Moje Kresy

Jaki jest współczesny obraz Kresów?

Zacznę od refleksji, którą wywołała skierowana do mnie sonda „Pisma Folkowego”, a mianowicie, czy w moim domu rodzinnym, już po przesiedleniu, używana była w komunikacji międzypokoleniowej nazwa Kresy. Otóż nie i nie był to jakiś akt świadomej amnezji, wyparcia, ucieczki przed pamięcią bolesnej przeszłości. Taki fakt onomastyczny nie był konieczny, bo wystarczyło powiedzieć u nas na Wileńszczyźnie, w naszym zaścianku, w naszej parafii w Mejszagole. Drobiazgowemu wspominaniu ludzi i miejsc nie było zresztą końca, a w mojej dziecięcej wyobraźni rosło przeświadczenie, że ten skrawek ziemi na Litwie, to małe gospodarstwo i jego otoczenie, wspólnota sąsiedzka, słowem ta „mała ojczyzna” zagubiona wśród lasów, to jest ten centralny punkt odniesienia, do którego będę później powracać, ilekroć postawię sobie pytania natury tożsamościowej: skąd jestem i kim jestem.

Nie ukrywam, że mojemu myśleniu o Kresach towarzyszą różne emocje, ale obraz tamtego świata, przejęty z opowieści rodziców, nie jest jednolicie sentymentalny czy wręcz arkadyjski, ma różne odcienie, także ciemne, a piękno natury splata się z dramatami ludzi, biedą i uwikłaniem w różne konflikty na tle narodowym, ideowym i majątkowym.

Kresowość traktuję zatem jako pojęcie przynależne sferze mentalnej, a Kresy na własny użytek definiuję jako krainę rezerw psychicznych, do której wędruję myślami, by poradzić sobie ze zrozumieniem trudnej teraźniejszości. Nie konceptualizuję współcześnie Kresów w kategoriach posiadania i straty („stracone”, „byłe”, „nasze”, a teraz „ich”), lecz odnajduję w dziedzictwie kresowym, ukształtowanym w warunkach wielonarodowości, wielokulturowości i wieloreligijności, spuściznę intelektualną i kulturową ważną dla zrozumienia tożsamości Polaków. Nie tracę też nadziei, że nasi sąsiedzi, Litwini, Ukraińcy, Białorusini, będą również odkrywać w tym wielokulturowym dziedzictwie treści ważne dla siebie.

 

Zofia Sawaniewska-Mochowa

Doktor habilitowana, em. prof. Instytutu Slawistyki PAN, ur. w zaścianku Mejłuny na Wileńszczyźnie, prowadzi badania nad kontaktami językowymi i kulturowymi na obszarze dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, polszczyzną kresową, tożsamością narodową i kulturową potomków ziemian z Litwy.

 

Kresy to tygiel kulturowy, to miejsce, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna – jednak tak naprawdę wszystko współistnieje ze sobą. Przez pryzmat tego, czym na co dzień się zajmuję, czyli odtwarzania starych zapomnianych receptur kulinarnych czy prowadzenia warsztatów kuchni tradycyjnej, mogę powiedzieć, że ten obszar to mieszanka kulturowa, także w zakresie przepisów. Tu granice państw się zacierają, a znaczenia nabierają ludzie i ich zwyczaje. Kuchnia Kresów Wschodnich to właśnie taka kulturowa mieszanka, z którą każdy może się po trosze utożsamiać i uznawać jej zawartość za swoją.

Prowadzę warsztaty kulinarne, podczas których przyrządzamy wiele dań kuchni białoruskiej, ukraińskiej, rosyjskiej czy litewskiej. Jak każda z kuchni kresowych, tak i kuchnia wschodniej Polski czerpała z ciekawych receptur swoich sąsiadów. W tym bardzo bogatym tygielku kulinarnym znaleźć można potrawy z ziemniaków, bobu, fasoli, grochu czy kapusty. Jedyną różnicę możemy dostrzec w technologii obróbki tych warzyw. W każdym regionie funkcjonowały inne metody czy sposoby na to, żeby szybciej przyrządzić takie potrawy.

Kuchnia kresowa towarzyszyła mi od dziecka, ponieważ mam ukraińskie korzenie. Mój praprzodek przyjechał w nasze strony w czasie powstania listopadowego z pułkiem ułanów, którego dowódcą był książę Wężyk z pałacu w Wólce Nosowskiej. Gdy zryw niepodległościowy się zakończył, mężczyzna został w Polsce, ożenił się, a jego syn, czyli mój pradziadek, przez całe życie pracował w tym pałacu jako łowczy. Jego żona, czyli moja prababcia, była tam kucharką. W moim rodzinnym domu przygotowywano wiele dań wiejskich, ale także potraw z kuchni dworskiej, na które receptury prababcia przynosiła z majątku. 

