Mikołajki Folkowe 2011

Pozwolę sobie zacząć jak w szkolnym wypracowaniu: "Dlaczego jeżdżę na Mikołajki?" Ano jeżdżę dla muzyki, dla klimatu, ale chyba głównie dla spotkań towarzyskich z ludźmi, dla których festiwal jest jakże przyjemnym pretekstem do spotkań, choćby tylko raz do roku. Z tego powodu na Mikołajkach w zasadzie zawsze jest ciekawie i jeśli ktoś nie był, a później dopytuje, nie bardzo wiem jak streścić te trzy nieprzespane doby pełne muzyki, kolorów, szumu jarmarku i kawiarni. A z drugiej strony nigdy nie wiem, czy potrafię należycie ocenić i docenić to, co się działo na scenie, bo patrzę na nią przez pryzmat tego, co działo się dla mnie w kuluarach.

Mikołajki rozpoczęły się w ACK UMCS "Chatka Żaka" we czwartek, 8 grudnia, otwarciem wystawy Norberta Rostockiego "Chopinowskie kontrasty" oraz koncertem lubelskiej grupy Lia Fáil, grającej muzykę celtycką. Czwartek to zwykle dzień "przedskokowy", w którym festiwal się rozkręca. W piątek Mikołajki ruszyły pełna parą koncertem konkursowym Scena Otwarta. To mój ulubiony punkt programu na większości festiwali - zawsze można zobaczyć coś nowego, coś świeżego i patrzeć na debiuty często późniejszych sław. W tym roku Scena Otwarta mnie nieco rozczarowywała. Jak to piszą czasami w protokołach jurorzy konkursów - "poziom był wyrównany" i co do tego była zgoda większości widowni. Słabą strona konkursu jest jego pora - niewiele osób przyjezdnych i pracujących dociera na koncert w piątek o godzinie 15:00, przeto i głos publiczności festiwalowej często dotyczy już laureatów, którzy występują podczas koncertu głównego w sobotę. Jury Mikołajkowe natomiast oceniło przegląd bardziej optymistycznie niż publiczność: podkreślano "wyjątkowo wysoki poziom tegorocznego konkursu", przyznało dwa I miejsca ex aequo zespołom: Chłopcy kontra Basia (do nich również powędrowała nagroda Ani Kiełbusiewicz dla Basi Derlak - wokalistki) oraz Folknery. Drugie miejsce zajął Frument Project, a trzecie Kalokagathos. Ponadto jury wyróżniło cztery zespoły: Alter Etno, Cassiopeia, Teleri i Rozumaky.

Z nagrodzonych najprzyjemniejszy dla ucha i bezpretensjonalny wydał się Frument z melodiami z Radomszczyzny, a najbardziej profesjonalnie przygotowany do podboju scen folkowych - ukraiński projekt Folknery. Koneserzy znajdowali przyjemność w słuchaniu pop-jazzowych wokaliz Basi Derlak oraz podniosłych aranżacji chóralnych Kalokagathos z Częstochowy. Mnie niektóre nowinki wydały się zbyt przeładowane lub dla odmiany mało odkrywcze. Kiedy słyszę po raz dwudziesty "Matulu moja" w kolejnej odsłonie, niezmiennie zastanawiam się, dlaczego nikt jeszcze nie zaaranżował na folkowo "Szła dzieweczka do laseczka". Jakoś nikt nie docenił rodzinnej Kapeli Maliszów z Męciny Małej z muzyką karpacką, która rzeczywiście grała dość konwencjonalnie, ale za to pierwsze skrzypce grał w niej młody Kacper Malisz. Jeśli chodzi o wokal największy potencjał pokazała wokalistka i skrzypaczka "folk-gotyckiego" Black Velvet Band z Lublina - świetny głos Kseni ujawniał się w wyższych partiach, aż szkoda, kiedy nie śpiewa wysoko i niknie w masie dźwięków instrumentalnych.

Jedna z większych atrakcji Mikołajkowych jest Scena pod Schodami, gdzie do tańca przygrywają kapele tradycyjne. W piątek zagrały: Kapela Ludowa Gacoki ze wsi Gać na Podkarpaciu oraz Jan Nowaczek i Kapela Niwińskich z Mazowsza. Przy oberkach, polkach i walczykach wirował całkiem przyjemny tłum. Inicjatywa ta ma już grono swoich stałych fanów - zarówno tancerzy, jak i słuchaczy, ale trzeba przyznać, że co roku grono to się powiększa. Jest też świetną wizytówką festiwalu, bo z racji usytuowania niemal w wejściu do Chatki Żaka "zasysa" od razu do grona uczestników. Tańce trwały ok. 2 godzin, a potem rozpoczął się koncert wieczorny.

