Moda na folklor

Katarzyna Smyk

W ramach Mikołajek Folkowych 2016 jedną z Żywych Ksią­żek, z którymi mogli porozmawiać goście festiwalu, była dr hab. Katarzyna Smyk, prof. UMCS – językoznawca, kulturo­znawca, folklorystka, autorka monografii Choinka w kultu­rze polskiej. Symbolika drzewka i ozdób (Kraków 2009). Z lu­belską badaczką o folklorze, badaniach kultury tradycyjnej, bożonarodzeniowym drzewku i etnodesignie rozmawiała Klaudia Adamczyk, wolontariuszka Studenckiego Koła Na­ukowego Etnolingwistów UMCS.

Klaudia Adamczyk: Czym jest dla Pani folklor?

Katarzyna Smyk: Folklor jest dla mnie środowiskiem, w którym żyję i pracuję. Postrzegam to inaczej niż śpiewacy ludowi czy zespoły folklo­rystyczne lub folkowe. Jestem bada­czem i okazuje się, że folklor to bardzo wdzięczny materiał do analizowania. Doczekał się całej aparatury badaw­czej, za pomocą której można opisy­wać kulturę tradycyjną. Są narzędzia do zbierania, analizowania, przepi­sywania, nagrywania i interpretacji.

Wiele osób w ogóle nie wie, czym jest folklor…

A niektórzy nie wiedzą, że wie­dzą. Nie wiedzą, że są zanurzeni w tym, co kolektywne. Według mnie folklor jest tym, co łączy grupę. Mo­że to dotyczyć takiej grupy społecznej jak chłopi, ale na tym nie kończy się obszar badań. Pamiętajmy, że jest folk­lor studencki, czyli wspólne zachowa­nia z całym kontekstem socjokulturo­wym, które łączą wszystkich studen­tów. Inaczej to wygląda w Lublinie, inaczej w Moskwie. Folklor pozwala się zakorzenić, poczuć, że należymy do jakiejś grupy. U podstaw piramidy potrzeb Maslowa stoi fizjologia, czyli ciepło i jedzenie. Bez nich nie przeży­jemy. Następna jest potrzeba afiliacji, poczucia, że się należy do jakiejś gru­py. Zaspokaja ją folklor. To poczucie, że jestem podobny do Ciebie. To zna­czy, że nie jestem sam. Na tej podsta­wie tworzone są struktury, potoczna wiedza, która pomaga porządkować świat. Jeżeli sięgamy do folkloru wiej­skiego, z którego narodziła się kultura narodowa, to możemy zrozumieć, jak nasi przodkowie radzili sobie z cha­osem świata, starością, śmiercią i na­rodzinami, strachem i transcendencją.

Skąd się wzięła Pani fascynacja folklorem?

Impuls pojawił się w czasie stu­diów. Do tego momentu byłam nie­świadoma tego, że ta kultura jest ele­mentem mojej tożsamości. Część lu­dzi nigdy się tym nie zainteresuje. To uporządkowanie świata znajdą w czymś innym, jakimś buddyzmie albo używkach. Od obojętności gor­sze jest negatywne podejście, utożsa­mianie folkloru z jakąś zaściankowo­ścią, ciemnogrodem. Wśród władz czy czasem nawet badaczy pojawiają się stwierdzenia, że kultura ludowa nie ma przyszłości. To deprecjonuje ludzi, którzy żyją w tym środowisku, sza­nują, kochają, chronią i badają folk­lor. Moja fascynacja kulturą tradycyj­ną rozpoczęła się, kiedy szukałam se­minariów przed magisterium z filo­logii polskiej. Zapisałam się między innymi do prof. Jerzego Bartmińskie­go. I to był ten moment, kiedy się zara­ziłam miłością do folkloru. Z tego zro­dziła się praca magisterska poświęco­na drzewom w polszczyźnie ludowej, głównie drzewom iglastym, gdyż o li­ściastych powstawał wtedy doktorat.

Nawiązując do drzew, chciałam zapytać, jak wygląda Pani cho­inka?

