Muzyczna Lubelszczyzna

Jak inspiruje lubelski region?

Moja muzyka powstaje zawsze w kooperacji: z reżyserami, tancerzami, muzykami, poetami, plastykami. W oparciu o doświadczenie, wiedzę, proces, wspomnienia współtwórców i moje. Zawsze jest to działanie wzajemne. I nauka.
Tak właśnie było z moją muzyką ludową. Jako absolwent akademii muzycznej, jednocześnie praktykujący muzykę nieklasyczną, byłem przekonany, że o muzyce wiem dużo. Aż do początku współpracy z Joanną Słowińską. Wtedy się okazało, że moja wiedza jest bardziej zadufaniem. I że granie akompaniamentów (w końcu – altowiolista!) ma się nijak do grania sekundu. Zacząłem się znów uczyć. Przede wszystkim – pokory... Wiele lat (i etapów życia) później poznałem Pawła Grochockiego. Człowieka, który muzykę ludową czerpie od korzeni, od mistrzów, podczas badań terenowych (i jest to muzyka Lubelszczyzny właśnie – miejsca, które opuściłem w młodości w poszukiwaniu własnej drogi). Paweł poznaje muzykę od tej najprawdziwszej strony – człowieka, emocji, życia, doświadczenia i na samym końcu artysty. Nasza współpraca oznacza wzajemną, bardzo intensywną naukę. Siebie, świadomości, emocji, muzyki. Korzeni. Czy lubelskich? Muzycznie – oczywiście. Chyba jednak bardziej – ludzkich.
Moja muzyka powstaje zawsze w kooperacji. Co ciekawe, coraz częściej moim głównym „kooperantem inspiracyjnym” jest natura, jej zapachy, rytm, dźwięki, czas, cisza... Chyba można to nazwać kolejnym powrotem do korzeni. Być może poprzez powrót do natury i współpracę z Pawłem Grochockim zanurzę się jeszcze bardziej w rodzimą Lubelszczyznę? Czas pokaże...

Paweł Odorowicz
Urodzony w Lublinie, altowiolista, kompozytor, aranżer, stypendysta Miasta Lublin (skomponowanie kwartetu smyczkowego inspirowanego muzyką ludową Lubelszczyzny), dwukrotny stypendysta MKiDN, dwukrotny laureat Grand Prix Festiwalu Polskiego Radia „Nowa Tradycja” (m.in. w duecie Grochocki-Odorowicz).

 