Mieszkam w województwie mazowieckim, ale dwa kilometry w jedną stronę jest już województwo lubelskie, a cztery w drugą – podlaskie. Niedaleko przebiega też granica z Białorusią. To tutaj, na styku wielu regionów, przy granicy państw, tutaj, na Podlasiu Południowym, Podlasiu Nadbużańskim, jest prawdziwy tygiel kulinarny i kulturowy, kresowy, z którego czerpię inspirację do pracy i po prostu do codziennego życia.

 

Anna Szpura

Inżynier ekonomii rolnictwa, kulturoznawca, znawczyni kuchni wschodniej Polski, właścicielka Pracowni P.U.H. KulinArt, mieszkająca na Podlasiu Nadbużańskim.

 

Kresy to inspirujący temat badawczy, który eksploruję pod kątem dwóch ważnych obszarów. Pierwszy to ogromny dorobek folklorystyczny i etnograficzny przedwojennych badaczy kręgu lwowskiego i wileńskiego, którego nie można przecenić, jeśli chodzi o materiał porównawczy do analiz folkloru muzycznego, jego przemian i wzajemnego przenikania się kultur muzycznych pogranicza.

Niezwykłe ważne jest dla mnie także rejestrowanie historii mówionej – opowieści przedwojennych mieszkańców tych terenów, a także ich dzieci i wnuków. Dużo czasu poświęcam analizie tego zbioru pod kątem przekazu tradycji muzycznych rodzin i wspólnot sąsiedzkich, szczególnie w warunkach powojennych migracji i przymusowych przesiedleń mieszkańców Kresów. Jest to niemalże poligon doświadczalny, jeśli chodzi o materiał muzyczny, który funkcjonował w naturalnych warunkach przekazu międzypokoleniowego, a nie tylko w repertuarze zespołów folklorystycznych, działających w systemie konkursów i przeglądów muzyki ludowej. Od 2017 roku prowadzę badania terenowe na Pomorzu Zachodnim. Około 40% moich rozmówców to powojenni przybysze z Kresów (i ich potomkowie) – kontakt z tym środowiskiem jest dla mnie bezcenny zarówno naukowo, jak i prywatnie.

Kolejnym ważnym aspektem pamięci Kresowiaków są przedwojenne, wojenne i powojenne prześladowania ze strony NKWD (oraz ogólnie – władz sowieckich/radzieckich), które są niezbędnym dopowiedzeniem podręcznikowej historii XX wieku. Mam wrażenie, że świadectwa te nie są należycie wysłuchane i docenione.

Kresy są przedmiotem sentymentalnych wspomnień i rozważań o niezwykle atrakcyjnych przyrodniczo i kulturowo terenach. Należy jednak dodać, że był to także obszar niesprawiedliwości i nierównowagi społecznej i kulturowej, wynikającej z politycznych teorii, idei narodowościowych i podsycania nacjonalizmów. Wiele z nich doprowadziło do dramatycznych wydarzeń, które są bolesną raną w pamięci zarówno Polaków, jak i Ukraińców.

 

Ewa Grochowska
Doktor nauk humanistycznych, stypendystka MKiDN (2006, 2014, 2018). Prowadzi badania poświęcone stylom śpiewu tradycyjnego w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej, zajmuje się działalnością warsztatową i koncertową. Uczennica Jana Gacy z Przystałowic Małych, miłośniczka dawnego wiejskiego śpiewu weselnego – uczy się od wiejskich śpiewaczek od 1999 roku. Członkini zespołów Tęgie Chłopy, Z Lasu, Warszawa Wschodnia, Orkiestra Jarmarku Jagiellońskiego, MZK Toruń, Bujne Ziele.

 

Trzeba oddzielić historyczną rzeczywistość od mitu kresów do dziś obecnego w polskiej kulturze. Nostalgiczno-romantyczna wizja ziem leżących u granic Rzeczypospolitej Obojga Narodów narodziła się w wyobraźni dziewiętnastowiecznych Polaków, którzy pod koniec XVIII wieku utracili swoje państwo. Termin kres jako „koniec jakiegoś obszaru” najpierw nabrał znaczenia linii granicznej wsławionej bohaterskimi walkami, aż w końcu stał się Kresami – krainą obejmującą całość ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, opiewaną przez bardów kresowych jako przedmurza polskości, bezinteresownej szlachetności i prawdziwego patriotyzmu. Tak, wizje mohortowskich kresów i z pana Wołodyjowskiego na długo zakorzeniły się w polskim języku i umysłach.