Bywały takie lata, w których nie miałam choinki. Był też jeden rok, w którym drzewko stało do mar­ca. Kończyłam wówczas doktorat na temat symboliki choinki. Posta­nowiłam, że drzewko rozbiorę do­piero wtedy, gdy już odwiozę pracę do recenzenta. I koniec pisania wy­padł w marcu. Wszyscy wiedzieli, że ze względu na temat pracy choin­ka jest dla mnie bardzo ważna, więc dostawałam ją czasem w prezencie na Mikołaja. I od tego czasu już sta­ła u mnie, bo zwykle na święta wy­jeżdżam do rodziców. Pewnego razu postanowiłam, że nie będę ubierała drzewka. Gdy usłyszał o tym mój ko­lega, powiedział „to niemożliwe, że­by dziewczyna od choinek nie miała choinki”. Przyciągnął jakieś drzewko, które w końcu ubrałam. W tym roku marzy mi się już nowe. Na razie cze­ka na balkonie. Pod choinką spędzi­łam dziesięć lat badań. W 1999 r., jesz­cze zanim zaczęłam pisać coś na ten temat, rozpoczynałam tak jak to Bóg przykazał folklorystom, czyli wzię­łam dyktafon i poszłam w teren. Trze­ba było sprawdzić, czy ten temat na pewno będzie dobry. Na wszelki wy­padek prowadziłam też badania nad poezją Jana Pocka. Uzbierało się pa­ręnaście artykułów. Myślę, że warto było je pisać, zwłaszcza że w 2017 ro­ku przypada stulecie jego urodzin. Pocek pokazuje kulturę tradycyjną w bardzo wysublimowany sposób. Je­go poezja jest głęboka, ale cechuje ją jednocześnie niezwykła delikatność.

Trudno uwierzyć, że pisał to zwykły chłop o ociosanej twarzy i grubych rę­kach. Niektórzy się śmiali z jego roz­targnienia. Snopki mu spadały z wo­zu, do kościoła też chodził zamyślony, więc w cudzysłów brano tego Pocka jako człowieka. Musiał walczyć, żeby pozostawać sobą. Środowisko temu nie sprzyjało. On musiał być odważ­ny. Przetrwał, przeżył i te jego wiersze są osadzone na podglebiu tradycji, ale są też piękne literacko. I proste. Czasa­mi mi się wydaje, że gdyby ludzie po­czytali te wiersze, to wtedy pokochali­by folklor. Niestety ludzie nie czytają poezji. Nie dość, że folklor, to jeszcze wiersze. Coś takiego się nie przebije.

Pani Profesor mówiła, że folklor jest często odbierany negatyw­nie. Z drugiej strony można za­uważyć swoistą modę na ludo­wość, np. stroje nawiązujące swą stylistyką do tradycyjnych wzorów.

Na potrzeby zajęć na temat etno­designu oglądałam współczesne pro­jekty. Nasunęły mi się wtedy dwa spo­strzeżenia. Po pierwsze, projekty et­nodesignerskie są tworzone z szacun­kiem dla kultury tradycyjnej. Nikt się z tego nie wyśmiewa. Po drugie, nie ma publikacji specjalistycznych na ten temat i brakuje obudowy metodolo­gicznej. To ciągle czeka na Was. Trze­ba wziąć dyktafon i nagrać wywiady z tymi twórcami albo z ich odbiorca­mi. Można namierzyć sklepy interne­towe, które specjalizują się w etnode­signie. Wiadomo, że ktoś robi to dla­tego, że to się sprzedaje. Ale dla nas jest istotne, czemu się sprzedaje, czyli że jest coś w nas. Bliska ciału koszula.

Czy to tylko taki trend, czy jakaś tęsknota, nostalgia?

