Korzyści z rozstajnych dróg

[folk a sprawa polska]

Maria Podraza-Kwiatkowska, wybitny historyk literatury polskiej, zwracała uwagę w jednym ze swych tekstów, że rozstaje nie były dobrze widziane w naszej tradycji literackiej. Jasiek w Weselu Wyspiańskiego mówi „strasy u rozstajnych dróg”, a Przybyszewski w Godzinie cudu pisze: „I znów widział rozstajne drogi wśród torfowisk i bagien. Nadeszła upiorna godzina, pełna tajemnych strachów i lęku”. Na bohaterów na rozstajach dróg czekają rozpacz, niewiedza, niepokój.
Ale może da się odwrócić spojrzenie: może rozstaje to właśnie nadzieja, otwarcie perspektyw, możliwości, szansa na to, by spróbować wędrówki różnymi drogami? Tak właśnie, z pewnym retorycznym naddatkiem można opisać krakowski festiwal – nomen omen Rozstaje – który obchodził właśnie dwudziestolecie.
Andrzej Stasiuk mówił kiedyś, że o jego sposobie patrzenia na świat decyduje to, że z Beskidu Niskiego bliżej niż do Warszawy (albo równie blisko) jest do Rumunii, Węgier, Ukrainy, nie mówiąc o Słowacji. Zdaje się, że podobna myśl czy świadomość pojawiła się w pierwszych latach festiwalu u organizatorów Rozstajów. Dlatego był on swego rodzaju oswajaniem kulturowej przestrzeni wokół siebie. Najpierw tej najbliższej, bo przecież polska twórczość była zawsze i pozostała do dziś w jego centrum. Ale to centrum, wokół którego rozkwita wiele innych natchnień. Potem zaczęło się pełne pozytywnego zaciekawienia i otwartości „zaglądanie”, co dzieje się u sąsiadów. Wtedy w Krakowie zaczęły się pojawiać znakomite zespoły z najbliższego wschodu, południa, Bałkanów. A Rozstaje stały się artystycznym wyrazem tego, że namacalnie funkcjonuje przestrzeń, którą można nazwać Europą Środkową; że można dostrzec w niej pewną jedność w różnorodności, wzajemne wzbogacanie się poprzez wymianę / prezentację kulturowych zdobyczy – twórczości muzycznej z przejęciem zapatrzonej w przeszłość, a zarazem przejmująco aktualnej, świeżej, dzisiejszej.
Kolejne lata były czasem niespiesznego otwierania się na inne kierunki i inspiracje. I to w wielu znaczeniach. Po pierwsze, w tym najbardziej oczywistym: sięgania do artystów i tradycji z coraz dalszych okolic – zarówno innych regionów Europy, jak i innych kontynentów. Po drugie, od początku cechowała ten festiwal mądrość stylistycznych wyborów: świadomość, że te umowne dwa kierunki – in crudo oraz współczesne interpretacje – nie są wykluczającymi się możliwościami, ale dopełniającymi się wartościami. Po trzecie wreszcie, to nie tylko koncerty, ale też warsztaty, spotkania, debaty. To szansa na konfrontowanie się człowieka z człowiekiem, szansa na rozmowę, dialog, a przynajmniej możliwość posłuchania drugiego.
Ważny i nie do przecenienia był wysiłek organizatorów, by festiwal nie był tylko pstrokatym pokazem efektownej egzotyki, ale by z tej wielobarwnej układanki tworzyła się mądra, pouczająca, ciekawa opowieść. Niosąca ze sobą coś więcej niż tylko powierzchowny zachwyt. I to się od dwóch dekad udaje. Zresztą piszę: organizatorów, a wiadomo przecież, że nie byłoby muzycznego wydarzenia, gdyby nie Jan Słowiński – muzyk, menadżer, ale przede wszystkim wizjoner i twórca tego przedsięwzięcia.
Wszystko to piszę w kontekście zakończonej w lipcu dwudziestej edycji krakowskiego festiwalu, który od kilku lat nosi dłuższą nazwę Rozstaje Etno Kraków (to swego rodzaju pamiątka po edycji, prowadzonej w 2015 r. wspólnie z Europejską Unią Nadawców, która była połączeniem Rozstajów z prestiżowym festiwalem EBU). Tegoroczny jubileusz wypadł bardzo okazale. Nie moim celem i zamiarem jest recenzowanie imprezy. Ważne, że w czasach, gdy wszyscy (słusznie zresztą) narzekamy na marginalizowanie miejsca kultury we współczesnym świecie, możliwe jest zaistnienie tak ambitnego i znakomitego pod względem artystycznym festiwalu. Jego gwiazdami byli w tym roku m.in. wielcy Alim Qasimov z Azerbejdżanu, Alireza Ghorbani z Iranu, syryjski gwiazdor Omar Souleyman, Szikra – czyli wspólny projekt Węgrów z Söndörgő i holenderskiego Amsterdam Klezmer Band, chilijskie Chico Trujillo, Mamadou Diabaté & Percussion Mania z Burkina Faso, a wreszcie serbski Marco Markovic Brass Band. Do tego polscy wykonawcy na czele z Adamem Strugiem (w dwóch wersjach – solo i z zespołem) i uroczyście fetującymi dwudziestolecie działalności Muzykantami – jednym z najważniejszych zespołów w historii polskiej muzyki folkowej…
Naprawdę warto przynajmniej raz na jakiś czas znaleźć się na Rozstajnych drogach.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Maria Podraza-Kwiatkowska, wybitny historyk literatury polskiej, zwracała uwagę w jednym ze swych tekstów, że rozstaje nie były dobrze widziane w naszej tradycji literackiej. Jasiek w Weselu Wyspiańskiego mówi „strasy u rozstajnych dróg”, a Przybyszewski w Godzinie cudu pisze: „I znów widział rozstajne drogi wśród torfowisk i bagien. Nadeszła upiorna godzina, pełna tajemnych strachów i lęku”. Na bohaterów na rozstajach dróg czekają rozpacz, niewiedza, niepokój.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!