Muzyka z Lubelszczyzny odpowiada mojej wrażliwości (nie tylko muzycznej), wpisuje się w moje potrzeby estetyczne i jest językiem – w warstwie muzycznej i symbolicznej – którym posługuję się na co dzień, nie tylko zawodowo. Mam dojmujące odczucie, że wypowiadam w nim to, co jest dla mnie ważne w muzyce i w życiu w ogóle. W nawiązaniu do terminu „biologiczności śpiewu”, na który zwracali uwagę Jadwiga i Marian Sobiescy (inspirującą rozmowę na ten temat odbyłam kiedyś z prof. Piotrem Dahligiem – dziękuję!), ośmieliłabym się powiedzieć, że jest ona, szczególnie w pieśniach, adekwatna do długości mojego oddechu, tętna i ciśnienia krwi. Pozornie niespieszna, pod spokojną powierzchnią bardzo dynamiczna – jak jedna z tych niewielkich rzek na Lubelszczyźnie, mająca rwący nurt, jeśli tylko przyjrzeć się jej bardziej wnikliwie w czasie przeprawy na drugi brzeg.
Wychowywałam się na muzyce opoczyńskiej, później kajockiej (umowna nazwa mikroregionu pod Przysuchą), teoretycznie i geograficznie między tymi stylami jest dość duża odległość, nawet przepaść. W praktyce: to, co łączy radomskie „ciągłe” obery od Jana Gacy z weselnymi ładkankami z południowo-wschodniej Lubelszczyzny, to – mimo innego wyrazu muzycznego – akt komunikacji. To, co jest w nim istotne, zakodowane jest w pulsie, pod estetyczną „powierzchnią”, bardzo odmienną i specyficzną w obydwu tych stylach.
U przedstawicielek starszego pokolenia (mam na myśli kobiety, które pod koniec lat 90. były po osiemdziesiątce), które spotkałam podczas pierwszych wypraw terenowych w Lubelskiem, kiedy rozpoczęłam poszukiwania śpiewaczek wykonujących stare pieśni obrzędowe, zachwyciło mnie ich specyficzne poczucie czasu muzycznego, skoordynowanego z indywidualnymi potrzebami i możliwościami wykonawczymi oraz pamięcią kulturową – widać to w sposobie wykonania pieśni. Przy długich, zawiłych, melizmatycznych i pozornie monotonnych frazach weselnych błyszczały im oczy, były naładowane energią jak powietrze po burzy, jak gdyby właśnie zaśpiewały coś szybkiego, tanecznego, wypełnionego humorem i nieokiełznaną ekspresją. W pewnym sensie do dziś jest to dla mnie wykonawczą zagadką, którą próbuję dla siebie rozwiązać, umieszczając śpiewane pieśni – wtedy, gdy jest to możliwe – w „życiowym” kontekście, w sytuacjach dających możliwość użycia w komunikacji owego dawnego języka. Gdy jest nie tylko nadawca – grupa śpiewających osób, ale i odbiorca, współuczestnik, ktoś, dla kogo taki język i wywoływane przez niego emocje są czytelne i aktualne współcześnie.
Powyższa wypowiedź (choć oparta na przesłankach badawczych i obserwacjach z praktykowania tej muzyki) jest subiektywnym opisem i swego rodzaju obrazem osobistym, wewnętrznym, wynikającym z twórczych potrzeb i odczuć, umykających klasyfikacji. Im dłużej śpiewam i gram muzykę tradycyjną z Lubelszczyzny, tym mniejszy mam pęd do namawiania innych, żeby zajrzeli „pod spód”. To muzyka małej izby i wielkiej przestrzeni, mało koncertowa, kontaktująca i spajająca.

Ewa Grochowska
Doktor nauk humanistycznych, stypendystka MKiDN (2006, 2014, 2018). Prowadzi badania poświęcone stylom śpiewu tradycyjnego w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej, zajmuje się działalnością warsztatową i koncertową. Uczennica Jana Gacy z Przystałowic Małych, miłośniczka dawnego wiejskiego śpiewu weselnego – uczy się od wiejskich śpiewaczek od 1999 r. Członkini zespołów Tęgie Chłopy, Z Lasu, Warszawa Wschodnia, Orkiestra Jarmarku Jagiellońskiego, MZK Toruń, Bujne Ziele.

 

W miejscu, z którego pochodzę i w którym do dziś często bywam – gminie Uścimów, zauważam mnogość muzycznych odcieni przejawiających się w sposobie śpiewu, preferowanych melodiach, schematach rytmicznych. Myślę, że te zapamiętane wzorce muzyczne drzemią we mnie, stając się punktem odniesienia, ilekroć sięgam do muzyki, programu, który muszę przygotować, by zaśpiewać dzieciom czy stworzyć audycję. Sam mój sposób śpiewania, wybór takich a nie innych piosenek zapewne ma swoje korzenie właśnie w tym malowniczym miejscu usytuowanym w Poleskim Parku Narodowym.
Mój silny związek z kulturą muzyczną lubelskiej wsi zapewne wytworzył się poprzez współuczestniczenie w niej od najmłodszych lat. Miałam to szczęście, że czerpałam z miejscowej tradycji muzycznej w sposób naturalny. Muzyka tego miejsca była dla mnie czymś niezwykłym i fascynującym. To zapewne szczególny dar dostrzegania tej muzycznej materii. Zawsze chętnie uczestniczyłam w śpiewie w kościele, na majówce przy kapliczce, w domu zmarłego, podczas wesel, imprez rodzinnych. Śpiew towarzyszył mi podczas codziennych obowiązków, śpiewali babcia, tata. Całe moje dzieciństwo pełne było zabaw, wyliczanek, rymowanek i piosenek na podwórku, w przedszkolu, szkole. Pamiętam je do dziś i w takiej zapamiętanej wersji śpiewam swoim dzieciom. Edukacja muzyczna w miejscowej szkole oraz postać miejscowego organisty to dwa filary, które w moim przypadku porządkowały i pokazywały wartość miejscowego folkloru. Moja Lubelszczyzna to przede wszystkim pojezierze, pogranicze i silny związek z kulturą muzyczną Ukrainy. Wiele zachowanych pięknych, aczkolwiek niedocenianych przez miejscowych pieśni, zwyczajów i obrzędów. No i oczywiście dziecięce zabawy, wyliczanki, które obecnie zanikają bezpowrotnie i je należałoby wskrzeszać, włączając dzieci w upowszechnianie tradycji. Istotna wydaje się potrzeba wzmacniania świadomości i dumy mieszkańców Lubelszczyzny z zabytków kultury muzycznej, jakie posiadają, w myśl powiedzenia „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.