Ci, którzy się zajmują etnodesi­gnem, wiążą jego początek z fascyna­cją kulturą podhalańską. Architektu­rę Zakopanego czy styl zakopiański wykreowano na początku XX wieku. Wiązało się to z chłopomanią, takim młodopolskim zakochaniem. To cały czas trwa, nawet jeżeli popatrzymy na wzory… Nasze mamy czy babcie starały się kupić len polski, czyli tra­dycyjnie wyglądający materiał, do te­go jeszcze ludowe wzory, ręcznie wy­konana koronka. To też jest etnode­sign, czyli wyjęcie elementów z kul­tury tradycyjnej i nadanie im nowego kształtu, nowej formy. Tak, żeby to sprzedać. To nie jest tylko trend, tyl­ko ugruntowana tendencja. Ostatnio w kulturze silne są wpływy antyglo­balizmu. Modne są lokalizmy czy an­tyurbanizm. Szukamy tego, co wiej­skie. Ludzie z miasta wyjeżdżają na wieś, tam mają swoje domy i chełpią się tym. Czasem w ogóle mieszkają na wsi, a do miasta tylko dojeżdżają. Oporządzają siedliska po dziadkach i dbają o nie. Ci, którzy żyją w mieście, starają się troszkę być jak na wsi, choć­by zrobić sobie ogródek czy balkonik otoczony płotkiem z pręcików. Wiem, że to jest chińskie, ale jednak mają ta­ką potrzebę. Z tą tendencją wiąże się nowy styl życia, który funkcjonuje w tym wielkim nurcie kultury. I do tego nawiązuje też etnodesign. Chiń­czycy się tym zainteresowali i pro­dukują np. zabawki na polską cho­inkę. Kiedyś to były polskie wzory, a dziś wszystko kupujemy od Chiń­czyków. Nie mówię o bombkach, bo to prymarnie nie było polskie. Jesz­cze w czasie I wojny światowej mu­sieliśmy sięgać do niemieckich ozdób. Dopiero po II wojnie formował się ry­nek bombek na Lubelszczyźnie. Bo tu­taj choinka pojawiła się o wiele póź­niej. A o bombkach to już nie mówię. One przyszły z zewnątrz, ale były wcześniej plecione gwiazdki, szysz­ki, kwiatki itd. Wracając do pytania o fascynację etnodesignem, uważam, że nie można tego sprowadzać jedy­nie do chwilowego trendu. Ludzie ku­pują nawiązujące do tradycji ubrania, biżuterię, meble. Może nie zawsze są świadomi tego, że to jest im bliskie.

W takim razie, czy to zainteresowa­nie nie jest nieco powierzchowne?

To, że coś nie jest uświadomio­ne, nie znaczy, że jest powierzchow­ne. Nie wiemy, z jakich powodów da­ny motyw nam się podoba, ale wtedy zainteresowanie jest jeszcze głębsze, bo przedpojęciowe. Kiedyś przyjecha­li do mnie krewni z małą siostrzeni­cą. Ona miała około dwóch lat, więc w pewnym momencie zachciało się jej spać. Zaproponowałam, że mo­że jej włączę kołysankę. Akurat mia­łam na potrzeby dydaktyczne płytę nagraną przez panie z Dolnego Ślą­ska w ramach serii Muzyka Źródeł. Puściłam jej tę pieśń i kiedy następ­nym razem przyjechali, chciała, że­by znów jej włączyć tę kołysankę. Od razu jej się spodobała, bo ją uspoko­iła, uśpiła. To pokazuje, że bliska cia­łu koszula. A to dziecko przecież nie wie, że to jest folklor, czyli nie jest to uświadomione. Jest takie przedpoję­ciowe. Jeszcze nie umie tego nazwać. Jeszcze nie wie, jakie oceny się za tym kryją, a już czuje, że to jest jej, że to jest bliskie. Dlatego powtarzam, że to, co nieuświadomione, nie jest płyt­kie ani powierzchowne. Może wtedy jest głębsze, bo nie dajemy etykietek. A jako językoznawca powiem, że sło­wa potrafią zrobić krzywdę. Jeśli się coś nazwie, to od razu ogranicza się świat. Gdy coś nazwę, to od razu to przestaje mieć potencję bycia innymi rzeczami. To jest kwestia związku ję­zyka i doświadczenia. Czasem nazwa potrafi ograniczyć świat.

Mówimy o przedpojęciowym postrzeganiu tradycji. A co z jej zróżnicowaniem?

Mamy różne inwarianty kulturo­we. Weźmy za przykład Wigilię. Mo­żemy znaleźć wspólny mianownik wszystkich tradycji wigilijnych – lu­belskich, rzeszowskich i innych. Musi być opłatek, kolęda, choinka, stół, ro­dzina, puste naczynie. Czyli to jest ja­kaś kolejność działań, jakiś inwariant. W folklorze niesamowite jest to, że on przechodził i przechodzi od człowie­ka do człowieka poprzez przekaz bez­pośredni. Kluczowa w nim jest kultu­ra oralna, czyli to, co w zasięgu wzro­ku. Póki Cię widzę, póki słyszę Twój głos, możemy sobie przekazywać ja­kieś treści i tradycje. Właśnie z oral­nością wiąże się zróżnicowanie folk­loru. Załóżmy, że z jednego domu wy­szły dwie siostry. Jedna pojechała pod Lublin, druga pod Rzeszów. One ni­by wciąż robią Wigilię tak samo jak w domu, tak jak ich matka, ale żyją w innych kontekstach. Żywy przekaz z roku na rok się przeistacza. Kiedy one spotykają się po piętnastu latach, to z inwariantu coś zostało, ale jed­nak widoczne są różnice. I te różnice właśnie wynikają z oralności folkloru.

