W Filharmonii Warszawskiej, 5 kwietnia, wystąpiła kapela Kroke (czyli po prostu Kraków. Przed występem była krótka prelekcja o odrodzeniu się muzyki klezmerskiej w Stanach w ostatnich dwudziestu latach. Niedługo potem trio w oldschoolowych czarnych kapeluszach wkroczyło na scenę. Poczekali na ostatnich spóźnialskich i zaczęli kawałkiem "Earth" - szybkich kilka nut na samym początku przeszło w transowe muzykowanie akordeonu gaworzącego z basem i plumkajacymi skrzypcami. Po chwili już wszystko płynęło, pulsowało i narastało aż do wejścia nieco skoczniejszych wstawek. Nagle ściszyli, jakby nożem uciął, wszystko powróciło do pulsującego transu. Płynnie przeszli w "Air" - rzewne skrzypce na bardzo wolnym, ciągniętym wręcz podkładzie, który to utwór przekształcił się w "Russian Sher" - skoczne przyśpiewki z typowo rosyjskim brzmieniem akordeonu. Już po tych pierwszych trzech kawałkach zebrali burzę braw. Ruszyli dalej szybkimi smyczkami ("Rumenisher Tants") z pulsującym akordeonem, kapitalne solo na kontrabasie nagle zwolniło, wszedł falset altowiolisty, by za chwilę ustąpić altówce. Przerwa na oddech i zabrzmiał thrashowy bas podparty solówką na akordeonie ("Fun Tashlikh"), następnie basista dał popis możliwości swojego instrumentu, dyskretne skrzypce tworzyły tło. Nie zwlekając zagrali "Rob Dovidls Nign" - nieco wolniejszy wstęp rozkręcił się w klimat grany szybko, ale bardzo delikatnie. Następnie "The Night in the Garden of Eden" ponownie z wolnym wstępem, świdrującym basem i bardzo, bardzo, bardzo rzewną altówką. "Tsigoiner Tants", ostatni przed przerwą, był kawałkiem granym pauzami (akordeon), coraz bardziej zagmatwanymi rytmami i filtrowaną altówką.
Po kwadransie przerwy byli już na scenie z powrotem - "Bublitschki" z początku jazzowe z powodu działań basisty, stały się plumkajace dzięki skrzypcom oraz wokalizie typu "jadący konik", generalnie kawałek bardzo wciągający i lekko regga'owy momentami, potem wokal zaczął pogwizdywać i przeszli w "Time", również gwizdane ale nieco inaczej, art-jazzowo, z czasem falset zaczął dominować aż do wyciszenia... I taniec - "Dance" szybki i połamany rytmicznie utwór pulsował i zwalniał, płynął transowo, Kroke genialnie sterowało nastrojem - od prawie kakofonii do cichego, samotnego akordeonu... Wokalista znów gwizdał, inaczej niż w dwóch poprzednich kawałkach, wyciszył się z czasem dając śpiewać altówce i prowadząc nią ostry dialog (prawie kłótnię) z kontrabasem. Na koniec numeru powrócili do motywu przewodniego - skocznego i dynamicznego. Zmiana nastroju - "Water", bardzo długi i wolny kawałek, niczym z filmu "Ur Muzig", akordeonista nieprzerwanie grał jedną, świdrująco transową nutę, smyczki również klimatyczne nie odstawały od garmoszki, z czasem trochę ruszyli ale akordeon nie zmienił rytmu - atmosfera prawie kosmiczna. Następnie zagrali "Dafino Vino", szybsze, z pulsującym, niepokojącym, dającym do myślenia metalowym brzmieniem basu. I na koniec - "Spiel Klezmer, Yiddish Freylekhs", podobne do "Scha Stil" tylko zagrane szybciej i weselej z plumkajacymi skrzypcami i zabawnymi zatrzymaniami tempa, który przeszedł w... szybką polkę z typowo klezmerskimi skrzypcowymi solówkami zakończoną kakofonią. Jeszcze tylko solówka na skrzypcach i brawa, brawa, brawa.... i bis. Po wręczeniu kwiatów zabrzmiała rosyjska melodia. Dwóch muzyków grało na jednym kontrabasie - jeden przepisowo a drugi na pudle rezonansowym ... Drugim, ostatnim bisem było nieśmiertelne "Ajde Jano", zagrane szybko i instrumentalnie. Koncert bardzo dobry. Muzycy z Kroke są zawodowcami - nie było żadnej niepotrzebnej nuty! Dwie godzinki rewelacyjnej, świetnej technicznie i klimatycznie muzyki klezmerskiej minęło bardzo szybko...