W piątek na scenie głównej zagrał norwesko - szwedzki Sver oraz słowaccy Silvayovci. Było bardzo międzykulturowo, bo Norwegowie grali rodzime, skandynawskie kompozycje (brzmiące co nieco celtycko), a Słowacy podróżowali muzycznie ze swoimi cymbałami i smyczkami po całym świecie. Było żwawo i momentami zabawnie, Sver zaprosił na scenę chętnych tancerzy do szwedzkiego tańca "polska", natomiast koncert Silvayovców przerodził się w zabawę pt. "jaka to melodia", z utworami Michaela Jacksona, Louisa Armstronga i podobnymi, aranżowanymi na ludowo.

Na koncercie nocnym wystąpiła Catself z Orkiestra Św. Mikołaja, prezentując materiał z nagrywanej właśnie wspólnej płyty. Catself pochodzi z Lublina, ale mieszka w Finlandii i dlatego… śpiewa po angielsku. Jej piosenki to przeważnie ballady gitarowe (ewentualnie na syntezator, ale z gitarą brzmią ciekawiej) z towarzyszeniem innych instrumentów. Z Orkiestrą brzmi to jak muzyka do jakiegoś brytyjskiego filmu - dość spokojna propozycja jak na Folk Nocą przystało.

W sobotę ci którzy zdążyli odespać popędzili do Chatki Żaka na warsztaty pieczenia busłowych łap. Tajemnicza nazwa dotyczy drożdżowych bułeczek w kształcie bocianich łap, które dawniej wypiekano na Podlasiu i Kurpiach z okazji Zwiastowania Pańskiego, tj. 25 marca, a następnie wkładano je do gniazd bocianich, by "zwabić" bociany na gniazdowanie i w ten sposób zapewnić sobie i rodzinie szczęście. I znów - jak w ubiegłym roku - po południu, kiedy wypieki wyciągano z piecyka, ACK wypełnił smakowity zapach pieczonego ciasta.

Mikołajkową sobotę w ciągu dnia można było w całości wypełnić warsztatami. Odbyły się m.in. warsztaty pieśni rosyjskich, spotkanie z Trio Balkan Strings na temat serbskiej muzyki ludowej, zajęcia improwizacyjne nigunów (melodie z tradycji chasydzkiej), prócz tego warsztaty rzemiosła (ozdoby z koralików, rzeźba w drewnie, warsztaty Tatarów Krymskich: garncarstwo, haft złotą nicią, filigran). Dla tańczących kropką nad "i" tego wachlarza atrakcji były fantastyczne warsztaty tańców węgierskich, prowadzone przez Mateusza Dobrowolnego. Ostatnio tańczy i chce tańczyć coraz więcej osób, więc na warsztat przybyło całkiem sporo uczestników. Tańce węgierskie urzekają muzyką i bogactwem figur, ale są dość trudne. Mimo to liczną grupę w ciągu dwóch dni udało się nauczyć podstaw dwóch tańców - czardasza z Szék i Mezoszeg - i zarazić radością tanecznego wirowania.

Na sobotniej potańcówce Pod Schodami zagrały: Kapela Rawianie i Kapela Rodzinna Foktów - obie grające muzykę Mazowsza, z okolic Rawy, Opoczna, Radomia. Przy transowych oberkach i polkach kręcił się tłum tancerzy, a do walczyków stawali nawet co śmielsi amatorzy.

Koncert główny festiwalu wypełniła muzyka trzech zespołów: Orkiestry św. Mikołaja, która w tym roku dała bardzo energetyczny, radosny koncert, wirtuozerskie gitarowe Trio Balkan Strings z Serbii oraz izraelski Alila Band, który urzekł bogactwem interpretacyjnym muzyki o najróżniejszych korzeniach. Alila Band to drugi projekt izraelski, który zachwycił polską publiczność - po Idanie Raichelu na Skrzyżowaniu Kultur. Alila zagrał muzykę różnorodną - od motywów żydowskich, przez arabskie, po bałkańskie - każdy mógł wyłowić z niej coś dla siebie. Muzycy z Balkan Strings to niezrównani gitarzyści, którzy bawią się dźwiękami, jednocześnie zachwycając publiczność. To na ich koncercie zobaczyliśmy jak gra się w kilka osób na jednaj gitarze, a dopiero potem była popularna w internecie parodia piosenki Gotye "Somebody that I used to know". Jednak największe szaleństwo miało miejsce na koncercie Orkiestry, kiedy to tańce pod sceną przeniosły się na scenę i za kulisy szalonym korowodem ukraińskiego tańca reszeto. Gdyby nie kable pod nogami, co nieco hamujące pląsy, nie wiadomo jak by się sytuacja bisowa rozwinęła…

