Jestem w Lublinie od paru ładnych tygodni, a może i miesięcy, lecz moja głowa znajduje się częściowo w Drohobyczu na Ukrainie. Pasjonuje mnie fenomen muzyki i w ogóle dźwięku. Nie trzeba nikogo przekonywać, że nasi wschodni sąsiedzi to ludzie o wielkiej wrażliwości muzycznej oraz ceniący muzyczną tradycję, szczególnie własną. Dlatego interesuje mnie bardzo, jaki wpływ na nich będzie miała muzyka generatorów.
Kiedy sowiecki agresor atakuje ukraińskie elektrownie, zaczyna obowiązywać system wyłączeń – każdy obywatel czy firma otrzymują powiadomienie, do jakiej kategorii należą i kiedy będzie prąd, a kiedy go nie będzie. Trudno zorientować się, jaka część miasta, na przykład Drohobycza, do jakiej należy kategorii, a kategorii teraz jest chyba sześć. Wiadomo, nie masz w domu światła, piecyk nie ogrzewa mieszkania, nie masz ciepłej wody, a nawet nie masz połączenia komórkowego, to znaczy, że… Ale jak idziesz miastem – skąd wiesz, gdzie jest prąd, a gdzie prądu nie ma?!
Poznajesz to po generatorach. Miasto gra generatorami. Setki generatorów. Kto ma jakiś biznes, musi mieć generator. Wielkie biznesy mają wielkie generatory. Małe – małe i te warczą jak wściekłe. Ich generatory stoją na zewnątrz. Nawet gdybyś zapatrzył się w niebo, jeżeli wokół ciebie warczą generatory, to znaczy, że nie masz w domu prądu – i patrz w niebo dalej.
Piszę o tym, ponieważ świąteczne śpiewania są bogactwem Ukrainy. Wiem coś o tym. W Lublinie, idąc po chleb i wino do sklepu, słyszę kolędy. Ciche, subtelne, kupuj więcej i więcej. A co możesz usłyszeć w sklepie w Drohobyczu, skoro wyje generator, parska, podskakuje i jeszcze powiewa spalinami. Nawet synagoga ma taki generator! Ale kościół chyba nie…
Okropny warkot! A kolędnicy? Kto otworzy im drzwi? Może to przychodzą ludzie szukający kogoś do wojska…
Jak na to patrzeć?
Pani W. poleca mi internet. Poleca i przekonuje, gdyż otrzymany od niej syrop malinowo-miodowy był tak znakomity, że do dzisiaj liżę słoiczek. Albo herbaty, nie ma tu takich. W ten sposób jesteśmy między Narodzeniem a Zmartwychwstaniem.
Jestem kilka tygodni w Lublinie, lecz moja głowa znajduje się częściowo w Drohobyczu na Ukrainie, a stan taki objawia się nieoczekiwanie. Chociaż zaczęła się zima, bezśnieżna pogoda i bynajmniej nie zimowa aura kusi motocyklistów. Nie ma ich wielu, ale są. Kiedy Honda lub Suzuki brawurowo przyśpiesza, kiedy prawa dłoń kierowcy obraca się i dodaje gazu, pojazd ogłasza to charakterystycznym wyciem, zadowoleniem,
że przyśpiesza i pędzi. Wtedy ja, człowiek pieszy, chodnikowy, zamieram na ułamek sekundy, tylko na ułamek sekundy. Wycie silnika motocykla przypomina do złudzenia, w tej pierwszej sekundzie, wycie syren alarmu lotniczego na Ukrainie. Są tam super motocykle, też tak wyją, ludzie chodzą i cieszą się, że ktoś umie tak pędzić i nie ma znaczenia, czy akurat wyją syreny alarmu.
W nocy jest inaczej. Nie palą się latarnie, w oknach ciemno. Godzina policyjna. Żadnych samochodów. Nic. Nikogo nigdzie nie ma.
Pamiętam pierwszy przyjazd na Ukrainę w czasie wojny, pomoc humanitarną trzeba było wyładować z busa, trochę to trwało, bo akurat pani z kluczem do bramy, gdzie przyjechaliśmy, po prostu usnęła na swojej portierni, nie od razu się zbudziła. A była już głęboka noc. Podjechała policja, mieli włączone postojowe światła, nasz przewodnik wyjaśnił co i jak i odjechali, po prostu ich auto zniknęło, jakby gdzieś przepadło.
Wtedy wysiadłem z busa. I wtedy wstąpiłem w ciemność, znalazłem się w ciemności absolutnej, jakby była lepką mazią. Nic nie było wokół. Patrzyłem, bo miejsce znałem, jednakże nic nie widziałem. Nic. Dosłownie nic. Ratunkiem przywołującym realność był szmer silnika busa.
Zaskoczenie i zniewalająca trwoga objawiały się dwuznacznie. Ciemność nas ochrania, ukrywa, pomyślałem. Jednakże było coś jeszcze, co niepokoiło moją głowę i to moje bycie w ciemności. To coś było nie-byciem. Albowiem świat wokół nie wydawał żadnych dźwięków. Stałem i słuchałem. Nic nie słyszałem. Nic. Nie było żadnych dźwięków. Jakby cały świat też ukrywał się w tej ciemności. Absolutna cisza, jakaś straszna i zarazem jakaś dziwnie bezpieczna. Nawet psy przestały haukać! Od tamtego czasu uwielbiam to słowo. Zatem – ciemność i cisza.
To wojna, pomyślałem. Gdzie ja jestem? Od subtelnego stukania w drzwi i okna obudziła się pani portierka i, przepraszając, otworzyła nasz magazyn. Kiedy budzę się w nocy, bo wyją syreny alarmu, przypomina mi się tamta sytuacja. A jeżeli jakaś zabłąkana sowiecka rakieta spadnie w to miejsce, gdzie śpię? Nie jest mi wesoło i ta ciemność mnie nie chroni, jak wtedy. Tak, to mało prawdopodobne, bardzo mało prawdopodobne, jak wygrana w totolotka. Dlatego kiedy wracam do Polski, zawsze kupuję lotto z plusem.
Będziecie wiedzieli, jak wygram!
Grzegorz Józefczuk
Jestem w Lublinie od paru ładnych tygodni, a może i miesięcy, lecz moja głowa znajduje się częściowo w Drohobyczu na Ukrainie. Pasjonuje mnie fenomen muzyki i w ogóle dźwięku. Nie trzeba nikogo przekonywać, że nasi wschodni sąsiedzi to ludzie o wielkiej wrażliwości muzycznej oraz ceniący muzyczną tradycję, szczególnie własną. Dlatego interesuje mnie bardzo, jaki wpływ na nich będzie miała muzyka generatorów.