Miejsce w sercu

Lwowskie wspomnienia

W czasie opłatkowego spotkania lubelskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w roku 2011 red. Czesława Borowik zarejestrowała rozmowy jego uczestników. Andrzej Michałowski wprowadza nas w środowisko lubelskich lwowian. To zapis żywej pamięci o tym mieście – jego mieszkańcach, języku oraz miejskim folklorze. To także powrót do miejsc znanych z dzieciństwa, opowieść o sentymentalnych powrotach i towarzyszących im wzruszeniach.

Andrzej Michałowski: Każdy lwowiak ma to swoje miejsce w sercu. Ma pamięć o tym mieście na zawsze. Tego się po prostu nie da zapomnieć, to jakoś tkwi w sercu, w krwi, w człowieka pamięci. To było miasto wyjątkowe, to było miasto piękne – ze względu na swoje zabytki, swoje kamienice, swoje ulice, ale przede wszystkim na ducha, który tam panował. Ludzie byli weseli, uprzejmi, mili – ten język, ten zaśpiew taki kresowy, ten bałak lwowski niepowtarzalny, te piosenki wszystkie lwowskie.

Człowiek nie zdążył nieraz wielu słów zamienić, a wiedział, że to na pewno jest lwowiak, że stamtąd pochodzi. Wymowa wyróżniała wielu z nich. U profesora Władysława Stążki do dziś można wyczuć ten akcent, ten zaciąg. Na przykład było we Lwowie takie korso, gdzie spacerowało się po południu, ludzie się spotykali itd. Lwowiak nie powie nigdy „korso”, tylko „korzo”. To „s” wymawia trochę z austriacka, jak „z”. W innych znowu słowach czy wyrażeniach słyszy się ten zaśpiew, ten zaciąg taki lwowski.

 

Przyjaźnię się z panią Adelą Budzińską, która mieszkała we Lwowie, na Kleparowie. To dzielnica słynna z piosenek. Ta pani czystą gwarą lwowską mówi do tej pory. Nie zgubiła tego akcentu, nie zgubiła tego zaśpiewu, używa wielu z tych lwowskich wyrażeń. Z daleka słychać, na parę kilometrów, że to jest lwowianka. Robi nam zawsze kutię na spotkanie opłatkowe Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Lublinie. Jest w tym specjalistką. Kutia to taka wigilijna potrawa, także lwowska i kresowa.

 

Adela Budzińska: Tak wygląda kutia. To jest pszenica oczyszczona z tej pierwszej łuski w młynie, do tego mak, jeszcze miód tu idzie. Mieszamy to z miodem, a tu są orzeszki, czekają.

 

Andrzej Michałowski: Tu jest inna atmosfera. Jak się idzie na takie spotkanie czy zebranie opłatkowe, człowiek się czuje tak, jak w swojej szerszej rodzinie. Wszyscy są do siebie przyjaźnie nastawieni. Jest taka wspólnota. Nie potrzeba dużo słów, żeby wiedzieć, co kto ma w sercu, co ma w duszy, w pamięci. Jakoś się rozumiemy.

Ci, którzy dzisiaj mieszkają w Lublinie, w większości są ludźmi napływowymi, ich nic nie łączy. Nie ma tej więzi z miastem, z dawnymi czasami, z mieszkańcami. We Lwowie ta więź istniała od najdawniejszych wieków. Był tam jakiś ciąg dziejowy. Mówiło się o jakichś zdarzeniach historycznych czy postaciach historycznych, np. o takim królu Sobieskim, który miał kamienicę we Lwowie. Czuł się w jakimiś sensie lwowianinem. W rynku jest do tej pory kamienica królewska, sześciookienna, wyróżnia się spośród innych kamienic. Batiarzy lwowscy mówili o Sobieskim, jakby żył w tych samych czasach, co oni.

