Muzeum z miłości

Muzeum Romana Kumłyka

fot. ze zbiorów N. Guzak: Roman Kumłyk w swoim muzeum

Tutaj każdego odwiedzającego witają tak: „Witam w Muzeum Etnografii i Instrumentów Muzycznych imienia Romana Kumłyka”. Od pięciu lat jego gospodarz już nie spotyka gości. Po śmierci Romana Kumłyka muzeum zaczęła zajmować jego młodsza córka, Natalia Guzak. Lekarka z wykształcenia, nigdy szczególnie nie interesowała się muzyką, nie grała, nie słyszała nigdy wycieczki w muzeum. Ale miłość do ojca zwyciężyła wszystko. To przede wszystkim przekazuje gościom instytucji. Poprzez to, że muzeum dalej żyje i jest odwiedzane, Natalia Guzak dziękuje ojcu za miłość i życie. Rozmawiała z nią Mariana Kril.

Mariana Kril: Jak to się stało, że kontynuuje pani dzieło ojca?
Natalia Guzak:
Mój tata, Roman Kumłyk, był człowiekiem bardzo rodzinnym. Miał jakieś 35–36 lat, kiedy przyszłyśmy na świat z Łeśką [starsza córka Romana Kumłyka – M.K.]. Na Ukrainie mówi się, że kiedy mężczyźni późno mają dzieci, to je bardzo kochają. Byłyśmy tylko dwie, więcej dzieci tata nie miał. Oddawał nam całą miłość. Chyba ta miłość sprawiła, że nie zamknęłam dzieła życia swojego taty. Ojciec występował, jeździł za granicę, grał na weselach, festiwalach, wszędzie go zapraszali. Był najprawdziwszym wirtuozem, potrafił zagrać wszystko. Grał nie tylko naszą, huculską muzykę, lubił uczyć się też innej. Kiedy zostawił po sobie muzeum, zrozumiałam jedno: jest tyle cennych, wspaniałych rzeczy, które on zbierał, gromadził… Tata zawsze powtarzał, że on to wszystko przechowywał dla ludzi, żeby mogli to oglądać, poznawać. Ukraina jest bardzo różnorodna. Huculszczyzna różni się od innych części kraju. Trzeba opowiadać o niej ludziom. Miłość do taty sprawiła, że jestem w muzeum. Tylko to! Chyba jest jakaś siła z góry, Pan Bóg ma jakiś plan dla każdego człowieka. Po prostu o tym nie wiemy. Nie żałuję, że tu jestem.

Czy ojciec uczył panią grać na instrumentach? Słuchała pani jego opowieści w muzeum? Czy obserwowała pani wycieczki w ciągu tych piętnastu lat?
Przez osiem lat byłam na studiach dziennych. Czasami, jak mnie tutaj odwiedzały moje koleżanki, to mogłam na chwilę zajrzeć do muzeum. Ale od A do Z nigdy nie słyszałam całej wycieczki, którą tata prowadził. Występy widziałam. Dorastałyśmy z muzyką. Kiedy miałam 9–10 lat, tata nauczył mnie kilku melodii do śpiewanek huculskich. Zawsze chciał ze mnie zrobić muzykanta.

A co mówił?
Zawsze powtarzał, że wiąże ze mną nadzieje. Mówił, że Łeśka grać nie będzie, ona nie ma takich predyspozycji, a ja mam. On po czymś to poznawał. Patrzyłam na niego i myślałam: „Mój tata jest takim wirtuozem, na festiwalach wszyscy go uwielbiają, ściskają, całują, podają rękę, mówiąc, komu ty to przekażesz?”. A tata odpowiadał: „Mam Natałoczkę”. A ja rozumiałam, że tatą nigdy nie będę. Jeszcze wtedy, będąc dzieckiem, wiedziałam, że nie potrafię być lepsza od niego. Postanowiłam, że lepiej w ogóle nie będę się tym zajmować, żeby nikt się ze mnie nie śmiał. Myślałam, że jak będę grała, to ludzie będą mówić: „O, Roman był bardzo wysoko, a Natalka to już tak sobie…”. Zawsze myślałam o tym, że nie potrafię osiągnąć poziomu ojca. Ale kiedy tata odszedł, to przestałam tak myśleć. Wtedy uświadomiłam sobie, że powinnam kontynuować sprawę ojca. Ludzie chcą, by Huculszczyzna, Ukraina żyła. Te wszystkie huculskie melodie śpiewam dla wszystkich, którzy tutaj przychodzą. Widzę, że ludzie zapominają pieśni ludowe, staram się im je przypominać.

