Matka Joanna od motanek

Lalki magiczne

Fot. z arch. J. Wrońskiej: warsztaty dla dzieci

Joanna Wrońska to świętokrzyska twórczyni rękodzieła artystycznego, głównie lalek magicznych – motanek. O tych wyjątkowych „gałgankowych istotkach” i o historiach ze swojego życia opowiedziała Ninie Orczyk.

Nina Orczyk: Jak zainteresowała się pani słowiańską kulturą ludową?
Joanna Wrońska:
Zaczęło się to pięć lat temu. W tym czasie jeździłam w Bieszczady do szkoły. W Woli Sękowej jest Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego. Tam uczyłam się haftu, tkactwa, ceramiki, rzeźby, plecionkarstwa, malarstwa, pisania ikon i wielu innych zapomnianych rzemiosł. Do naszej szkoły miała przyjechać wykładowczyni z Ukrainy, żeby prowadzić warsztaty robienia motanek. Nie udało jej się jednak dotrzeć w Bieszczady. Moja ciekawość była ogromna, więc na własną rękę szukałam, gdzie i kto organizuje takie warsztaty. W końcu znalazłam w Krakowie dziewczyny z mojej szkoły, które taki kurs prowadziły. Odbywał się on w miejscu, które nazywa się ŻyWa Pracownia. Motając lalki w trakcie tego spotkania, miałam wrażenie, że robiłam to od zawsze. Przypomniała mi się moja ukochana babcia Józefa. Była to kobieta wielu talentów. Pokazywała mi kiedyś, jak się robi lalki z chustki. Tak się właściwie zaczęła moja przygoda. Na początku prowadziłam pokazy w kieleckim kinie Fenomen. Mieści się ono w Wojewódzkim Domu Kultury. Kierownik Działu Edukacji Filmowej i Działalności Kinowej, Jarek Skulski dał mi szansę, by się pokazać z lalkami. Reszta ekipy się śmiała, że to takie lalki-macanki.

Motanki to lalki dobrych życzeń, pomagające w życiu. Jakie pełniły funkcje? Wiem, że lalki wkładało się do kołyski, żeby pilnowały dziecka...
Lalki dobrych życzeń, znane jako żadanice, są do dziś wykonywane na Białorusi. Są robione przez kobiety. Mają spełniać konkretne życzenia. Żadanice się wiąże, nie używając igieł (bo mogą tę lalkę ukłuć). Wcześniej przygotowuje się szmatki, koronki i całość się mota. Lalce należy dać coś od siebie. Co ciekawe, takie motanki podobno same wybierają kolory sukienek i jak mają wyglądać. Nie mają oczu, bo oczy to zwierciadło duszy. Są to lalki magiczne. Robiąc lalki dobrych życzeń, nie licz na wygraną w totolotka. Mają nam pomagać, ale nie materialnie – raczej duchowo. Opiekować się nami i czuwać jak matka nad dzieckiem. Były też lalki, które matki wkładały do kołyski – takie „nietulki”. Robiono je z materiału zwiniętego jak roladka i ubierano w szmatki pachnące matką.

Lalki Słowian to wyłącznie kobiety. Dlaczego?
Kobieta czuwała nad ogniskiem domowym. To ona opiekowała się domem, gotowała, zbierała zioła, leczyła i rodziła dzieci. Lalki nie służyły tylko do zabawy. Wiązał się z nimi też kult przodków. Dlatego dzisiaj wkład lalki jest biały, a to kolor często wiązany ze śmiercią. Etymologia rdzenia lal wiąże się z duchami, przodkami, czasem ze śmiercią. W Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach była kiedyś wystawa lalek z całego świata. Przy okazji placówka wydała cudowny katalog. Bardzo mało jest literatury na ten temat. Jako ciekawostkę dodam, że pewna starsza kobieta z Tokarni opowiadała mi, iż jej mama zrobiła motankę i powiesiła ją w drzwiach domu. Miało to bronić przed złym spojrzeniem sąsiadki.

Czytałam, że w Azji wykonywano lalki mężczyzn i do tego z twarzą.
Podobne lalki są wykonywane na całym świecie. Zmienia się tylko materiał, z którego się je robi. Każda społeczność robi lalki, które mają w czymś pomóc. Spotkałam się z męską lalką słowiańską. Miała w ręce koło, symbol słoneczny – jako oznakę przemian. Na Węgrzech lalki męskie wykonywane są z liści kukurydzy. Istnieją tzw. nierozłączki, czyli chłopak i dziewczyna mające wspólną rękę. Taką lalkę dawano w prezencie ślubnym. Miała symbolizować nierozerwalność związku. Istnieje też lalka słowiańska – bogacz.
Jej uzupełnieniem jest ziarnuszka, która w brzuszku ma kaszę, groch lub wyjątkowo ryż. Lala ta stawiana jest w kuchni, żeby w domu nie brakowało pożywienia. Takie lalki miały chronić mieszkanie przed chorobą i głodem. W ten sposób zaklinano dostatek i zapewniano dziewczynie wyjście za mąż. Lalki przygotowywały też dziewczynki do roli matki.

