Marta Cywińska

"Collage"

"Nie próbuj nawet tego zrozumieć" - pisze na 63 stronie swojej książki collage białostocka (a może białostocko - bretońska?) pisarka Marta Cywińska. Jako się rzekło - nie próbuję.

Drodzy Czytelnicy, mógłby to być wstęp do bardzo ciętej recenzji, naszpikowanej złośliwościami, które, jak wiadomo, najbardziej przyciągają oko i umysł. Jednak nie potrafiłabym serwować złośliwości M. Cywińskiej (nawet jeżeli nie dzielę z nią poglądów społeczno - politycznych, którymi lubi ona epatować czytelnika).

Sięgając do "Collage" myślałam, że jest to swobodna interpretacja mitologii celtyckiej. W gruncie rzeczy klasycznej mitologii celtyckiej - w stylu opowieści staroirlandzkich - nie ma tam wcale, jest natomiast powrót do Bretanii średniowiecznej i to nie do niej samej, raczej już do atmosfery panującej w literaturze powstającej w tamtych czasach. I to jest właśnie prawdziwy atut "Collage" - nad książką powstałą w czasach współczesnych unosi się delikatna mgiełka atmosfery baśniowej (lub, jak kto woli, legendarnej), do której budowania mało kto ma talent. Jak wiadomo, łatwiej jest napisać książkę czerpiąc z doświadczeń z własnej przeszłości i wkładając między karty realistyczne obrazy, niż utkać dla czytelnika ze słów i skojarzeń inną rzeczywistość - i to jeszcze w taki sposób, aby stanowiła ona godziwy pokarm dla jego wyobraźni.

Kto z nas, wędrując przez lasy i łąki górskie, kto z nas, wchodząc w chłodną zieloną głębię lasu, nie poddawał się swobodnemu biegowi myśli, które nareszcie krążyły żywiej w mózgu? Kto nie łączył podczas podróży czy wędrówki obrazów dostrzeżonych miejsc i ludzi z wyobrażonymi wydarzeniami i nie obmyślał nieprawdziwych historii, które mogłyby rozgrywać się na rzeczywistym tle? Książka Marty Cywińskiej stanowi taki właśnie collage opisów miejsc, anegdot o osobach i miejscach, wreszcie, wyobrażeń o postaciach istniejących (czasem, jak niedoszli sponsorzy autorki, przedstawionych dość niepochlebnie) lub literackich. Szczęśliwie pisarka nie ma jednak aspiracji do tworzenia pełnego obrazu literackiego świata - tak bohaterowie jak i zdarzenia w które zostają oni wciągnięci, szkicowani są cienką kreską, co może stanowić zaledwie podnietę dla wyobraźni czytelnika. Nie wchodzi się w tę książkę, aby chłonąć gotowe obrazy - co jest powszechne w pop-kulturze - ale żeby wraz z autorką je współtworzyć. Tak więc książka jest wiązką rozmaitych motywów i wątków, ale nie znaczy to, że jest chaotyczna i niedokomponowana. Marta Cywińska rozpoczyna swoje opowieści, kiedy chce i kończy je, gdy chce - ale najczęściej w sama porę, tak, żeby czytający nie zdążył się znużyć.

Spotkać tu można najróżniejsze historie - o Lesie Broceliande, tym sztucznym dla zwiedzających i tym prawdziwym, dla nie-turystów (ale, uprzedzam - żaden z nich nie będzie tym ze znanych legend); o dziewczętach z Aberdeen (istny opis z widokiem na przestrzeń metafizyczną!); o rodzinie szkockiego małżonka autorki Adama i o samym Adamie (to z kolei historie ciepłe, lecz niesentymentalne) i o Nieśmiertelnych (czyli z dziedziny folkloru polskiego kapitalizmu). Wszystkie bardzo interesujące, wszystkie nie za długie, a każda dobrze skomponowana. Znać, że autorka umie posługiwać się językiem (podobno nie tylko polskim, ale i francuskim ) - żadnej pozorowanej naiwności literackiej ani tworzenia "na żywioł". Niby awangarda, forma nieklasyczna - a jednak pozostaje klasyczna dbałość o język literacki.

Marta Cywińska umie tworzyć piękne okruchy światów. Na tym tle razi wdawanie się w polityczne polemiki i krytyka sposobu myślenia przeciętnego Polaka. Zdecydowanie wolę drugą, subtelniejszą, twórczą stronę osobowości Marty Cywińskiej - niechby autorka przy niej pozostała, a będzie godna porównania z Angelą Carter (zwłaszcza, gdy idzie o "rozpracowywanie" kulturowych archetypów).

Skrót artykułu: 

"Nie próbuj nawet tego zrozumieć" - pisze na 63 stronie swojej książki collage białostocka (a może białostocko - bretońska?) pisarka Marta Cywińska. Jako się rzekło - nie próbuję.

Drodzy Czytelnicy, mógłby to być wstęp do bardzo ciętej recenzji, naszpikowanej złośliwościami, które, jak wiadomo, najbardziej przyciągają oko i umysł. Jednak nie potrafiłabym serwować złośliwości M. Cywińskiej (nawet jeżeli nie dzielę z nią poglądów społeczno - politycznych, którymi lubi ona epatować czytelnika).

Dział: 

Dodaj komentarz!