Muzyka tradycyjna i folkowa

Jest wrzesień 1981 r. Jestem w rumuńskim pociągu jadącym do miejscowości Sighişoara w Transylwanii. W WC za papier toaletowy służy falista tektura. Ktoś zapytał konduktora czy w przedziale może być trochę cieplej. Ja jestem odpowiedzialny za chłód, ktoś inny pilnuje ciepła, odszczekuje. Witamy w Rumunii Çeauşescu.

Sighişoara jest zimna, deszczowa i błotnista - ale ma niezapomnianą linię horyzontu z zamkowymi wieżyczkami, wieżami i kościołami niczym z bajki. Na dworcu autobusowym znajduje się stoisko z jedzeniem, ale nie ma tam nic do kupienia. Na szczęście przywieźliśmy zapasy z Węgier. Jest nas pięcioro, wliczając węgierskie śpiewaczki Mártę Sebestyén i Katalin Gyenis. Jedziemy na ślub krewnej Katalin w wiosce w górach. To trzy godziny w dwóch autobusach, a potem długi spacer po niewiarygodnie błotnistej drodze. To wioska składająca się w dużej mierze z drewnianych domów - wiele z ozdobnie rzeźbionymi bramami. Gdy docieramy do wejścia udekorowanego sosnowymi gałązkami, wstążkami i kwiatami rozpoznajemy, że przybyliśmy na miejsce. Transylwania jest domem dla licznej mniejszości węgierskiej, której kulturę ludową i muzyczną pokochali i przejęli Węgrzy mieszkający w swej ojczyźnie.

W ciągu trzech dni, które tam spędzamy, jesteśmy na przyjęciu weselnym i święcie wina - płynie trunek i muzyka. Rytuały niczym z poezji - pan młody przybywający po przedstawioną jako kwiat pannę młodą, która pojawia się w towarzystwie staruchy i dzieciątka, aby wreszcie ukazać się cała w bieli przysłonięta welonem. Właściwie jakość muzyki nie jest najlepsza, ale jej namacalna funkcja i głębia tradycji jest tutaj objawieniem. Spełnia dokładnie taką rolę, jaką tradycja powinna spełniać: daje ludziom świetną zabawę, podtrzymuje i łączy społeczeństwo, które ją tworzy. Doświadczyłem czegoś podobnego podczas wakacji w Irlandii, kiedy byłem dzieckiem, ale tu natknąłem się na skarbiec. Przez dekadę muzyka w Transylwanii stała się moją obsesją.

Wróciłem tu kilka miesięcy później na Boże Narodzenie i Nowy Rok, odwiedziłem inne muzyczne "gorące punkty" jak Szék, Gyimes, Kalotaszeg i Maramureş. Byłem spontanicznie zapraszany na śluby i inne uroczystości. Przez lata spotkałem kilku z najwspanialszych muzyków w Transylwanii i poznałem tę muzykę w całej okazałości - powoli, szarpiąc za struny serca, te subtelne rytmiczne komplikacje oraz totalną furię skrzypiec i piłujący bas.

W 1989 r. kiedy prezydent Çeauşescu zapoczątkował swoją "systematyzację" - program niszczenia wiosek i tworzenia kompleksów rolniczo - przemysłowych - pojechałem zrobić w tajemnicy audycję radiową dla BBC, o zniszczeniu wiejskiej kultury. Audycja zdobyła nagrodę dziennikarską. Przed świętami Bożego Narodzenia tamtego roku Çeauşescu został stracony w trybie natychmiastowym, runął Mur Berliński i zmienił się świat. Paradoksalnie "systematyzacja" Çeauşescu prawdopodobnie nie zniszczyłaby muzyki rumuńskiej wsi tak szybko, jak otwarcie kraju szerzej na świat, ze wszystkimi jego niegdyś zakazanymi pokusami. A przecież każdy kraj ma prawo do wolności. W 1990 r. pojechałem kilka razy do Transylwanii, by cieszyć się tymi zmianami i zrobić program dokumentalny dla telewizji BBC o muzyce na wsi, przedstawiający niektórych spośród najlepszych muzyków.

Oczywiście każdy kij ma dwa końce. Zaraz po świętach Bożego Narodzenia 1989r., dwaj belgijscy melomani - Michel Winter i Stéphane Karo - przyjechali do wioski w pobliżu Bukaresztu, by założyć zespół z cudownymi cygańskimi muzykami z Clejani. Nadali im nazwę Taraf de Haidouks i to oni rozsławili muzykę rumuńskiej wsi. Jeśli proszą cię byś wyobraził sobie rumuńską muzykę, to prawdopodobnie Taraf de Haidouks będzie twoją pierwszą myślą.

