Muzyka, którą żyjemy

Romengo

fot. F. Goszczyński: Koncert Romengo na Mikołajkach Folkowych 2019

Romengo prezentuje nowe brzmienie muzyki wschodnioeuropejskich Romów. Członkowie zespołu pochodzą z północno-wschodnich Węgier. Wykonują tradycyjne utwory społeczności Oláh, a także własne kompozycje. Grupę tworzą Mónika Lakatos, Mihály „Mazsi” Rostás, Mihály „Misi” Rosonczy-Kovács, János „Guszti” Lakatos i Tibor „Tibi” Balogh. Obdarzona talentem, ogromną charyzmą, ujmująca i niezwykle skromna wokalistka zespołu w 2020 roku otrzymała nagrodę dla wyróżniającej się osobowości artystycznej – WOMEX Award, która była ukoronowaniem jej dotychczasowej twórczości. Z członkami grupy rozmawiała Hanga Laurinyecz.

Hanga Laurinyecz: Jak powstało Romengo?
Mihály „Mazsi” Rostás:
Najdłużej współpracuję z Móniką Lakatos (moją żoną), z którą występujemy w duecie od 1994 roku. W 1996 roku Mónika wygrała konkurs „Ki mit tud” [pol. „Co kto umie” – konkurs talentów Magyar Televízió w latach 1962–1996 – przyp. red.] w kategorii pieśni ludowych. Później mieliśmy krótką przerwę, a po niej występowaliśmy jako członkowie kilku zespołów lub gościnnie. Czuliśmy jednak, że to nie do końca to, czego chcemy. Wtedy założyliśmy zespół Romengo, bo chcieliśmy mieć coś swojego.

Kiedy to było?
M.R.:
W 2003 roku, ale wtedy jeszcze występowaliśmy pod nazwą Jagalo Vurdon, która była długa i trochę dziwna. Zorientowaliśmy się, że trudno ją wymówić, zwłaszcza za granicą, np. we Francji. Oznaczała „Ogniste wozy”. Później dowiedzieliśmy się, że tego wyrażenia używa się także na określenie wozów policyjnych. Od 2004 roku używamy nazwy Romengo.

A skąd ta nazwa?
M.R.:
Chcieliśmy znaleźć jakieś romskie słowo, które łatwo wypowiedzieć i zapamiętać. Pierwotnie miało być Romengo Trajó, co oznacza „Życie Romów”, ale później uznaliśmy, że lepiej będzie brzmiało Romengo. W 2019 roku jako zespół skończyliśmy piętnaście lat. W tym długim czasie wystąpiliśmy w dwudziestu ośmiu krajach europejskich, a także w Indiach, Korei Południowej, Malezji, Uzbekistanie, Meksyku, Kolumbii, Ameryce Południowej i Mołdawii.

Jaką muzykę gracie?
M.R.:
Gramy muzykę węgierskich Romów Oláh, Wołochów [grupa etniczna na Węgrzech, pochodząca z Rumunii, dzieląca się na kilka mniejszych grup; językiem jednej z nich jest lovari – przyp. red.].
Mihály „Misi” Rosonczy-Kovács: Romowie stanowią prawie 10% węgierskiego społeczeństwa, z czego jedna trzecia to właśnie Wołosi, którzy zachowali swój język ojczysty, lovari, oraz wiele tradycji. Muzyka stanowi część ich codziennego życia. Byli to Romowie wędrowni. Oláh oznaczało Rumuna, gdyż Romowie w XIX wieku przywędrowali na teren Węgier właśnie od strony Rumunii. Ich język jest podobny do języków Indii. Nadal grają autentyczną romską muzykę ludową.
M.R.: Dlatego tak mocno akcentujemy to, że gramy tradycyjną muzykę romską, żeby nie mylono naszej muzyki z muzyką kawiarnianą.

A jaka jest różnica między tymi dwoma stylami?
M.R.:
Niebo a ziemia. My tę muzykę wynosimy z domu, nie uczyliśmy się jej, używamy przedmiotów codziennego użytku do nadawania rytmu. Sekcję rytmiczną tworzy np. duża kanka na mleko – której używaliśmy na Mikołajkach Folkowych 2019 – łyżki, drewniana niecka. Dawniej używano też innych instrumentów, ale nie jesteśmy w stanie pokazać na scenie wszystkich. Niemniej wszystko, z czego można wyczarować dźwięk, było wykorzystywane w muzyce romskiej. Gitara pojawiła się w naszej muzyce dopiero jakieś sześćdziesiąt–siedemdziesiąt lat temu, wcześniej była tylko sekcja rytmiczna, głównie instrumenty perkusyjne. Romowie nie umieli grać na instrumentach strunowych, nie mówiąc już o smyczkowych. A ci, którzy grają muzykę romską kawiarnianą, to muzycy po szkołach muzycznych, po konserwatoriach, są wykształceni, grają skomplikowane utwory.

