Muzyka z Kijowa

Kijowska formacja Mandry wystąpiła 21 maja w stołecznym klubie Dekada. Punktualnie o 21:00 na scenę wkroczył konferansjer i szybciutko zapowiedział kapelę. A ci zaczęli, na razie jako trio, bałkańsko-apaszowym kawałkiem instrumentalnym. Dalej już w pełnym składzie ruszyli utworem "Legenda pro Ivanka", czyli klimatem ska połączonym z ukraińskim, dynamicznym brzmieniem, rzecz z czasem przeszła w nutę bardziej rockową, ale wciąż skoczną. Nieco zwolnili, rozległ się trochę cięższy wstęp do "Lviru", by za chwilkę przekształcić się w dobrze znane rockujące o'pa! z garmoszką w tle kojarzącą się z folklorem miejskim. Publiczność, całkiem liczna, załapała rytmy i wkrótce pod sceną, mimo niewielkiej przestrzeni (klub Dekada jest praktycznie dużym pubem z dobrą akustyką) zrobiło się tłoczno i tanecznie. A tymczasem zespół zagrał klimat całkiem jak z Matragony, płynącą aczkolwiek folk-rockową balladę z gothic-folkowym wokalem, utwór co prawda rozkręcił się, ale liryczny nastrój pozostał. Przyspieszyli piosenką "Lieti Gusza", już mocno rockową, ale nadal osadzoną w tradycji wschodniej, z nieco arabskim sposobem śpiewania i bardzo płynącym dynamicznym rytmem. Następny utwór, "Galina", Mandry zagrali jako ska/reggae okraszony klangującym basem. Kontynuując temat nowocześniejszego grania starych kawałków zapodali "Sjini Żupan", i tu zmiana - popłynął spokojny bluesik a la Stare Dobre Małżeństwo i nawet akordeon brzmiał jak harmonijka ustna. Za chwilę znów dominowały szybkie rytmy - "Hraj na sopiłkie", które przeszło płynnie w wolniejsze, ale wciąż skoczne "Moja miła, moja luba...". Wokalista zachęcił publiczność do wspólnego pośpiewania, ludzie podchwycili frazę i poszło! A za chwilę brzmiały instrumentalnie Bałkany okraszone kultowym "O'Pa!!!". I znów reggae - "Ljuba Hołuba", podczas którego poszła struna w gitarze i akordeonista przejął na siebie obowiązki wioślarza, muszę przyznać, że całkiem sprawnie dali sobie radę z problemem technicznym. W związku z tym następny kawałek był daleko posuniętą wariacją instrumentalną marleyowskiego "No woman no cry".

Podczas koncertu doszło do bardzo sympatycznego zdarzenia: ponieważ gitarzysta wciąż naciągał struny, część publiczności zaczęła a capella nucić jedną z wielu ukraińskich piosenek, sekcja rytmiczna Mandry wspomogła publikę - wyszło z tego wspaniale, acz krótkie jam session, ale gdy gitarzysta powrócił na scenę, właśnie ten kawałek zagrali! A po nim ponownie szybkie ska w połączeniu z motywami bliskowschodnimi. Chwilka ciszy i... rozległ się klasyczny rock'n'roll "Oj, Mariczko, cziuczieri..." oraz płynące na trzy "Oj, divczyno, serce moje..." grane z lekkim przymrużeniem oka. I ponownie do głosu doszedł akordeon w pulsującej zmiennymi rytmami "Soroczce". Nie zabrakło też transu - Mandry zagrali kawałek z czasów pogańskich, bardziej mroczny, folk-metalowy.

Zespół bisował trzykrotnie: skoczno folkowym ska "Uuu, z wiatru nies...", które przeszło w podobne i no jeszcze bardziej folkowe "A ja mołodenka..." płynącym bałkańsko "Wicher kolysze kolysku...". Koncert był świetny! Muzycy z Mandry zapodali sporą dawkę ska'ującego folk-rocka, który nieźle zakręcił publicznością. Kto nie był, niech żałuje! Mandry wystąpili w składzie: Foma - wokale, gitara, tamburyn; Leonid Bielej akordeon; Serhij Czechodajew - gitara basowa; Andrij Zańko - perkusja rockowa; Salman Salmanow Mamedogly - perkusja folkowa.

Dział: 

Dodaj komentarz!