 

Fragment audycji Szczepcia i Tońcia „Wesoła Lwowska Fala” (Polskie Radio Lwów): Idzie się, patrzy, co stoi pomnik króla Sobieskiego, naszego króla, bo on miał kamienicę we Lwowie. Był właścicielem, miał kamienicę we Lwowie. Nasz król batiary myśleli. On był obywatelem miasta Lwowa.

 

Andrzej Michałowski: Pojechałem do Lwowa i uczyłem się tego Lwowa od początku. Oczywiście jakieś przekazy rodzinne miałem w pamięci. Ale pierwszy raz to miasto zobaczyłem już dorosłymi oczyma, chyba w 1989 roku. Później wiele razy tam byłem. Uczyłem się tego Lwowa z literatury, z książek, ze wspomnień różnych, z tych wyjazdów, z rozmów ze starszymi ludźmi.

Należę od 1988 roku do Towarzystwa Miłośników Lwowa. Tam się najwięcej dowiedziałem, bo jest tam mnóstwo lwowiaków. Mam w głowie obraz tego miasta przedwojennego, tych stosunków, tych ludzi.

Pan profesor Władysław Stążka mieszkał na samych obrzeżach Lwowa. Ma w tej chwili osiemdziesiąt siedem lat, więc całą młodość tam spędził. Dokładnie pamięta Lwów, wiele zdarzeń i wydarzeń.

 

Władysław Stążka: Jestem lwowiakiem z dziada pradziada. Mój ojciec Eugeniusz Stążka oraz jego dwaj bracia w 1918 roku walczyli w obronie Lwowa. Jeden z braci zginął tam, drugi został w Ostaszkowie zamordowany przez Sowietów. Ojciec, mistrz budowlany, zmarł, kiedy miałem dwa lata, proszę sobie wyobrazić…

 

Andrzej Michałowski: Moja matka niedługo po moim urodzeniu zmarła i ojciec mnie zabrał do babci. Babcia mieszkała wtedy na Wołyniu, w takiej miejscowości Rudnia.

 

Władysław Stążka: Mieszkaliśmy na Łyczakowie. To jest dzielnica na wschodnich obrzeżach Lwowa.

 

Andrzej Michałowski: Jak wybuchła wojna, ojciec dostał powołanie i oddział, w którym był, gdzieś w okolicach Lwowa został zaskoczony przez Sowietów, którzy wkroczyli 17 września. Wtedy tata się dostał do niewoli. Jego oddział został rozbrojony. Ojcu udało się przebrać w mundur jakiegoś szeregowca, który zginął. Dzięki temu nie trafił do Katynia, tylko do kamieniołomów. Ostatni raz wtedy widziałem ojca.

 

Władysław Stążka: Miałem dwóch starszych braci. Bronisława Sowieci wcielili do swojej armii, pod Smoleńskiem został ranny. Dwa tygodnie wracał do domu, a kiedy wrócił, ucałował ziemię z radości.

 

Kazimierz Rozmiłowski: Ja się urodziłem właściwie w cesarstwie austro-węgierskim.

 

Andrzej Michałowski: Doktor weterynarii Kazimierz Rozmiłowski to, co prawda, nie lwowiak z urodzenia, ale pochodzi z lwowskiego. Mieszkał w Sanoku i we Lwowie rozpoczął studia. Tam poszedł na pierwszy rok weterynarii. On też jest mocno związany z tym miastem. To jest nasz senior z 1918 roku.

 

Kazimierz Rozmiłowski: Bo ja się urodziłem 9 listopada 1918 roku. Przez dwa dni byłem obywatelem cesarstwa austro-węgierskiego.

 

Andrzej Michałowski: Można powiedzieć, że jest rówieśnikiem Polski niepodległej, bo urodził się 9 listopada 1918 roku. Przychodzi na wszystkie zebrania. Jeździ jeszcze samochodem, mimo że już ma osiemdziesiąt trzy lata.