M.R.-K.: Oni nie grają muzyki romskiej co do korzeni. Zdarza się, że tak się mówi na ten gatunek muzyki, ale jest to muzyka mająca swoje najważniejsze korzenie u schyłku XIX wieku. Grają wiele szlagierów węgierskich i międzynarodowych, które w tamtych czasach były modne. Dzisiaj już trudno rozpoznać, że część melodii pochodzi z muzyki rozrywkowej. Jej najcenniejsza część pochodzi z węgierskiej muzyki ludowej, z gatunku muzycznego verbunk [gatunek ten łączył się z tańcem rekrutacyjnym armii verbunk – przyp. red.]. Melodie i słowa muzyki kawiarnianej łączą się wtórnie z kulturą Romów, ale nie jest to ich własna, tradycyjna muzyka. Należy podkreślić: ten gatunek muzyki romskiej też jest bardzo wartościowym elementem kultury węgierskiej. Wykonują ją zazwyczaj fantastyczni muzycy.
János „Guszti” Lakatos: Jest jeszcze kilka zespołów na Węgrzech, ale niewiele z nich gra tradycyjną muzykę w taki sposób jak my. Często korzystają z syntetyzatorów, a w ich repertuarze jest sporo piosenek zagranicznych, hiszpańskich, rumuńskich. A dobrze jest grać to, co nasze, co tradycyjne.
Mónika Lakatos: W naszych piosenkach charakterystyczny jest też rytm, tzw. stride, utrzymany w metrum czteromiarowym: na raz i trzy gra się bas, a na dwa i cztery jest melodia, akcent.

Jak się uczyli i uczą muzycy romscy, jeśli nie od nauczycieli muzyki, nie w szkołach muzycznych?
M.R.: Słyszymy to w domu, w naszym najbliższym środowisku. Nasze dzieci także dorastają otoczone muzyką i tańcem. Widzieliśmy i słyszeliśmy to od urodzenia. Zawsze znajdzie się w rodzinie ktoś, kto umie grać na jakimś instrumencie. Jeżeli cię to interesuje, nauczy cię. Ja szedłem do starszego brata, aby pokazał mi kilka akordów. Mimo że nie był muzykiem, to trochę umiał grać na gitarze. On też się uczył od kolegów, kuzynów. To, że zająłem się muzyką, zależało od mojej świadomej woli. Zacząłem się przyglądać lepszym gitarzystom i ich naśladować – tak stałem się „gitarzystą”. Każdy coś umie, każdy się na czymś zna wśród Romów.

Każdy z was od dziecka śpiewa, gra, tańczy?
M.R.:
Tak. Tibor „Tibi” Balogh w tym dorastał dzięki swojemu wujkowi, Gusztiemu, który był członkiem zespołu Ando Drom. Tibor widział, jak wujek jeździ po świecie, występuje, gra na kance na mleko – stał się dla niego wzorem do naśladowania. Z Móniką Lakatos było podobnie – jej ojciec, ciocie, wujkowie pięknie śpiewali. W domu śpiewanie jest częścią naszej codzienności. Nie jest to zadanie do wykonania, a element naszego życia. Jakiekolwiek uczucie łatwiej jest nam przekazać drugiej osobie poprzez muzykę lub śpiew.
J.L.: Nigdy nie uczyłem się tańca na profesjonalnym kursie, w szkole tańca. Moja rodzina bardzo lubiła się bawić, odziedziczyłem to po nich. Jeden z dziadków był tancerzem, a drugi pieśniarzem. Nauczyłem się tańczyć, żeby to przekazać dalej. Na scenie nie powtarzam często tych samych kroków. Zawsze tańczę to, co akurat przyjdzie mi do głowy. Mój taniec zależy od tego, jaki mam humor i czy mi się dana piosenka podoba. Jeśli tak, to tańczę bardzo wiele różnych figur, kroków, ale zawsze jest inaczej.