Ewa Kuszewska
Absolwentka muzykologii KUL, specjalista animacji kulturalnej Filharmonii Lubelskiej. Założycielka Męskiego Zespołu Śpiewaczego „Pojezierze” w Uścimowie.

 

Mieszkam w Lublinie i wędruję po Lubelszczyźnie całe dorosłe życie, blisko osiemnaście lat. I ten klimat wschodnich rubieży, spokoju, niespiesznego rytmu codzienności jest mi bardzo bliski. Tak samo jak roztoczańskie „podróżniaki”, jak to mawiają muzykanci „takie wolniejsze oberki”, czy rozciągnięte, wyczekane, wyśpiewane do ostatniego ozdobnika pieśni.
Wyjątkowa muzyka tego terenu towarzyszyła mi od samego początku „lubelskiego życia”. Ale po kolei. Najpierw były studia na kulturoznawstwie w UMCS, o specjalności folklorystyka i etnologia – i najważniejsze dla nas, pasjonatów kultury tradycyjnej, obozy naukowe. Wędrówki po lubelskich wsiach, rozmowy z przedstawicielami najstarszego pokolenia – wspaniały świat obrzędów, zwyczajów, wierzeń i oczywiście muzyki. Nie ukrywam, że miałam przewodnika na tych obozach – mojego obecnego męża. I tak dzięki Krzyśkowi trafiłam do Stanisława Fijałkowskiego, Janiny Chmiel, braci Dudków, Mateusza Cieliszaka, Anieli Sulowskiej i wielu innych niezwykłych ludzi. Znał ich z dzieciństwa, a raczej oni jego, gdy z ojcem przychodził na próby Kapeli Dudków do Janowskiego Ośrodka Kultury.
Nie wiem, jakby wyglądała moja muzyczna droga, ale ostatecznie wżeniłam się w tę muzykalną rodzinę i tak już zostało. Chłopaki grają na sukach, ja uwielbiam śpiewać. Są jeszcze skrzypce, basy i bęben. Bębnić zaczęłam przypadkiem – gdy małżonek postanowił terminować na skrzypcach u Bronisława Bidy, skrzypka z Gródek, ktoś musiał mu nadać „trop”, by melodia lepiej się układała. Teraz bębni już nasz syn, dziesięcioletni Oleś. I właśnie ten pierwiastek rodzinny, przekazywanie tych nut kolejnemu pokoleniu jest dla mnie najistotniejsze.
Ale nie zapominam o korzeniach, bo tęskno czasem do rodzinnych stron, do muzyki, w której się wychowałam. Pochodzę z Łemkowszczyzny, także z muzykalnej rodziny. Przez całą szkołę średnią grałam na skrzypcach w Zespole Pieśni i Tańca „Łemkowyna”. W naszym domu jest trochę Roztocza, trochę łemkowskiej nuty i na szczęście z dużym powodzeniem udaje nam się łączyć te dwa światy i cieszyć się muzyką.

