Lato w mieście

Lato w mieście. Czyż może być coś bardziej niemiłego? No, z pewnością może. Zwłaszcza, że lato w mieście bywa miłe, choćby wówczas, kiedy jest tak atrakcyjne muzycznie, jak minione miesiące w Poznaniu. Nie wiem dlaczego szczęśliwy los sprawił, że było w Poznaniu od końca czerwca do połowy sierpnia sporo wielkich muzycznych wydarzeń, a znakomita część spośród nich dotyczyła szeroko pojętego nurtu muzyki etnicznej czy tak zwanego world music. Faktem jest, że było czego posłuchać.

Z pewnością największym przeżyciem był koncert jednego z najważniejszych dziś afrykańskich muzyków - Toumani Diabatego. Co prawda kaprysy pogody sprawiły, że koncert (tak jak i cały tegoroczny festiwal teatralny Malta) odbył się bez planowanego rozmachu, ale muzyce to nie zaszkodziło. Na pewno lepiej słuchałoby się artystów z dużej, specjalnie w tym celu zbudowanej sceny nad brzegiem jeziora Maltańskiego. Skoro jednak hulały porywiste wiatry i lały deszcze, a temperatury sięgały ledwie kilkunastu stopni, to należało się pogodzić z (szczęśliwie stojącym też nad brzegiem jeziora) ogromnym cyrkowym namiotem.

Tam właśnie przez cały ostatni czerwcowy tydzień odbywały się koncerty odwołujące się do bliskich nam tu klimatów. Grali m.in. Dikanda czy Lautari, byli przedstawiciele chicagowskiej sceny jazzowej, odwołujący się do tradycji… japońskiej. Ich muzyka w kilku różnych wcieleniach, raz bliższa była formule jazzowej czy nawet awangardowej, kiedy indziej jednak ściśle opierała się na brzmieniu rytualnych bębnów taiko, stanowiących podstawę muzycznego przekazu grup Miyumi Project czy Basser Live, prowadzonych przez kontrabasistę Tatsu Aokiego.

Najwięcej emocji wzbudziły jednak dwa występy: amerykańskiej formacji Beirut i wspomnianego już Toumani Diabatego. Ten ostatni pojawił się w Poznaniu ze swą międzynarodową, panafrykańską Symmetric Orchestra, z którą nagrał ostatni album (dla słynnej wytwórni World Circuit) zatytułowany "Boulevard De L'Independence". Ta muzyka zdominowała wieczór. Słuchaliśmy więc nagrań odwołujących się do najlepszych tradycji afro beatu, z mocnym, również elektrycznym składem, ale też wirtuozowskimi, porywającymi popisami Diabatego. Jego kora bowiem, mimo że mało agresywna brzmieniowo, była tu oczywiście w samym centrum muzycznej akcji. A właśnie Diabate, wraz z instrumentalistami grającymi na ngoni czy balafonie współtworzył prawdziwy smak i wartość, rzeczywisty rdzeń tej niezwykłej muzycznej opowieści. Szczerze przyznam, że wolałbym posłuchać Diabatego w bardziej kameralnej formule, choćby takiej jaką znamy z jego fenomenalnych płyt nagrywanych z Ali Farka Toure'em czy Taj Mahalem. Jednak także w tak dynamicznej, ekstatycznej konwencji jaką zaprezentował nad Maltą słychać było jego finezję i muzyczne mistrzostwo.

Wiele dobrych słów mógłbym powiedzieć też o zespole Beirut. Przyznam, że miałem przed tym koncertem sporo obaw. Jak to bowiem bywa, studyjny projekt, który zachwyca specyficznym pomysłem, niekoniecznie musi być równie zachwycający na żywo. Zwłaszcza, że lider zespołu Zack Condon, zaczął tworzyć jego koncertową wersję dopiero po sukcesie debiutanckiej płyty. Szczęśliwie udało się. Beirut zagrał bezpretensjonalną, prostą muzykę, zupełnie akustyczną, z brzmieniem mandoliny, akordeonu, skrzypiec, trąbek. Muzykę naturalną i skromną, choć pełną barw, bo też odwołującą się i do tradycji bałkańskich, i chyba także celtyckich czy amerykańskich. Okazało się, że na żywo ta muzyka może być jeszcze bardziej lekka i świeża niż na płycie.

Jeśli warto z miasta latem wyjeżdżać, to można również w celach muzycznych. Na przykład do Jarocina. Jeśli zaś o tegorocznym rockowym festiwalu warto pamiętać (był udany) to między innymi za sprawą wspólnego grania Trebuniów Tutków i Twinkle Brothers. Artyści potwierdzili, że można "wejść ponownie do taj samej rzeki" i osiągnąć porywający, momentami nawet piorunujący efekt. Koncert spodobał się na tyle, że ponoć zaczęto snuć plany na temat ewentualnych dalszych wspólnych występów w Polsce jesienią. Jeśli zdarzy się taka szansa, idźcie koniecznie!

Warto było w Jarocinie zobaczyć Normana Granta (lidera Twinkle), który kieruje obydwoma zespołami niczym surowy dyrygent (czasem przerywając utwór w połowie, by zacząć jeszcze raz, ale lepiej) oraz usłyszeć, jak rodzi się z tego spotkania wielka pieśń!

Skrót artykułu: 

Lato w mieście. Czyż może być coś bardziej niemiłego? No, z pewnością może. Zwłaszcza, że lato w mieście bywa miłe, choćby wówczas, kiedy jest tak atrakcyjne muzycznie, jak minione miesiące w Poznaniu. Nie wiem dlaczego szczęśliwy los sprawił, że było w Poznaniu od końca czerwca do połowy sierpnia sporo wielkich muzycznych wydarzeń, a znakomita część spośród nich dotyczyła szeroko pojętego nurtu muzyki etnicznej czy tak zwanego world music. Faktem jest, że było czego posłuchać.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!