 

Kazimierz Rozmiłowski: Musimy sobie wyraźnie powiedzieć, że najbardziej przychylny Polakom to był zabór austriacki, przynajmniej od pewnego czasu. Może większe przywileje mieli Węgrzy, ale Polacy też nie mieli najgorzej, zresztą Lwów o tym najlepiej świadczy. Weźmy piękne budynki, jak były parlament lwowski, gdzie za czasów II Rzeczypospolitej był Uniwersytet imienia Jana Kazimierza. Obecnie jest tam siedziba Uniwersytetu Iwana Franki. Weźmy następnie piękny budynek teatru.

Byłem trzy razy w tym roku w tym teatrze i muszę powiedzieć, że młodych ludzi było bardzo mało. Natomiast w większości byli ci, którzy to miasto kiedyś znali albo którzy mieli zaszczepiony Lwów przez swoich rodziców czy przez swoich dziadków. Różne przeżycia im się przypominały z tego okresu. Ja, mieszkając we Lwowie, miałem takie znajomości, że dostawałem wstęp wolny na każde przedstawienie.

 

Andrzej Michałowski: Większości ludzi, którzy pamiętali Lwów przedwojenny, już niestety nie ma. Jeszcze dwadzieścia dwa lata temu, kiedy tworzyliśmy Towarzystwo Miłośników Lwowa, byli wśród jego założycieli. Nie ma już z nami pana Tadeusza Radomańskiego, urodzonego w 1921 roku. To był człowiek, który żył tym Lwowem mimo tego, że tyle lat już minęło od czasu, kiedy został stamtąd wygnany. Ciągle pamiętał o tym mieście, pamiętał o swojej młodości. Mówił, propagował, przypominał, aktywnie bardzo działał. Był profesorem medycyny, ginekologiem.

Kiedyś pojechaliśmy do Lwowa i wysiedliśmy przed kościołem świętej Elżbiety. On znajduje się w pobliżu dworca głównego. To była kiedyś parafia członka Towarzystwa, Jurka Patryna. Wysiedliśmy, on tak stanął, rozejrzał się wokół i się rozpłakał. Pamiętam, jak profesor Radomański wziął go w ramiona i przytulił do siebie.

 

Przemowa świąteczna: Kochani, jesteśmy tu dzisiaj jako jedna rodzina. Wspominamy Lwów, nie tylko Lwów, ale też inne miasta kresowe i całą tę ziemię, która tam jest na wschodzie. A Lwów, jak ktoś powiedział pięknie, to perła w koronie polskich królów. A Kresy jakie cudowne. Kiedy tam jesteśmy, to wszystko przeżywamy inaczej niż gdziekolwiek indziej i chyba mocniej bije nam polskie serce, a pamięć o tamtej ziemi powinna być trwalsza niż spiżowy pomnik.

 

Tekst powstał na podstawie fragmentów reportażu red. Czesławy Borowik (Polskie Radio Lublin) „Do czyich rąk drzewce”. Opowieści historii mówionej w dziale Folklor Kresów powstają we współpracy z Polskim Radiem Lublin.

Transkrypcja reportażu: Karolina Dudek, opracowanie tekstu: red. Czesława Borowik, Damian Gocół

 

Sugerowane cytowanie: C. Borowik, Miejsce w sercu, "Pismo Folkowe" 2022, nr 158-159 (1-2), s. 28-29.

 

Zeskanuj kod QR i usłysz bohaterów reportażu red. Czesławy Borowik „Do czyich rąk drzewce”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Skrót artykułu: 

W czasie opłatkowego spotkania lubelskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w roku 2011 red. Czesława Borowik zarejestrowała rozmowy jego uczestników. Andrzej Michałowski wprowadza nas w środowisko lubelskich lwowian. To zapis żywej pamięci o tym mieście – jego mieszkańcach, języku oraz miejskim folklorze. To także powrót do miejsc znanych z dzieciństwa, opowieść o sentymentalnych powrotach i towarzyszących im wzruszeniach.

 

Lwowski Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej fot. R. Polyanyk (Pixabay)

Dodaj komentarz!