La Bazanca - stary i nowy świat

Korzystając z zaproszenia Instytutu Cervantesa wybrałam się na początku grudnia do warszawskiego Muzycznego Studia Trójki im. Agnieszki Osieckiej na ulicę Myśliwiecką, gdzie wystąpił hiszpański zespół La Bazanca z koncertem "Pieśń iberyjska starego i nowego świata. Sones de Ida y Vuelta".

Grupa La Bazanca powstała ponad ćwierć wieku temu i na początku miała zajmować się wyłącznie tradycyjną muzyką regionu Kastylia i Leon, jednak z czasem do repertuaru zespołu weszły też pieśni z innych regionów Hiszpanii, a także pieśni sefardyjskie z Grecji, Turcji czy Bułgarii. La Bazanca wykorzystuje tradycyjne instrumenty, charakterystyczne dla muzyki Półwyspu Iberyjskiego, to jest: gitarę, mandolinę, lutnię, dudy galicyjskie, lirę korbową ale także fletnię pana, różnego rodzaju "fujarki" i afroperuwiańskie instrumenty perkusyjne.

Koncert rozpoczął lider grupy - Paco Díez - wprowadzając publiczność w nastrój utworem solowym na gitarze. Po tym wstępie okazało się, że konferansjerka w czasie koncertu będzie prowadzona przez zespół wyłącznie po hiszpańsku! Na szczęście dla tych, którzy nie znają hiszpańskiego (do których, niestety, i ja się zaliczam) w programie wydrukowano informacje o utworach i muzykach. Drugie solo było nieco skoczniejsze od pierwszego, brzmieniowo bliższe muzyce do tańców francuskich niż tego, co nam się kojarzy z muzyką hiszpańską. Inny utwór nasunął skojarzenia z ... Tercetem Egzotycznym - może przez wokale słodkie jak serenada pod oknem ukochanej? Przed kolejnym fletniarz opowiedział o współbrzmieniach, a perkusista o tym, jak się łączy instrumenty andyjskie z instrumentami typowymi dla flamenco. Duże wrażenie na publiczności wywarł instrument perkusyjny z końskiej szczęki, w której coś grzechotało w takt uderzeń.

W niektórych pieśniach wyraźnie słychać było wpływy arabskie, których pełna jest muzyka Hiszpanii. Części utworów towarzyszył śpiew, sporo było jednak utworów wyłącznie instrumentalnych. Do kilku pieśni sefardyjskich wykonawcy wykorzystali bardzo ciekawy instrument w postaci skrzyneczki na szyję, z której dźwięk wydobywa się za pomocą uderzania patyczkiem i otwierania wieczka.

Niestety, znawcą muzyki hiszpańskiej nie jestem, więc nie byłam w stanie rozpoznać ani instrumentów, ani regionów i wpływów muzycznych w poszczególnych pieśniach, jednak koncert był bardzo przyjemny również i dla takich laików jak ja. Wszakże pod koniec doczekałam się i ognistego flamenco, a potem Ramiro González pokazał kilka kroków tanecznych w takt melodii nuconej przez kolegów. Na koniec, z pomocą publiczności, artyści wykonali utwór hiszpański z tureckim wstępem, a na bis kołysankę solo z Tesalonik i pieśń żeglarską. Pomiędzy poszczególnymi piosenkami lider zespołu opowiadał różne historie o instrumentach i treści pieśni okolicznościowych, niestety, dane mi było zrozumieć tylko niektóre słowa. Sądząc z reakcji hiszpańskojęzycznej części publiczności były to historie zabawne. Pomimo przeszkód lingwistycznych należy przyznać, że konferansjerka w wykonaniu członków zespołu była bardzo sympatyczna i wprowadziła niemal rodzinną atmosferę na sali, a polskie barso dinkuje w ustach artystów wywołało serdeczne owacje.

Skrót artykułu: 

Korzystając z zaproszenia Instytutu Cervantesa wybrałam się na początku grudnia do warszawskiego Muzycznego Studia Trójki im. Agnieszki Osieckiej na ulicę Myśliwiecką, gdzie wystąpił hiszpański zespół La Bazanca z koncertem "Pieśń iberyjska starego i nowego świata. Sones de Ida y Vuelta".

Dział: 

Dodaj komentarz!