Ich oficjalna dyskografia zaczyna się w 1991 r. płytą Musique des Tsiganes de Roumanie dla wytwórni Crammed Discs, ale tak naprawdę po raz pierwszy pojawili się na albumie wydanym przez francuską wytwórnię płytową Ocora w 1988 r. i nawet wyjechali z Rumunii na koncerty w Genewie i Paryżu - niezłe osiągnięcie pod rządami Çeauşescu. Jednak w latach 90-tych nastąpiła ich przemiana z grupy wykonującej muzykę tradycyjną, interesującej dla etnografów, w wielkie gwiazdy world music. Występowali w całej Europie, w Kalifornii, Australii i Japonii, a do grona ich przyjaciół zaliczali się: gwiazdor filmowy Johnny Depp, muzycy klasyczni z Kronos Quartet i projektant mody Yohji Yamamoto. Dni ich sławy minęły wraz ze śmiercią dawnych członków grupy, ale Taraf to rzadki przykład prawdziwie tradycyjnych muzyków, którzy stali się międzynarodowymi gwiazdami.

Najbardziej charyzmatycznym muzykiem był wytrawny skrzypek Nicolae Neacşu, którego miałem zaszczyt poznać w jego domu na Strada Musicantilor (Ulica Muzyków) w Clejani. "To właśnie mnie wszyscy chcą spotkać po występie" - strzelił swoim szczerbatym uśmiechem. Dzięki Taraf, cieszył się z dodatkowych dziesięciu lat występów i zarabiania dobrych pieniędzy przed śmiercią we wrześniu 2002 r.

Ale gdy Taraf de Haidouks - i Fanfare Ciocarlia - szturmowali międzynarodowe festiwale, rumuńska muzyka tradycyjna zmieniała się na własnym terytorium. Po nakręceniu telewizyjnego programu dokumentalnego w 1990 r., nie wróciłem do Transylwanii przez prawie 20 lat, aż do lata 2009 r. Podczas gdy w 1990 r. można było usłyszeć naprawdę dobrą muzykę tradycyjną na niektórych weselach - chociaż trzeba było je odszukać - teraz jest to prawie niemożliwe. Obecnie mamy zazwyczaj do czynienia z popowymi piosenkami przy akompaniamencie wszechobecnych, rozregulowanych keyboardów.

To nie znaczy, że nie można już posłuchać dobrej muzyki. Nestorem skrzypków w regionie Kalotaszeg, gdzie również trafiłem, jest Kiscsipás - usłyszałem go po raz pierwszy na obozie tanecznym Kalotaszentkirály we wsi Sâncraiu (po węgiersku Szentkirály). Obóz rozpoczął się w 1991 r. jako pierwszy z około 20 takich obozów (w większości organizowanych przez Węgrów), które wyrosły w Transylwanii. Kiscsipás nosi kapelusz z szerokim rondem, gra ogniście i z prawdziwym pazurem, jego dzikie oczy odzwierciedlają tę skoczną, pełną wyrazu muzykę. Tańce męskie, tańce w parach, tańce z Kalotaszeg oraz tańce z Mezőség, innego regionu oddalonego o około 100 km. O północy zamykają wiejski dom kultury, ale impreza się nie kończy. Ludzie wysypują się, by jeść kebaby i kiełbaski, pić piwo i wino. Potem kierujemy się w stronę szkoły gdzie zaczynamy kolejne tańce, a następnie kontynuujemy w namiocie, gdzie gra Kiscsipás z grupą muzyków, a każdy przyłącza się do śpiewu . Nawet nie znając piosenek czy tańców, radość sprawia słuchanie tej muzyki i patrzenie jak wykorzystuje się ją do tego, do czego naprawdę służy - rozluźnienia się i dobrej zabawy. Wychodzę o 4 nad ranem, a impreza wcale nie ma się jeszcze ku końcowi.

Tradycja nie umiera tylko się zmienia. Teraz muzyka i taniec nie są przekazywane z ojca na syna, z matki na córkę jak to było kiedyś. Teraz przechodzi od jednego entuzjasty do drugiego w o wiele bardziej świadomy sposób - obecnie tak to właśnie działa w większości zakątków świata. Jestem pewien, że ludzie z wielu części Europy i poza nią mają podobne historie do opowiedzenia, jednak to zawsze smutne widzieć jak żywa tradycja umiera.

W Polsce, w czasie reżimu socjalistycznego, jedyna muzyka ludowa jakiej byłem świadomy to Mazowsze i Śląsk - duże zespoły folklorystyczne. W większości krajów bloku wschodniego były takie zespoły. Moim zdaniem - jak również wielu Polaków - to one zepsuły wizerunek muzyki ludowej. Trafiłem do Polski dopiero w 1991 r., ale wkrótce dotarłem na południe, do Zakopanego, by usłyszeć muzykę góralską. Trafiłem również na kilka wesel przy świetnej tradycyjnej muzyce - kapel Jana Karpiela i Krzysztofa Trebuni-Tutki. Czuło się tu dumę z lokalnej, podhalańskiej kultury, co jest ważnym składnikiem muzyki folkowej. To coś jest również obecne wśród Węgrów w Transylwanii, ale czasem granica między dumą z miejscowej kultury a nacjonalizmem może się niebezpiecznie zacierać.

