fot. Ł. Ciemiński
Nie pojmie specyfiki polskiej kultury ludowej ani fenomenu katolickiej duchowości ten, kto daleki będzie od zrozumienia kultu świętych. Świętych, którzy zamieszkiwali wiejskie chałupy, zasiedlali podwórka, a nawet wędrowali polnymi drogami, zapisując tym bytowaniem wśród mieszkańców wsi karty ludowej „złotej legendy”. Mają kanoniczne opowieści biblijne swój odpowiednik w „biblii ludowej”, mają i święci własne oblicze w ludowych narracjach. Ale własne oblicze mają przede wszystkim w sztuce ludowej!
Nim zamordowana została przez fabrycznie produkowane obrazy i gipsowe figury, które dziś przecież są ważnym dokumentem ludowej religijności, niekształconą dłonią powoływała na świat mieszkańców nieba – tych, którzy oswajali rzeczywistość, sami bywali oswajani, a jako pełnoprawni domownicy nawet i karceni. Ileż figur Jana Nepomucena spłynęło z nurtem rzeki, gdy nie ustrzegły pól przed zalaniem i mostów przed zerwaniem przez zwały lodowej kry? Iluż świętych Józefów „deszcz rozklepał”? Niejeden święty Antoni wypadł przez okno, gdy zguba się nie odnalazła, a serce wiernej czcicielki nie znalazło ukojenia w ramionach ukochanego. I choć dziś, zapewne po przenoszącym akcenty w pobożności II Soborze Watykańskim, próżno szukać tak rozbudowanego kultu świętych, wciąż zdarzają się święci popularni i pozostają ci, o których pamięć przenoszą tylko ludowe artefakty.
Jednym z najbardziej utalentowanych współczesnych rzeźbiarzy-hagiografów jest pochodzący z Olszówki Pilczyckiej Grzegorz Król. Związek z drewnianą materią u Króla jest w znacznym stopniu kontynuacją rodzinnej tradycji, gdy obserwował tworzącego dziadka Szymona, zajmującego się stolarką. Jak wielu wiejskich rzemieślników w wolnych od pracy chwilach potrafił wyczarować ku uciesze dzieci i wnuków drobne zabawki. W tej najbardziej klasycznej dla sztuki ludowej formie rozpoczęła się nauka warsztatu i przygoda, która trwa po dziś dzień. I choć pierwsze dzieła nasz rzeźbiarz tworzył już w wieku czternastu lat, to dopiero konkurs „Mikołaj Kopernik w rzeźbie ludowej” zorganizowany przez toruńskie Muzeum Etnograficzne w 1973 roku stał się artystycznym debiutem i na stałe związał Króla z tą formą ekspresji. Choć tematyka jego prac jest bogata i bardzo zróżnicowana, to jednak wizerunki sakralne wydają się być najbardziej definiującymi jego twórczość. Nie brakuje tu rozbudowanych kompozycji rzeźbiarskich, które tworzy z ogromną swobodą, nie bojąc się mierzyć ani z materią, ani z przestrzenią. Przemienienie Chrystusa na górze Tabor, Zmartwychwstanie czy Chrzest w Jordanie to tematy nie pojawiające się zbyt często w rzeźbie ludowej, jakby z obawy przed konfrontacją z kompozycją, która wymaga od twórcy ogromnej fantazji i złożonych zabiegów warsztatowych. Z tym ten utalentowany artysta potrafi sobie poradzić. Nie jest to jednak kadr zatrzymany w bezruchu. Kompozycje Króla pulsują emocjami, żołnierze strzegący grobu Chrystusa uciekają z przestrachem, apostołowie zastygli w uwielbieniu, a Maria Magdalena u stóp Zbawiciela cała jest skruszonym wołaniem o przebaczenie. Innym razem owa święta, zamieszkując kapliczkę, staje się personifikacją ludowej Melancholii. Oprócz tematów inspirowanych Nowym Testamentem Król tworzy i postaci z kart Biblii hebrajskiej. Z okrzykiem zwycięstwa, w którym jest cała młodzieńcza swada i nonszalancja młodego parobka, rudowłosy Dawid niesie triumfalnie uciętą głowę Goliata. I tylko ugięte pod jej ciężarem nogi wskazują na znaczny gabaryt ciemiężyciela ludu Izraela. Innym razem przyklęka nad ciałem powalonego olbrzyma z nutą rezygnacji, jakby sam stał się ofiarą Boskich wyroków. Wykorzystując kształt drewnianego kloca, Król rzeźbi Mojżesza, który zaciska pięść wyciągniętej ręki, by za chwilę roztrzaskać w gniewie i bólu przyciskane do serca tablice Dekalogu. Smukły, ale postawny prorok, w którego drewnianym ciele pulsuje nie żywica, a wzburzona żywa krew. Czysta emocja! Podobny jest i Jonasz, z niemałym trudem próbujący wydostać się z cielska olbrzymiej ryby, której ogon i płetwy były kiedyś rozłożystą gałęzią. Żadnego w tym zakomponowaniu przymusu, nieporadnych prób dostosowania się do zastanej materii. Patrząc na tę rzeźbę, zaczynamy myśleć, że po to wyrosło owo drzewo, by stać się tym właśnie biblijnym potworem morskim. Nie boi się Król pracy z różnorodnym materiałem rzeźbiarskim. Zdradzając tajniki warsztatu, opowiada: „po namoczeniu [rzeźbi bowiem w mokrym drewnie – przyp. aut.] prawie każde drewno nadaje się do rzeźbienia. Mogę podejść z każdej strony, nie bacząc na jego słój. Staram się być wierny tradycji, ale często pozwalam sobie na eksperyment zarówno w sposobie wykonania, jak i interpretacji treści. Zdarza się, że sam materiał podpowiada, pobudza moją wyobraźnię i wykorzystuję wtedy jego naturalny kształt”.