Marta Graban-Butryn
Folklorystka, etnolog, śpiewaczka i bębnistka w Kapeli Butrynów, prezes fundacji Stara Droga, Łemkini z Lublina.

 

Na zadane pytania nie jest wbrew pozorom tak łatwo mi odpowiedzieć. Oczywiście, że środowisko determinuje rozwój człowieka. W moim przypadku też tak pewnie było. Urodziłem się w Lublinie, ale wychowywałem zarówno w mieście, jak i na wsi. Mogę tak powiedzieć, ponieważ rodzice mojej mamy mieszkali w małej wiosce Borówek niedaleko Żółkiewki. W dzieciństwie jeździłem tam niemalże w każde wakacje i święta. Pamiętam ten świat i jego piękno. Również tradycja muzyczna tamtego regionu zapadła mi głęboko w pamięć. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, jakże jest ona ulotna i wrażliwa na zmiany w otaczającym nas świecie. Dopiero po latach zacząłem wracać do dźwięków, które zapamiętałem z dzieciństwa. Jeszcze będąc w Lublinie w połowie lat 90. XX w., z grupą przyjaciół jak: Ewa Grochowska, Tomasz Rokosz, Marta Urban-Burdalska, Agnieszka Szokaluk, Piotr Rządkowski czy Andrzej Samborski spotykaliśmy się nieformalnie, aby pobawić się z potrzeby serca w muzykę naszych dziadków. Mnie losy sprowadziły na Szmaragdową Wyspę, gdzie również odnalazłem ludzi, którzy zechcieli dzielić ze mną muzyczną pasję. Założyłem tu w 2010r. zespół The SuperTonic Orchestra, gdzie w składzie międzynarodowym bawimy się, grając polską muzykę. Oczywiście dla mnie jest to pewnego rodzaju fenomen, że brzmienia– również lubelskie, które proponuję członkom orkiestry, są dla nich tak inspirujące. Chciałbym poruszyć bardzo istotny według mnie wątek dotyczący edukacji muzycznej, którą zaobserwowałem w Irlandii, a czego niestety nie ma w Polsce. Otóż w każdej szkole są prowadzone zajęcia z tańca i muzyki tradycyjnej. Dzieci mają okazję doświadczyć radości obcowania z tradycją. Zatrudniani są do prowadzenia zajęć wytrawni tancerze i muzycy. Bardzo mi przykro, że w Polsce nie ma tak powszechnej świadomości dbania o to dziedzictwo. Podejmowane są próby przez m.in. Letnie Szkoły Tradycji – jak chociażby Tabor Lubelski organizowany przez Fundację Borówek 27. Wspólnie z Łukaszem Majkutem, Katarzyną Chodoń i Arkiem Szałatą organizujemy tę inicjatywę z nadzieją, że zmieni się podejście w społeczeństwie. W tym roku w Żółkiewce na przełomie lipca i sierpnia spotykamy się po raz trzeci. Muszę przyznać, że bez zrozumienia idei i życzliwości mieszkańców inicjatywa nie miałaby szans powodzenia, a tak nie jest. Coraz więcej mieszkańców przychodzi, aby się z nami spotkać i uczestniczyć w wydarzeniach, które proponujemy.

Przemek Łozowski
Muzyk, aranżer, nauczyciel gry na tradycyjnych instrumentach dętych. Twórca i lider The SuperTonic Orchestra; w Twoim Radiu Dublin prowadzi audycję „Znasz-Li Ten Kraj”.

Skrót artykułu: 

Moja muzyka powstaje zawsze w kooperacji: z reżyserami, tancerzami, muzykami, poetami, plastykami. W oparciu o doświadczenie, wiedzę, proces, wspomnienia współtwórców i moje. Zawsze jest to działanie wzajemne. I nauka.

(Paweł Odorowicz)

Dział: 

Dodaj komentarz!