Od kogo uczyła się pani gry, melodii?
Uczyłam się trochę z nagrań ojca. Już po śmierci taty uczył mnie grać na skrzypcach Iwan Semeniuk. To był wielki przyjaciel ojca. Przyszedł pewnego razu i powiedział: „Natalio, nauczę ciebie trochę…”. Nie wiem i nie rozumiem, jak to się stało, ale wychodziło mi to. Tylko on tutaj przychodził. Byłam bardzo przygnębiona, nie mogłam nigdzie iść. Jak wychodziłam z domu, to zakładałam okulary. Szłam po ulicy, słońce bardzo świeciło, a mnie się wydawało, że to tata mnie grzeje [płacz]. Kiedy spotykałam kogoś ze znajomych ojca, to szłam inną drogą, żeby ich nie widzieć, bo było mi bardzo ciężko powiedzieć „Dzień dobry!”. Wydawało mi się, że jak się przywitam, to się popłaczę, a wszyscy będą mówili, że ile ja mogę być w żałobie po ojcu… A byłam w żałobie długo, cztery lata. Nie mogłam szybko tego odpuścić. Zaczęłam tańczyć po dwóch latach od śmierci taty. Przez rok nic nie obchodziliśmy, żadnych świąt, urodzin. Muzeum pomogło mi wyjść z tego przygnębienia. Zrozumiałam, że pomogę tacie i jego duszy wtedy, kiedy tutaj będą przychodzili ludzie. Jeżeli on to zrobił dla ludzi, to tak powinno być.

Muzycy, którzy pracowali z panem Romanem, opowiadali mi, że on miał swój fason na scenie, wyjątkowy styl. Miał kulturę sceny, był takim artystą narodowym. Jak on przygotowywał się do koncertów, jakie miał do tego podejście?
Każdego rana wstawał i się modlił. To bardzo dobrze pamiętam. Jeśli miał jakiś koncert, to bardzo odpowiedzialnie do tego podchodził. On zawsze dzwonił do swoich chłopaków [Stepan Pańkiw, Iwan Martyszczuk, Bogdan Chaciuk – muzykanci Kapeli Czeremosz im. Romana Kumłyka – M.K.]. Mówił im, żeby się nie spóźnili, żeby dobrze wyglądali. Doradzał, w co mają się ubrać. Jeśli wiedział, że chłopcy grali na jakimś weselu czy na jakichś tańcach, to zawsze kontrolował, czy są dobrze wyspani. On bardzo to przeżywał. Był perfekcjonistą, ale też profesjonalistą. Mimo to zdarzało się, że stresował się przed występami. Mówił, że ma ciężki występ i musi się dobrze przygotować. Fizycznie dużo nie pracował, bo ciężko wtedy było grać. Teraz też to rozumiem. Mama [Maria Kumłyk, żona Romana Kumłyka – M.K.] zawsze go bardzo wspierała, gotowała to, co on lubił. On uwielbiał pierogi z ziemniakami. Najadł się tych pierogów i jechał na koncert. Był bardzo odpowiedzialny, jeśli chodziło o występy. Przyjeżdżał na miejsce, gdzie miał grać, jakąś godzinę wcześniej. Na scenie zachowywał się bardzo kulturalnie, był prawdziwym artystą. Ktoś mógł go poniżyć, powiedzieć, że nie miał wyższego wykształcenia, że nie potrafił grać. Ludzie są różni. Mój tata trzymał fason. Bardzo go kochałam, kochała go też moja siostra i mama. On dla nas robił wszystko. Kiedy odchodzi człowiek, który tak bardzo się stara, to rodzina jest pogrążona w wielkim smutku, ale też chce, by wszystko było jak najlepiej. Wydaliśmy książkę taty Huculskie śpiewanki, to było jego marzenie. On pisał te teksty długo, ale wydanie książki odłożył. Bardzo starał się dla nas, dla swoich córek. Chciał, żebyśmy miały wyższe wykształcenie. Tata był sierotą, wszystko osiągnął sam. Mówił nam, że nie chciałby, by ktoś powiedział, że czegoś nie mamy. Zbudował nam domy, siostrze i mnie, pomógł kupić auta. We wszystkim nam pomagał. On bardzo się bał tego, żebyśmy nie poczuły tego, co on czuł w dzieciństwie. Chciałyśmy się mu odwdzięczyć. Kiedy przychodzi na to czas, to przewracamy góry. Bardzo nam zależało, by wydać tę książkę, zrobić prezentację, koncert, przyjechali ludzie z całego obwodu. Postawiliśmy mu najlepszy pomnik na mogile, są tam m.in. skrzypce z brązu. Nie wiem, co jeszcze można by było zrobić dla taty. Dziękuję mu też poprzez to, że pracuję w muzeum. Jestem wdzięczna Panu Bogu, że tata je stworzył. Gdyby zostawił tylko instrumenty, a nie muzeum, to nie wiem, co bym z tym robiła.

Jak powstawało to muzeum? Czy to jest wasz rodzinny dom?
Tak, tutaj nadal mieszka nasza mama. Jak siostra przyjeżdża, to też się tutaj zatrzymuje. Tata w 1989 roku zaczął jeździć do Polski. Wcześniej mówił, że jak będą pieniądze, to on dobuduje piętro i tam stworzy muzeum. Ale tego nikt nie brał na poważnie.