Tym jednak, co szczególnie interesujące w twórczości rzeźbiarza, są przedstawienia rozmaitych świętych – tych najbardziej popularnych w panteonie patronów z ludowego nieba, tych zapomnianych i tych zupełnie nieznanych. Próżno szukać w ponownie podejmowanych tematach powtórzeń, sztampy, eksploatacji raz sprawdzonego modelu obrazowania. Każda rzeźba świętego wyróżnia się zawsze świeżością opracowania i rozwijającej się refleksji nad tworzoną postacią. Cechuje Króla ten rodzaj wrażliwości, która jest silnie zakorzeniona w świecie duchowości i świadomie przeżywanej wiary. Z uwagą i zaangażowaniem studiuje żywoty świętych, sumiennie poznając tajniki ikonografii tego, którego ma zamiar rzeźbić. Nie korzysta tu tylko z zespołu powszechnie kojarzonych ze świętym atrybutów. Dodaje własne, wynikające z przeczytanych narracji, co bez wątpienia sprawia, że ogląd artysty jest świeży, niejednokrotnie zaskakujący i nieoczywisty. Kiedy rzeźbi świętego Mikołaja, to oprócz obowiązkowych insygniów władzy biskupiej i trzech złotych kul – owego posagu, którym ratował przed zhańbieniem czystość ubogich dziewic – pojawia się tam i kotwica. Bo wie nasz artysta, że opieka świętego Mikołaja rozciąga się także nad żeglarzami, a w jego żywocie sporo opisów cudów zdziałanych na morzu. W przedstawieniach świętego Franciszka z Asyżu pojawia się wilk. Zdaje się, że wątek oswojonego, a w zasadzie nawróconego przez Franciszka wilka z Gubbio jest mu szczególnie bliski. Raz jest to zwierzę tulące się do świętego, innym razem sprawiające wrażenie pocieszyciela, który podaje łapę zafrasowanemu marnością świata Biedaczynie. W innych realizacjach Króla Franciszek jak u Estebana Murillo odpycha od siebie ziemski glob, porzucając raz na zawsze światowe ułudy. Z wnikliwej lektury opowieści hagiograficznych, starannych studiów ikonograficznych wyrasta sztuka intelektualnie zaangażowana. Jest bodaj jednym z pierwszych twórców nieprofesjonalnych, który wpisał w gwiazdy zwiastujące miejsce wyłowienia ciała świętego Jana Nepomucena łacińską maksymę, obecną w barokowych realizacjach plastycznych, ukazujących praskiego męczennika – „TACUI” – „milczałem”. I chyba jednym z niewielu, który pamięta, że kłódka jest symbolem zachowanej przez Nepomuka tajemnicy spowiedzi.
Nie jest sztuka Grzegorza Króla naiwnym świątkarstwem. Nie jest sztuką beznamiętnej rzeźby, która ma się jedynie podobać, schlebiając gustom wyrastającym z fałszywego przekonania o sielankowości życia wiejskiego. Polichromia prac rzeźbiarza daleka jest od krzykliwości, wysmakowana, ale stonowana, cicha i wymagająca głębszej uwagi, zatrzymania się na chwilę, skupienia. Jego święci są prawdziwie chłopskimi świętymi, o twarzach doświadczonych, niejednokrotnie smutnych. Ale jest to, jak w malarstwie ikonowym, ów „świetlisty smutek”, którego rezygnacja nie jest kapitulacją, a świadomością tego, że w boskiej ekonomii trzeba najwidoczniej tracić, by zyskiwać. Szczerość i głębia tej wypowiedzi artystycznej zyskują uznanie u miłośników sztuki autentycznie rezonującej z estetyką dawnej rzeźby ludowej. Trudno zliczyć miejsca, w których znaleźć można prace rzeźbiarza. Licznie reprezentowany jest on w kolekcjach prywatnych i muzealnych, a największe znaczenie mają dla niego te realizacje, które służą kultowi religijnemu. Wyznaje ze szczerością, że chce przekazywać odbiorcy to, co „widzi i czuje”, a odczuwa w sposób wyjątkowy, zarówno kiedy rzeźbi świętych, jak i matkę krojącą z nabożeństwem pajdy chleba dla zgłodniałych dzieci. Patrzymy na te prace i nie możemy oprzeć się wrażeniu, że w tej opowieści jest tyle prawdy – o życiu, człowieku, Bogu.
Z zadziwieniem odkrywam, ilu „Królewskich świętych” przez lata udało mi się zgromadzić. Każdego witam z bijącym sercem, zaciekawieniem, a wreszcie najwyższym uznaniem. Ustawiam ich w prawdziwie niebiańske zastępy, oglądam i przyłapuję się na tym, że podzielam przekonanie artysty o jego sztuce – „bez niej byłoby mi naprawdę źle”.
Łukasz Ciemiński
Sugerowane cytowanie: Ł. Ciemiński, Królewscy święci, "Pismo Folkowe" 2020, nr 151 (6), s. 33-34.
Nie pojmie specyfiki polskiej kultury ludowej ani fenomenu katolickiej duchowości ten, kto daleki będzie od zrozumienia kultu świętych. Świętych, którzy zamieszkiwali wiejskie chałupy, zasiedlali podwórka, a nawet wędrowali polnymi drogami, zapisując tym bytowaniem wśród mieszkańców wsi karty ludowej „złotej legendy”. Mają kanoniczne opowieści biblijne swój odpowiednik w „biblii ludowej”, mają i święci własne oblicze w ludowych narracjach. Ale własne oblicze mają przede wszystkim w sztuce ludowej!
fot. Ł. Ciemiński