Kraków - 24.11.2000 - Studo Teatralne "Łaźnia"

Weszłam do sali - dawnej mykwy żydowskiej, gdzie i ja już miałam szczęście zagrać (stąd wiem, że nie jest łatwo). Publiczności niewiele - głównie znajomi z Jawornika. I Orkiestra Jednej Góry - Matragona. Najpierw zaszumiały czuryngi, publiczność ucichła, weszły inne instrumenty, w końcu flet. I nagle w środku wielkiego miasta usłyszeliśmy duszę gór zaklętą w melodię, tę melodie, którą każdy z nas już kiedyś słyszał - w śpiewie rzeki, w szumie wiatru w koronach drzew, w bieszczadzkim lesie... Muzyka gór pozwoliła się schwytać, zapisać w nutach, zamknąć w małej sali. Pieśń nazywała się "Uśpiona rzeka". Kiedy zapadła cisza, my - publiczność, baliśmy się zaklaskać, siedzieliśmy jak zaczarowani, żeby nie spłoszyć ostatnich przebrzmiałych dźwięków. Zabrzmiała piosenka, tak jak poprzednia, instrumentalna: "Wiosna Gór Słonnych" i chociaż była połowa listopada, na sali zapanowała wiosna, zapachniało ziemią, rozdzwoniły się strumienie, rozśpiewały się ptaki, wiatr niemal rozwiał nam włosy... Wraz z pierwszymi delikatnymi dźwiękami pieśni "Imiona gwiazd" rozciągnęło się rozgwieżdżone niebo, Malwina wyśpiewała arabskie nazwy gwiazd z gwiazdozbioru Oriona, muzyka popłynęła szybciej i chyba wszyscy mieliśmy ochotę na radosny, nieskrępowany taniec pod gwiazdami... Arabskie motywy muzyczne powróciły z dzwonieniem następnego utworu pt. "Pod koniec rzeki". Po jakże potrzebnej chwili ciszy zabrzmiała pieśń "Witraż - ptak w jałowcu", bardzo liryczna, tęskna melodia, z dominacją fletu przywołującego śpiew ptaka. Najbardziej "folkowa" piosenka, którą usłyszeliśmy to "Potok", motyw muzyczny zanotowany przez Kolberga w Górach Słonnych. Rozpoczęły kalimby i zabrzmiał plusk fal na kamieniach. Następną pieśń zaczęły litewskie skoducze, pojawił się litofon (czyli grające kamienie) i gęśle bałkańskie - "Gita", czyli pieśń powstała w czasie bombardowań byłej Jugosławii. W nikomu nie znanym języku opowiada o miłości, wojnie, śmierci, samotności.... Pieśń "Wędrownik" zabrała wszystkich na wyprawę do Indii, aż po Półwysep Iberyjski wraz z cygańskim taborem. Zagrały sarongi; instrument z północnej Anglii najbardziej przypominał mi skrzypce, tyle że kwadratowe. Chwilę później rozległa się bardzo radosna piosenka o wspaniałym tytule "Srebrną dróżką ślimaczków rączych". Matragona zagrała również swoje jeszcze nie zrealizowane marzenie o wyspie ognia i lodu - chodzi o Islandię, a pieśń, bardzo dynamiczna i niespokojna, rozpoczęła się groźnym szumem kija deszczowego i nazywa się "Wyspa". Na koniec muzycy powrócili do motywów pierwszej pieśni, uśpiona rzeka obudziła się, usłyszeliśmy jej radość i siłę, utwór nosi tytuł "Rzeka, która tańczy i śpiewa".

Muzyki Matragony nie da się opisać prozą, jest to zadanie dla poety. Wymyka się wszelkim definicjom i gatunkom. Matragona powstała osiem lat temu, nazwa pochodzi od zapomnianego przez turystów dzikiego szczytu w Bieszczadach Zachodnich, który jest dla muzyków inspiracją i natchnieniem. Zespół składa się z siedmiu osób, i nieprawdopodobnej ilości fantastycznych instrumentów z różnych stron świata i różnych epok. W muzyce grupy można usłyszeć także inspiracje muzyką średniowieczną, zespół używa harfy gotyckiej i violi da gamba, a flety podłużne są kopiami instrumentów barokowych i renesansowych.

Skrót artykułu: 

Weszłam do sali - dawnej mykwy żydowskiej, gdzie i ja już miałam szczęście zagrać (stąd wiem, że nie jest łatwo). Publiczności niewiele - głównie znajomi z Jawornika. I Orkiestra Jednej Góry - Matragona.

Dział: 

Dodaj komentarz!