Muzyka góralska jest tak charakterystyczna, że dziwi mnie to, iż na świecie jest słabo rozpoznawalna. Może problem tkwi właśnie w jej odmienności. Wydaje się, że poza rzadkimi wyjątkami takimi jak Taraf de Haidouks, prawdziwa muzyka tradycyjna nie podróżuje. Robią to tylko profesjonalne grupy. Zacząłem odkrywać pewne interesujące polskie zespoły takie jak Kwartet Jorgi, wykorzystujący melodie zebrane przez Oskara Kolberga i Orkiestrę św. Mikołaja, która czerpie inspiracje z muzyki mniejszości łemkowskiej, huculskiej i innych. Ale to Kapela ze Wsi Warszawa jest zespołem, który spopularyzował polską muzykę na świecie. Dlaczego? Ponieważ odrzucili oni przestarzały sposób postrzegania folkloru, inspirowali się prawdziwymi wiejskimi muzykami i połączyli to z inspirowanym punkiem, młodzieńczym podejściem. To była muzyka z silnymi polskimi korzeniami, która brzmiała świetnie. Myślę, że album Wykorzenienie KzWW jest jedną ze wzorcowych płyt muzyki roots w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Właśnie ten radykalny stosunek do tradycji pomógł im zdobyć nagrodę BBC Award for World Music w 2004 r.

Trzeba oczywiście pamiętać, że istnieje zespół o jeszcze bardziej skrajnych inspiracjach. Mam na myśli grupę R.U.T.A., która tworzy fascynujące połączenie trzech elementów: starych, polskich, ludowych tekstów, muzyki punkowej lat 80-tych i obecnego Ruchu Occupy. W ten projekt zaangażowane są legendy polskiego punka - Robal z Dezertera i Guma z grupy Moskwa. Jest w tym ten magiczny składnik, dzięki któremu można jednocześnie być radykalnym i pozostać wiernym tradycji. To był silny wstrząs na polskiej scenie ale zobaczymy czy uda się to przekazać publiczności międzynarodowej - zaprosiliśmy ich by mogli zadebiutować w Wielkiej Brytanii podczas Songlines Encounters Festival w czerwcu w Londynie.

Po obejrzeniu setek koncertów, tych dobrych i tych złych, oraz po tym jak usłyszałem na własne uszy cudowną muzykę tradycyjną z całej Europy i poza jej granicami dochodzę do wniosku, że muzyka, która jest silna jako żyjąca tradycja ludowa, najsłabiej rozprzestrzenia się na zewnątrz. Być może właśnie to co sprawia, że muzyka ma znaczenie dla jakieś niewielkiej społeczności, staje się barierą w dotarciu do szerszego grona odbiorców. Jeśli weźmiemy wiejską kapelę z Transylwanii i postawimy ją na zachodniej scenie koncertowej, początkowo publiczność będzie zaintrygowana, ale potem się znudzi. Muzyka z tylko jednego regionu brzmi zbyt podobnie dla nieprzyzwyczajonych do niej uszu. Zespoły, które zyskały duże uznanie, grając transylwańską muzykę na świecie, to takie kapele jak Muzsikás - profesjonalna grupa z Budapesztu, która potrafi grać bardzo autentycznie, ale w kilku regionalnych stylach. Oczywiście zespoły, które naprawdę zostaną zauważone przez szerszą publiczność to te, które tworzą swoją własną unikalną ofertę - w Polsce Kapela ze Wsi Warszawa i R.U.T.A. - w Wielkiej Brytanii być może folkowy big band Bellowhead i angielski folk jako wielokulturowe inspiracje zespołu The Imagined Village.

Lecz czym jest sukces? W porównaniu z rockowymi i popowymi zespołami, nawet najbardziej znane grupy grające folk i muzykę świata są mieszkańcami naprawdę niszowego rynku. Ale dlaczego mamy się tego wstydzić czy za to przepraszać za to? Mały, kameralny występ we właściwym miejscu często jest o wiele bardziej niezapomniany i znaczący niż koncert przed tysiącami ludzi na stadionie.


Tłumaczenie: Katarzyna Boś

Simon Broughton jest redaktorem naczelnym magazynu Songlines oraz współautorem encyklopedii Rough Guide to World Music.
Skrót artykułu: 

Jest wrzesień 1981 r. Jestem w rumuńskim pociągu jadącym do miejscowości Sighişoara w Transylwanii. W WC za papier toaletowy służy falista tektura. Ktoś zapytał konduktora czy w przedziale może być trochę cieplej. Ja jestem odpowiedzialny za chłód, ktoś inny pilnuje ciepła, odszczekuje. Witamy w Rumunii Çeauşescu.

Dział: 

Dodaj komentarz!