Po doskonałym koncercie głównym atmosferę wyciszył Folk Nocą, a w nim zespół Tatarów Krymskich - Makam. W repertuarze mają pieśni liryczne, ale i wesołe melodie taneczne, historie z fabułą balladową, o których opowiadał lider zespołu Dżemil Karikow. Silnym atutem zespołu jest młodziutka, może kilkunastoletnia wokalistka o pięknym ciepłym głosie, którym wyśpiewywała owe pieśni tak, że przed oczami pojawiały się krajobrazy odległych stepów i orientalnych krain.

Mikołajki to ciężkie wyzwanie dla organizmu, bo koncerty kończą się ok. 2, 3 w nocy, a potem jeszcze tu i ówdzie po kwaterach zaczynają się imprezy gitarowe do rana. Potem krótki sen i znów trzeba pędzić do Chatki Żaka na warsztaty, wypieki i wszelakie atrakcje, wśród nich także pokazy filmowe, slajdy, wystawy oraz tradycyjny kiermasz rękodzieła i kulinariów w holu Chatki. I w tym roku było podobnie. W niedzielę czekały dodatkowe atrakcje specjalnie dla dzieci - warsztaty "Słoneczko i Wiatr", prowadzone przez Emilię Herdę i Katarzynę Żytomirską , z muzyką Katarzyny de Latour i Katarzyny Szurman z kapeli Czarne Motyle, a po południu przedstawienie Dacharan Zezagasz - Kwiaty Życia w wykonaniu dzieci czeczeńskich z ośrodka dla uchodźców w Lublinie.

W niedzielę nie było już tańców pod schodami, za to wyświetlono dwa filmy nieme - "Bartek zwycięzca" Edwarda Puchalskiego z 1923 r. oraz , "Pruska kultura" z 1908 r. - z muzyką na żywo Rafała Rozmusa w wykonaniu Zespołu Kameralnego daCamera pod dyrekcją kompozytora.

Niedzielny koncert Mikołajkowy od kilku lat obywa się pod hasłem HelloFolks! i skierowany jest do odbiorców trochę innego kręgu niż tradycyjna publiczność folkowa. Na ogół jest to wieczór mocnego uderzenia o etnicznych korzeniach. W tym roku zaproszono znanych rockmanów z Percival Schuttenbach (Polska) oraz Paddy and the Rats (Węgry), a także młody zespół Molly Malone's. Na tę okoliczność usunięto część krzeseł z widowni, by było gdzie hasać. Zespoły grały mocno, nie oszczędzając głośników, a publiczność (nie tylko ta długowłosa i w skóry odziana) szalała pod sceną. Niestety, z powodu późnej pory i kończącego się weekendu do ostatnich występów nie wszyscy mogli zostać. Pozostał jak zwykle niedosyt zmieszany z euforią i zmęczeniem po minionych trzech dniach. A do następnych Mikołajków został niecały rok!

Skrót artykułu: 

Pozwolę sobie zacząć jak w szkolnym wypracowaniu: „Dlaczego jeżdżę na Mikołajki?” Ano jeżdżę dla muzyki, dla klimatu, ale chyba głównie dla spotkań towarzyskich z ludźmi, dla których festiwal jest jakże przyjemnym pretekstem do spotkań, choćby tylko raz do roku. Z tego powodu na Mikołajkach w zasadzie zawsze jest ciekawie i jeśli ktoś nie był, a później dopytuje, nie bardzo wiem jak streścić te trzy nieprzespane doby pełne muzyki, kolorów, szumu jarmarku i kawiarni. A z drugiej strony nigdy nie wiem, czy potrafię należycie ocenić i docenić to, co się działo na scenie, bo patrzę na nią przez pryzmat tego, co działo się dla mnie w kuluarach.

Dział: 

Dodaj komentarz!