Jak on to wtedy nazywał?
Mówił, że tu będzie cała Huculszczyzna. Nie było tutaj takiego muzeum. Teraz jest mnóstwo prywatnych większych czy mniejszych placówek. Ludzie kopiują, wykorzystują pomysły innych. Jednak to muzeum jest jedyne w swoim rodzaju, najlepsze. Mówiłam tacie, że ktoś go tam kopiuje, a on odpowiadał, że to nic, że ten ktoś nigdy nie będzie Romanem Kumłykiem. Obracał to w żart. W muzeum jest wiele rzeczy codziennego użytku, np. kołyska. To jest kołyska mojego taty, jego w niej kołysali. Tu są dwa koryta, w jednym tatę kąpali, a w drugim – rozczyniali chleb. Kiedy opiekunka taty umarła, tata ją pochował i zamknął dom w Górnym Jaseniowie. Po pewnym czasie zaczęli rabować ten dom. Tata zamówił samochód, pojechał tam i zabrał wszystkie rzeczy. Powiedział, że jego dzieciństwa nikt nie ukradnie. Gdyby to wszystko rozkradli, to ślad by nie pozostał po tym, jak tata był dzieckiem. To wszystko u nas stało w spiżarni. Bawiłyśmy się tymi rzeczami i pytałyśmy, po co to wszystko? A tata odpowiadał: „Zobaczycie, jeszcze nie czas”. On wymyślił i zrobił to muzeum. Pierwsze zdjęcia, które pokazuję turystom, to takie, na których są gołe ściany. Z czasem tata zbierał kolejne rzeczy. Zbiory naszego muzeum są bardzo bogate. Wiele rzeczy jest schowanych, bo brakuje miejsca. Wszystko stoi tak, jak tata tutaj rozłożył.

Co pani chce przekazać ludziom przez te wycieczki?
Tylko to, że trzeba kochać swoich rodziców. W muzeum pokazuję, jak kochałam i nadal kocham swojego tatę. Na milion procent. Miałam tutaj kilka osób, które mi opowiadały, że nie rozmawiają ze swoimi rodzicami, bo się pokłócili… Nie wyobrażam sobie tego. Rozmawiałam z nimi. Oni płakali i mówili, że należy szanować rodziców. Jeżeli nie będziemy tego robić, Pan Bóg nie będzie dla nas łaskawy i taki człowiek nigdy nie będzie szczęśliwy. Dla mnie ważna jest nie tyle Huculszczyzna, o której opowiadam, ile mój ojciec, który to wszystko stworzył i którego bardzo kocham. Chciałabym, by dzięki temu muzeum ludzie kochali i szanowali swoich rodziców.

Ilu ludzi przychodzi tutaj rocznie?
W ciągu pierwszego roku po śmierci taty naliczyłam około 6 tysięcy. Teraz już nie liczę.

Zaczęła pani oprowadzać wycieczki od razu po śmierci taty?
Tak. Tata odszedł 22 stycznia 2014 roku. Przez dziewięć dni nie grałam. Wtedy zaczął się mi śnić tata. W tych snach mówił: „Natalio, graj!”. Zaczęłam sobie przypominać huculskie melodie. Jak przyszedł Iwan Semeniuk, to pokazał mi kilka melodii na skrzypcach i na flecie. Potem jakoś to już poszło. To było jak z zapałką. Wydaje mi się, że ta zapałka cały czas się pali. Wciąż szukam czegoś nowego. Uczę się nowych melodii. Sama do końca nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Miałam ogromną chęć do gry. Teraz rozumiem ludzi, którzy osiągają wielkie cele, kiedy czegoś bardzo chcą.

Sugerowane cytowanie: N. Guzak, Muzeum z miłości, rozm. M. Kril, "Pismo Folkowe" 2019, nr 144 (5), s. 22-24.

Skrót artykułu: 

Tutaj każdego odwiedzającego witają tak: „Witam w Muzeum Etnografii i Instrumentów Muzycznych imienia Romana Kumłyka”. Od pięciu lat jego gospodarz już nie spotyka gości. Po śmierci Romana Kumłyka muzeum zaczęła zajmować jego młodsza córka, Natalia Guzak. Lekarka z wykształcenia, nigdy szczególnie nie interesowała się muzyką, nie grała, nie słyszała nigdy wycieczki w muzeum. Ale miłość do ojca zwyciężyła wszystko. To przede wszystkim przekazuje gościom instytucji. Poprzez to, że muzeum dalej żyje i jest odwiedzane, Natalia Guzak dziękuje ojcu za miłość i życie. Rozmawiała z nią Mariana Kril.

fot. ze zbiorów N. Guzak: Roman Kumłyk w swoim muzeum

Dział: 

Dodaj komentarz!