A jaka jest dziś sytuacja nauk o folklorze?

Myślę, że warto uczyć się o folklorze i być folklorystą. Jest nas mało, a to znaczy, że jest to jakaś ni­sza. A dzieje się coraz więcej w gmi­nach i powiatach. Władze i mieszkań­cy wsi zaczynają dostrzegać, że trady­cja jest to tak zwana soft power. Jadąc tutaj, przeczytałam artykuł koleżan­ki, która chciała pokazać, że niema­terialne dziedzictwo kulturowe jest związane z politologią. Mamy hard power, czyli wywieranie przymusu – poprzez wojsko, ustawy. W ten spo­sób państwo negocjuje swoją władzę, pokazuje swoją pozycję. Ale jest też tzw. soft power, czyli właśnie kultura, za pomocą której można bardzo pięk­nie, harmonijnie prowadzić negocja­cje. Dzięki temu dwa zwaśnione pań­stwa albo społeczności mogą zacząć zbliżać się do siebie. To jest ogromna siła. W naukach politologicznych od niedawna, bo od jakichś dwudziestu pięciu lat zaczyna się o tym mówić. Miejmy nadzieję, że ludzie będą to do­strzegać. Czasem jestem też proszona o ocenę wniosków o dofinansowanie. Coraz więcej gmin czy województw przeznacza osobne środki na dzie­dzictwo kulturowe. Z tego powodu ci, którzy zajmują się folklorem, będą również przydatni. Działam w radzie do spraw niematerialnego dziedzic­twa kulturowego, związanego z kon­wencją UNESCO z 2003 roku. W Pol­sce ona była ratyfikowana w 2011 ro­ku, czyli dosyć późno. Rodzi się cały system na poziomie Polski i nie tyl­ko. Z całego tego zasobu folkloru, któ­ry my znamy, zostały wyłonione pew­ne dziedziny, takie jak język, obrzędo­wość, wiedza czy medycyna ludowa. Uwzględnia się tradycyjne rzemiosło czy widowiska, np. nasze kolędowa­nie. To dziedziny, w których się prze­jawia dziedzictwo niematerialne, ale żeby folklor nim się stał, musi stanąć za nim grupa depozytariuszy. Mało tego, ta tradycja musi być żywa. Ona musi trwać do teraz. Nie może być tak, że przyjdą ludzie i powiedzą: „U nas kiedyś, sto lat temu była sobótka i ja chcę teraz to wpisać na listę niemate­rialnego dziedzictwa kulturowego”. Nie może być tak. Ja wiem, że to jest ważne dla Ciebie, dla Twojej wspól­noty, ale to musi być żywe do dziś. Musi stać za tym grupa albo jeden człowiek, który to kultywuje. Jest ta­ki wpis na krajową listę niematerial­nego dziedzictwa kulturowego. Do­tyczy strzelby cieszyńskiej, tzw. cie­szynki. Jeżeli ktoś z grubsza zna strój cieszyński, to tam są elementy srebr­ne w postaci cienkiego drucika, czy­li filigranu. Z tego drucika są wypla­tane różne ozdoby florystyczne albo geometryczne. Właśnie ten element stroju pojawia się też na cieszynce. Jest to strzelba i dzisiaj koło Cieszy­na jest jedyny człowiek, który jeszcze umie ją robić. Czyli to jest dziedzic­two niematerialne istotne dla nie­go. Ktoś mu pomógł, stworzył wnio­sek i to zostało wpisane na listę, po­nieważ to wymaga ochrony, promo­cji. A ochrona ma wyglądać tak, że w myśl konwencji powinni przyjść do tego cieszynkarza uczniowie i na­uczyć się tego rzemiosła. Wcześniej miał syna, który z nim pracował, bo kilka miesięcy trwa stworzenie ta­kiej strzelby. Ten syn zginął tragicz­nie, więc przerwała się ta ciągłość. Je­żeli on umrze, to cieszynka już prze­stanie być dziedzictwem niematerial­nym w myśl konwencji, bo nie będzie osoby, która umie ją zrobić. Myślę, że należy stworzyć jakiś rodzaj instytu­cji w Polsce, w których to dziedzic­two niematerialne w myśl konwencji UNESCO będzie kultywowane, czy­li będzie chronione i to będzie praca dla folklorystów.

Wspomniała Pani o studiach na polonistyce. Czy od zawsze inte­resowała się Pani językiem?