Eugeniusz Czaplejewicz trafnie wyróżnił składowe kresowej mitologii, wśród których są m.in. zachwyt nad metaprzestrzenią i dzikością przyrody, mistycyzm, ludowość, postrzeganie ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej jako oazy szlacheckiej kultury i matecznika sarmatyzmu. Rzeczywistość historyczna była jednak pełna brutalności i samowoli właścicieli ziemskich, wyzysku chłopów, szlacheckiego wywyższania się ponad plebs, panów nad mużykami. Daniel Beauvois, szczegółowo badając materiały źródłowe, wnikliwie przeanalizował historię społeczną wschodnich terenów Rzeczypospolitej i szokującym dla niektórych może być odkrycie przyczyn „niechęci do polskich panów” oraz szarych kart szlacheckich dworków i magnackich pałaców.

Historyczna narracja Kresów nabrała narodowego charakteru w Polsce szczególnie w okresie 1918–1939, kiedy zachodnie tereny Białorusi i Ukrainy weszły w składu II Rzeczypospolitej. Później w płaczu po „ziemiach zabranych” czy „raju utraconym” realizowała się polska wizja historii i nie było (wciąż nie ma?) w niej miejsca na dążenia niepodległościowe Białorusinów czy Ukraińców. Proklamowanie niezależnej Białoruskiej Republiki Ludowej na kilka miesięcy przed ogłoszeniem niepodległości Polski jest faktem prawie nieznanym po zachodniej stronie Bugu. A przecież terytorium dzisiejszej Białorusi przed 1918 rokiem nigdy nie należało do Korony, były to ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Chcę powiedzieć, że dzisiaj mówienie o części niepodległego państwa jako o terytorium historycznie podległym innemu państwu jest przejawem imperialistycznego myślenia (w najlepszym wypadku – oznaką ignorancji lub niewiedzy). Jeżeli ktoś wkłada w stary termin Kresy nowe znaczenie, musiałby za każdym razem je przywołać, bowiem Kresy są obciążone historycznie i ideologicznie. Zawsze niosą w sobie peryferyjną zależność od centrum władzy, umieszczonej gdzie indziej: na wschodzie lub zachodzie.

Nie rozumiem zatem, jak dzisiaj, kiedy w Białorusi jest ponad 1200 więźniów politycznych, kiedy Ukraina w ogniu wojny walczy o swoją niezależność, ktoś w Polsce rozprawia o Kresach (patrz: tytuły audycji, festiwali, fundacji, nazwy portali, artykuły prasowe, a nawet prace akademickie). I to wszystko dzieje się obok niezwykłej na skalę światową pomocy Polek i Polaków sąsiadom ze wschodu. Język polski się zmienia, ale te zmiany mogą nastąpić dopiero po zmianach w świadomości i padnięciu ostatniego bastionu obrońców Kresów. Mam nadzieję, że to nastąpi wcześniej niż biura turystyczne zaoferują wycieczki do Siewiero-Zapadnego Kraju, do Małorosji czy do Priwislińskiego Kraju.

 

Anastasiya Niakrasava

Etnomuzykolożka i wokalistka. Absolwentka studiów I i II stopnia w Instytucie Muzykologii UW oraz Uniwersytetu Pedagogicznego im. M. Tanka w Mińsku.

 

Sugerowane cytowanie: Z. Sawaniewska-Mochowa, A. Szpura, E. Grochowska, A. Niakrasava, Moje Kresy, "Pismo Folkowe" 2022, nr 158-159 (1-2), s. 4-5.

Skrót artykułu: 

Zacznę od refleksji, którą wywołała skierowana do mnie sonda „Pisma Folkowego”, a mianowicie, czy w moim domu rodzinnym, już po przesiedleniu, używana była w komunikacji międzypokoleniowej nazwa Kresy. Otóż nie i nie był to jakiś akt świadomej amnezji, wyparcia, ucieczki przed pamięcią bolesnej przeszłości. Taki fakt onomastyczny nie był konieczny, bo wystarczyło powiedzieć u nas na Wileńszczyźniew naszym zaściankuw naszej parafii w Mejszagole. Drobiazgowemu wspominaniu ludzi i miejsc nie było zresztą końca, a w mojej dziecięcej wyobraźni rosło przeświadczenie, że ten skrawek ziemi na Litwie, to małe gospodarstwo i jego otoczenie, wspólnota sąsiedzka, słowem ta „mała ojczyzna” zagubiona wśród lasów, to jest ten centralny punkt odniesienia, do którego będę później powracać, ilekroć postawię sobie pytania natury tożsamościowej: skąd jestem i kim jestem.

(Zofia Sawaniewska-Mochowa)

Dział: 

Dodaj komentarz!