego, z dziadowskiego worka sypały się kazachskie nuty i wzory. Białostocki „Świat na uboczu”, tańczący na chocholą nutę wyimaginowanych smutków, zawikłań i konfliktów lokalnych otrzymał słuszną dozę prowincjonalności ponad prowincjonalnej, barwnych radości muzycznych łemkowsko-lubelsko-góralskich, fascynujących inkrustacji regionalizmów i lokalnych zdarzeń, pobrzmiewających baśniami zasłyszanymi w dzieciństwie.
Jeśli wychowani na ludowych kołysankach, wierszach Czechowicza (a w szczególności „U mojej matki rodzunej” czy „Matusiu, Lublin taki srebrny”) dorośli już mieszkańcy Lubelszczyzny, spotkają się po latach na obcej ziemi (choćby i tej wokół sceny białostockiej „Famy”), czują, że muzykowanie Orkiestry przywraca im brakujące sekwencje zapamiętanych w muzyce wydarzeń dzieciństwa (niezmiernie żałuję, iż nie da się cofnąć czasu nawet za sprawą muzyki i tak zaczarować Anię Kiełbusiewicz1, by w moich wspomnieniach z dzieciństwa była owym głosem intonujacym kołysanki, fragmenty wierszy Czechowicza... na szczęście przy dźwiękach utworów Orkiestry wzrastają moje dzieci).
Podlasie kryje miejsca, postaci, zdarzenia i przekonania szczególnie predystynowane do ujawnienia, nie tylko w ramach Festiwalu „Świat na uboczu”, lecz w ramach lamentacji pod tym samym tytułem. Na tych ziemiach coraz bardziej zanika umiłowanie lamentacji wynikające nie z koniunktury, mody czy przekory, lecz z naturalnej potrzeby, Białystok i okolice nie szczycą się posiadaniem renomowanego zespołu ludowego, a Muzeum Wsi Białostockiej skansen jest wbrew wzorcom europejskim tworem sztucznym, zbiorowiskiem eksponatów i budowli zwiezionych z różnych zakątków regionu: dwór z Bobry Wielkiej (wyrwany ze swego środowiska), wiatraki, chaty, spichlerze, leśniczówki, maneże, które w swoim środowisku naturalnym nigdy nie zaistniałyby w podobnej konfiguracji (turystów obcych ciągle jeszcze wozi się na pobliskie Kurpie, by odwrócić ich uwagę od tutejszej prowincjonalności, czasem nienaturalnej, skansenowej).
Obserwując publiczność w czasie koncertu, zastanawiałam się, czy dojrzała ona do obcowania ze „światem ocalonym w folklorze” lubelskim, łemkowskim, góralskim czy śląskim, owym synonimem paseistycznego piękna, które w sposób naturalny powinna była wynieść z babcinych opowieści, rodzinnych zdjęć, czy wędrówek po krainie dzieciństwa, a którą czasem lepiej zna z lokalnych gazet, migawek z lokalnego ekranu. Ze zdumieniem odkryć można, znalazłszy się nagle w zupełnie innym zakątku Polski, walory swojego ojczystego regionu.
1 Orkiestra św. Mikołaja, a zatem i Ania Kiełbusiewicz, zaaranżowała dwie kołysanki Józefa Czechowicza z okazji uroczystości setnej rocznicy urodzin poety. Utwory te zostały wykonane w Ośrodku „Brama Grodzka Teatr NN” w dniu 15 marca 2001 roku.
Aż mi się serdecznie, lubelsko i ciepło na sercu zrobiło, gdy wieść się rozniosła, że II Festiwal „Świat na uboczu” organizowany przez białostockie „Kartki” nie będzie smętnie prowincjonalny i to za sprawą... Orkiestry p.w. św. Mikołaja. Na scenie białostockiej „Famy” zabrzmiały huculskie kołomyjki, taneczne kroki od Krakowa, od Rzeszowa, od Zamościa, echo niosło aż z polskich gór.