Czy dobrze zrozumiałam, że uczysz tańca?
J.L.:
Teraz już nie mam regularnych zajęć. Organizowałem kursy na uczelniach, przez pięć lat w zespole Corvinus Közgáz Néptáncegyüttes [Zespół Tańca Ludowego Uniwersytetu Korwina w Budapeszcie – przyp. red.], byłem instruktorem i choreografem.

Czy granie w zespole to wasza główna działalność czy bardziej pasja?
M.R.:
Dla nas, Romów, jest to główną działalnością. Poświęciliśmy temu nasze życie. Misi Kovács działa inaczej, jednocześnie na czterech frontach. Staramy się jak najwięcej zajmować muzyką, aby grać coraz lepiej.
M.R.-K.: Zajmuję się poza Romengo także dyplomacją muzyczną, kulturalną, np. przygotowujemy płytę o przyjaźni polsko-węgierskiej. Chcemy pokazać, że nasza ludowa kultura węgierska jest zakorzeniona we wspólnej kulturze europejskiej. Jestem związany z Domem Tańca, w FolkEmbassy w Fonó odbywają się regularnie warsztaty, organizujemy też programy międzynarodowe. Jednym z nich jest projekt Fonó Kraków, w którym eksportujemy metodę domów tańca węgierskiego do Polski.

Od piętnastu lat gracie w takim samym składzie?
M.R.:
Tak. Myślę, że Romengo jest takie fajne, bo jesteśmy jednym z nielicznych zespołów, w którym od początku aż do dziś nie było zmian w składzie ani zwolnień.

Mówiłeś, że Misi trochę się wyróżnia w zespole.
M.R.:
Jest po prostu mniejszością i tyle [śmiech].

Jak nawiązaliście współpracę?
M.R.:
Bóg go zesłał za pomocą „Gusztiego”. Zwykle mówimy, że nie to jest najważniejsze w naszym zespole, kto jest świetnym muzykiem, a to, jakim jest człowiekiem. Według tej zasady próbowaliśmy kogoś znaleźć, kiedy rozmawialiśmy, że chcielibyśmy skrzypka do naszego zespołu. Świadomie podjęliśmy decyzję, aby nie szukać skrzypka wśród Romów, bo Rom nie byłby w stanie wnieść takiego urozmaicenia, inności, świeżości muzycznej, której potrzebowaliśmy. „Guszti” grał w jednej sztuce, w której Misi Kovács zastępował innego skrzypka, i w przerwie zapytał go, czy nie chciałby przyjść na jedną próbę? Chciał. A potem przyszedł na jeszcze jedną i na następną, na koncert, na trasę koncertową i tak to trwa do dziś.

Misi, ty też grasz tradycyjną muzykę romską?
M.R.-K.:
Romengo gra world music, która jest szersza od bardzo tradycyjnej muzyki Romów Oláh. W tej najwęższej kategorii mieści się tylko śpiew, instrumenty rytmiczne, gitara, beatbox, czyli perkusja wokalna. Nie ma w niej skrzypiec, więc nie jest to autentyczny instrument w tej muzyce. Śpiew Móniki Lakatos też dodaje coś nowego, poszerza tradycyjne schematy i styl. Trzon tej muzyki nadal pozostaje w tym, co gramy. Nie bez powodu istnieje też formacja Móniki Lakatos i Mihálya „Mazsi” Rostása, która pokazuje, jaka jest ta najbardziej tradycyjna muzyka romska. Ja jestem także muzykiem ludowym grającym muzykę węgierską. Jest to pokrewny gatunek, więc podobne albo nawet takie same akordy występują w muzyce niektórych regionów węgierskich i w muzyce romskiej. Część melodii wędruje między tymi nurtami. Romengo daje mi coś dodatkowego, czego nie daje mi granie węgierskiej muzyki ludowej. Zaczynałem od muzyki klasycznej. Uczęszczałem do konserwatorium Béli Bartóka, grałem też na fortepianie. Bardzo ważna jest dla mnie muzyka Chopina. Moją wiedzę muzyczną mogę w Romengo wykorzystać lepiej, niż grając tylko muzykę ludową.

Jakie piosenki i w jakim języku śpiewacie?
M.R.:
Śpiewamy tradycyjne piosenki romskie, które mogą mieć nawet ponad sto lat. Nauczyliśmy się ich od rodziców, dziadków, krewnych. Wykonujemy jednak głównie własne utwory, które piszemy wspólnie z Móniką Lakatos. Wymyślamy je, później nagrywamy i uczymy się ich, bo nie umiemy pisać ani czytać nut. Śpiewamy głównie w języku lovari i trochę po węgiersku.