Jeszcze na pierwszym roku stu­diów polonistycznych udzielałam ko­repetycji z chemii uczniom podsta­wówki. Do liceum dostałam się bez egzaminu, bo byłam laureatką olim­piady wojewódzkiej z chemii i po prostu jestem chemiczką.

To dość odległe zainteresowania.

Tak się tylko wydaje. Chemia i ję­zykoznawstwo to nauki ścisłe. A my­ślenie ścisłe wszędzie się przydaje, żeby widzieć strukturę, mieć porzą­dek – punkty, podpunkty, tabelę, z której coś wynika. Wiadomo, że np. w semantyce trudno znaleźć jest konkretne znaczenie słowa. Widać raczej pewne tendencje. Wydaje się, że to jest takie mało ścisłe, bo grani­ce znaczeniowe są płynne. Ale jednak szukamy jądra, istoty. I to jest postę­powanie naukowe o charakterze ści­słym. Pamiętam, kiedy zaczynałam analizować poezję Pocka. Przejrzałam wtedy jeden tomik. Napisałam arty­kuł o motywie czasu czy przestrzeni u niego. Dałam go prof. Janowi Ada­mowskiemu, wtedy mojemu promo­torowi. On tak popatrzył i mówi: „Pa­ni Kasiu, więcej wody trzeba, więcej wody. To nie może być takie ścisłe, ta­kie wyżęte”. Bo umysł ścisły właśnie tak to zrobił – wstęp, rozwinięcie, ar­gumenty. Po co je ubierać w zdania, w słowa, jak można je w punktach przedstawić i dać wnioski? Tymcza­sem dla odbiorcy trzeba dodać trochę takiego wypełniacza. Okazuje się, że w artykułach styl naukowy stanowi jakieś 20-30%. To są terminy, ta część ścisła. Resztę to trzeba wywatować. Trzeba tej wody tam nalać, żeby to troszkę rozpuścić. Wtedy też usłysza­łam taką radę, żeby nie tylko przed­stawić wnioski, bo to interesuje umysł ścisły. Profesor mi powiedział, żeby pokazać jak do tego doszłam.

A czy folkloryści skupiają się na tradycji, czy zajmują się też współczesnością?

Jak najbardziej zajmujemy się tak­że tym, co współczesne. Napisałam np. artykuł o torbie i plecaku stu­denckim. Zrobiłam badania na temat ich miejsca i funkcji w kulturze stu­denckiej. Używamy też metod opar­tych na zasobach cyfrowych. Narzę­dziem badawczym folklorysty jest aparat czy kamera. Zajmujemy się tym, co współczesne, ale nie znaczy to, że odchodzimy od tych klasycz­nych badań. To jest raczej taka prze­ciwwaga. Biorę udział w grancie ba­dawczym mojej koleżanki, Violi Wró­blewskiej z Torunia, która właśnie tworzy leksykon polskiej bajki ludo­wej. Jest tam nas dziesięcioro. Dosta­liśmy po dwadzieścia pięć haseł do napisania. Trochę o badaczach baj­ki, trochę o takich kwestiach teore­tycznych, ale też o motywach. Poja­wia się motyw księżniczki, smoka, drzewa, drogi, kobiety, mężczyzny. Dzięki Bogu, ministerstwo zauważa, że to też jest ciągle przestrzeń do ba­dań. Toruń to w ogóle dobre środowi­sko. Działa tam wielu młodych ludzi, którzy kochają folklor i to jest pięk­ne. Rozmawiamy o bajce bez żadnej żenady i strachu, że ktoś powie, iż to jakieś dziwaczne, stare, że nie ma to przyszłości.

Dziękujemy bardzo.

Dziękuję.

 

Transkrypcja tekstu Magdalena Kusa

Opracowanie Damian Gocół na podstawie materiałów Pracowni „Archiwum Etnolingwistyczne” UMCS

Skrót artykułu: 

W ramach Mikołajek Folkowych 2016 jedną z Żywych Książek, z którymi mogli porozmawiać goście festiwalu, była dr hab. Katarzyna Smyk, prof. UMCS – językoznawca, kulturoznawca, folklorystka, autorka monografii Choinka w kulturze polskiej. Symbolika drzewka i ozdób (Kraków 2009). Z lubelską badaczką o folklorze, badaniach kultury tradycyjnej, bożonarodzeniowym drzewku i etnodesignie rozmawiała Klaudia Adamczyk, wolontariuszka Studenckiego Koła Naukowego Etnolingwistów UMCS.

Dział: 

Dodaj komentarz!