Czy robiono też motanki przyciągające miłość?
Tak.

Jak mogły one wyglądać ?
Z tym należało uważać, bo można przyciągnąć i nie móc się potem pozbyć. Sama ich nie robiłam. Podejrzewam, że taka motanka coś dostawała – może zioła miłosne, np. lubczyk? To już jest biała magia. Musiałabyś zapytać o to szeptuchę.

Według Pani magia miłosna jest niebezpieczna?
Tak jak każda magia, dobra i zła.

Trzeba być bardzo ostrożnym...
Kiedyś, będąc na Świętym Krzyżu, przywlekłam ducha. Był to młody człowiek cudnie grający na skrzypcach. Potrzebował pomocy, aby przejść dalej. Rodzina też go widziała. Takie sytuacje pokazują, że jest coś więcej, jakieś sacrum. Motanki to lalki magiczne. Z użytkowymi jest inaczej. Motanki trzeba lubić. Wtedy dają się wiązać i ubierać. Jak mam gorsze dni, nie robię lalek.

Widzę, że miała Pani w życiu mnóstwo metafizycznych doznań.
No cóż, mam sześćdziesiąt lat i jestem, jak mówi rodzina, inna. Fajnie jest spotykać ciekawych ludzi, którzy nas ubogacają. Więcej jest tzw. „normalnych”. Z biegiem lat dochodzę do wniosku, że oni też dają nam możliwość przemyślenia swojej postawy. Jest dobro i jest zło, białe i czarne.

A szarości w życiu nie ma ?
Nie wszystko jest białe lub czarne, to skrajności. A w środku jest szarość. Czerń zawiera wszystkie barwy, tak mówią plastycy. No i wyszczupla. A lalki są kolorowe i tyle. Piękno i kolor jest w nas.

Muszą być kolorowe, bo mają nieść siłę życiową, prawda?
To takie świetliste anioły. W każdym z nas jest cząstka Boga. Może różnie się nazywa, ale jest. Sama doświadczyłam cudu i wróciłam do życia.

Chyba wiem, jaka to historia...
To było tak. Miałam ciężki atak trzustki i wylądowałam na OIOM-ie. Prawdę mówiąc, wszystko siadało i lekarze powiedzieli rodzinie, że mają się szykować na najgorsze. Spędziłam tam prawie dziesięć dni i niewiele pamiętam. Za to miałam ciekawe wizje. Słyszę i widzę koncert. Piotr Stefański [perkusjonalista ze Studium Instrumentów Etnicznych – przyp. red.] i cały zespół śpiewają i grają na bębnach. Ja ich widzę, oni mnie nie. Zastanawiam się, czy ten koncert jest w Nowinach? To jest miejscowość obok Czerwonej Góry, jest tam szpital. Jak oni nagłośnili ten koncert, że ja słyszę go na OIOM-ie? No dobra, w mojej wizji koncert dobiega końca i Piotrowi wypada na scenie motanka. Bębny milkną po kolei, tylko Piotr dalej w nie wali. Szuka mnie wzrokiem na widowni i mówi, że jak nie podniesie motanki, to nie skończy koncertu. Podbiega mały piesek i ucieka z lalką. Piotr ciągnie bęben, gra na nim, próbuje złapać psa i odebrać mu lalkę. Co Piotr sięga po nią, to pies w nogi. Myślę, ile można walić w bęben? Niech on skończy wreszcie. Piotr ze sceny mówi: „Asia, gdzie ty jesteś? Nie mogę skończyć tego koncertu, jak nie będę miał tej motanki”. Myślę sobie, dobra zrobię Ci tę motankę, tylko przestań już walić w ten bęben. Następnego dnia zaczęłam wracać do żywych. Trzustka podjęła pracę i nerki też. Tak Piotr swoim koncertem uratował mi życie.

Niesamowite... Już ja wiem, co bębny potrafią zrobić z człowiekiem.
Zrobiłam mu lalkę i wszyscy w zespole dostali swoje. Mina ich była... ciekawa.

Rozumiem.
Dlatego robię warsztaty motanek u Piotra [w siedzibie Szkółki Studium Instrumentów Etnicznych w Skarżysku-Kamiennej – przyp red.].

I zrobiliście lalkę dla mnie... Bardzo Pani dziękuję za rozmowę o lalkach, magii, bębnach i życiu.

Skrót artykułu: 

Joanna Wrońska to świętokrzyska twórczyni rękodzieła artystycznego, głównie lalek magicznych – motanek. O tych wyjątkowych „gałgankowych istotkach” i o historiach ze swojego życia opowiedziała Ninie Orczyk.

Fot. z arch. J. Wrońskiej: warsztaty dla dzieci

Dodaj komentarz!