Piszecie też węgierskie piosenki?
M.R.:
Tak. Oczywiście, moglibyśmy napisać o wiele więcej piosenek po węgiersku, ale staramy się tworzyć teksty, które nie są tandetne i kiczowate, które się fajnie czyta. Naszym tematem przewodnim jest miłość, jak w większości romskich utworów, ale staramy się ją opisać ciekawie, inaczej, tak, aby tekst zaskakiwał.
M.L.: Nasze piosenki są o miłości, smutku, braterstwie. Wyrażamy w nich to, co dzieje się w naszym życiu. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy piosenkami napisanymi przez nas i tymi, których nauczyliśmy się od naszych rodzin, bo w domu żyjemy nadal w naszej kulturze, pielęgnujemy tradycję. Są utwory wolniejsze, bardziej liryczne, które tworzą duszę naszej muzyki, ale też szybsze, bardziej rytmiczne, do tańca.

Oprócz wokalistów i muzyków Romengo na scenie podczas występów pojawiają się także tancerze, więc widzimy spójną całość. Jako główny tancerz zespołu, co mógłbyś nam powiedzieć o tym, co tańczysz?
J.L.:
To taniec Romów Oláh. Pochodzę z miejscowości Nagyecsed, która znajduje się w komitacie Szabolcs-Szatmár-Bereg na wschodzie Węgier. Jest to miejscowość, z której pochodzi wielu znanych tancerzy, muzyków i kapel romskich. Mój dziadek był bardzo dobrym i znanym tancerzem, więc jako dzieci uczyliśmy się kroków, naśladując, jak tańczył. Mieliśmy to we krwi. W Szabolcs jest taniec, który tańczą tylko mężczyźni. Każdy tancerz robi to trochę inaczej, po swojemu, ale bardzo charakterystycznie. Taniec z kijem narodził się na polu. Przyszło kilka osób grających na kankach, kilku perkusistów i zaczynała się walka. Na scenie też czasami odgrywamy walkę dwóch mężczyzn o kobietę, która tańczy obok. W tańcu, który wykonują pary, pewny siebie mężczyzna dominuje, prowadzi. Kobieta ma za zadanie coś, co jest specyficzne dla tego regionu: stara się pięknie, z wdziękiem znaleźć się za plecami swojego partnera w trakcie tańca. Mężczyzna oczywiście na to nie pozwala.

Czy zdarza się, że kobietom się to udaje?
J.L.:
Oczywiście, są bardzo dobre tancerki, przy których wystarczy chwila nieuwagi i już są za twoimi plecami. Wtedy widzowie, którzy rozumieją, co się dzieje, śmieją się i klaszczą. To jest taki jakby pojedynek pomiędzy kobietą a mężczyzną. Prawie jak w miłości.

Czy w każdym tańcu jest pewna odległość między tańczącymi, nie ma bezpośredniego kontaktu fizycznego między nimi?
J.L.:
Tancerze nie chwytają się za ręce jak w węgierskim tańcu ludowym, jest tylko kontakt wzrokowy i to ciągłe napięcie spowodowane próbą dostania się za plecy partnera.

Nie ma tańca w grupie, w kole?
J.L.:
Nie, każdy mężczyzna tańczył tylko ze swoją partnerką, żoną. Nie było telewizji, ludzie się spotykali u kogoś. Kobiety zaczynały śpiewać, mężczyźni im pomagali. Kobiety stały za plecami swoich mężczyzn i pomagały im wstać do śpiewania i tańca.

A jaki był/jest typowy strój?
J.L.:
Kobiety musiały nosić długie spódnice, a mężatki dodatkowo chustę. Dzięki temu można było rozróżnić, czy któraś jest jeszcze panną, czy już nie. U mężczyzn charakterystyczny jest kapelusz i wąsy. Dzisiaj w ubiorze wygrywa już moda współczesna, ale w Rumunii jeszcze są Romowie, którzy ubierają się tradycyjnie. Nie cieszę się z tego powodu, że u nas to zanika, bo jednak tamte stroje były piękniejsze.

Z jakiej okazji zazwyczaj tańczysz?
J.L.:
Na scenie albo w domu, kiedy jest jakaś impreza, uroczystość.

Na jakich instrumentach grasz?
J.L.:
Na instrumentach rytmicznych, na kance na mleko. Gram na niej od 12.–13. roku życia, ale nie byłem zbyt zainteresowany muzyką. Zawsze mnie pasjonował taniec, dominował od początku w moim życiu.

Czy macie dużo wspólnych prób?
M.R.:
Mamy próby regularnie, zazwyczaj we wtorki. Czasami częściej, gdy się przygotowujemy do większego koncertu lub kiedy uczymy się nowych piosenek. Są takie utwory, które wystarczy tylko szybko omówić albo raz zagrać, bo je często wykonujemy. Próby są potrzebne do nauki nowych piosenek albo kiedy przygotowujemy się do nagrania płyty.

Czy współpracujecie z innymi artystami?
M.R.:
Tak, lubimy zapraszać artystów, aby występowali z nami gościnnie, lub pracować z innymi zespołami. Występowała z nami Dóra Szinetár [aktorka i piosenkarka popowa i musicalowa – przyp. red.]. To też pokazuje, że nie tylko muzycy romscy mogą z nami grać. Mogą to być muzycy ludowi, popowi, jazzmani. Często zapraszamy na przykład Miháyla Drescha [znany saksofonista jazzowy – przyp. red.].

Jaki był największy sukces zespołu?
M.R.:
Naszym największym sukcesem jest to, że przez piętnaście lat wytrzymaliśmy ze sobą. Nie czujemy się jakimś bardzo znanym zespołem cieszącym się olbrzymim powodzeniem. Muzyka jest częścią naszej codzienności. Każdy robi też coś innego, ale to muzyka jest naszym centrum, do niej wszyscy wracamy jak do domu.

W 2019 roku wystąpiliście na Mikołajkach Folkowych. Jakie są wasze wrażenia z warsztatów tańca i koncertu?
J.L.:
Było idealnie. Tancerzom nauka szła bardzo dobrze na warsztatach, a na scenie mieliśmy powodzenie, publiczność szalała. Większego sukcesu nie mogliśmy sobie życzyć.
M.R.: Podobało się nam, widzowie już od pierwszej piosenki zerwali się na nogi, zaczęli tańczyć. Byli bardzo mili i pełni entuzjazmu, co nas motywowało, by zagrać więcej tanecznych utworów. Wszystko działo się po naszej myśli, tak, jak lubimy, każdy dał z siebie wszystko, każdemu z nas udało się sprostać naszym własnym oczekiwaniom.

Jakie macie plany na przyszłość?
M.R.:
Jak już wspominał Misi, mamy z Móniką równoległy projekt, o nazwie Lakatos Mónika és a Cigány Hangok (Mónika Lakatos i Cygańskie Głosy). Właśnie ukazała się nasza nowa płyta. W tym projekcie staramy się pokazać tradycyjne piosenki, których jako dzieci nauczyliśmy się od swoich rodziców. Ale gramy nie tylko piosenki romskie, które powstały na terenie Węgier, lecz także muzykę cygańską innych krajów, np. rosyjską.

 

Sugerowane cytowanie: M. Lakatos, M. „Mazsi” Rostás, M. „Misi” Rosonczy-Kovács, J. „Guszti” Lakatos, T. „Tibi” Balogh, Muzyka, którą żyjemy, rozm. H. Laurinyecz, "Pismo Folkowe" 2020, nr 151 (6), s. 6-8.

Skrót artykułu: 

Romengo prezentuje nowe brzmienie muzyki wschodnioeuropejskich Romów. Członkowie zespołu pochodzą z północno-wschodnich Węgier. Wykonują tradycyjne utwory społeczności Oláh, a także własne kompozycje. Grupę tworzą Mónika Lakatos, Mihály „Mazsi” Rostás, Mihály „Misi” Rosonczy-Kovács, János „Guszti” Lakatos i Tibor „Tibi” Balogh. Obdarzona talentem, ogromną charyzmą, ujmująca i niezwykle skromna wokalistka zespołu w 2020 roku otrzymała nagrodę dla wyróżniającej się osobowości artystycznej – WOMEX Award, która była ukoronowaniem jej dotychczasowej twórczości. Z członkami grupy rozmawiała Hanga Laurinyecz.

fot. F. Goszczyński: Koncert Romengo na Mikołajkach Folkowych 2019

Dział: 

Dodaj komentarz!