Kobra w Budapeszcie, free jazz i Żydzi

Żydowski Budapeszt

Na Wegrzech, w Budapeszcie i poza nim (nawet w rejonach jeziora Balaton z pozostałościami synagog) pamięć o żydowskiej przeszłości jest wciąż silna. W stolicy jednak kultura żydowska ma nie tylko charakter archiwizacji tradycji, ale jest żywa, praktykowana, a przy tym bardzo zróżnicowana ze względu na stopień zaangażowania religijnego.

 

Martyna van Nieuwland

 

Niespełna 30% społeczności żydowskiej na Wegrzech przetrwało Holokaust (szacuje się, że z 800 000 Żydów na Węgrzech przeżyło ponad 250 000). Powojenne losy były także dramatyczne, natomiast dzisiaj społeczność żydowska w Budapeszcie jest największą w Europie. Od berlińskiej czy paryskiej różni ją to, że w stolicy Węgier żyją potomkowie wielopokoleniowych rodów, a nie diaspora z innych krajów bloku sowieckiegoi. W tej chwili obserwujemy nowe zjawiska socjologiczne dotyczące węgierskich Żydów (migracje z Izraela), powstanie instytucji poświęconych nowej tradycji w Budapeszcie i w całym kraju czy wzmożone zainteresowanie kręgami pozareligijnymi.

Przedmiotem tekstu jest diagnoza środowiska artystycznego, którego głównym nurtem jest muzyka żydowska na Węgrzech. Punkt wyjścia stanowi jednak w mniejszym stopniu folk czy muzyka tradycyjna. W zamian – na nurt ów spojrzę z perspektywy muzyki improwizowanej i free jazzu. Tekstem przewodnim będzie praca amerykańskiej uczonej Tamar Barzel Jewish Music Beyond Klezmer, która opisuje nurt radical Jewish movement na scenie nowojorskiej zapoczątkowanej przez Johna Zorna. Ten wybitny saksofonista, założyciel wytwórni Tzadik jeden ze swoich słynnych projektów Cobra zrealizował także w Budapeszcie z towarzyszeniem lokalnych muzyków w roku 2006.

W artykule zapytam o losy Cobry nagranej pierwotnie jako album w latach 1985–1986: czy na Węgrzech istnieje scena na podobieństwo amerykańskiego new radical Jewish movement lub nawet, na mniejszą skalę, w Polsce, gdzie reprezentantami byliby Raphael Rogiński, Mikołaj Trzaska, Macie Moretti czy Ola Bilińska?

Ten pierwszy poszukuje w tej chwili węgierskich korzeni, zarówno pod względem genealogicznym, jak i artystycznym, zatem krótka wzmianka o wpływie polskich muzyków pochodzenia żydowskiego także stanie się częścią artykułu.

Pierwszą osobą zapytaną przeze mnie o żydowską tożsamość w muzyce węgierskiej był András Halmos, perkusista znany z projektów Jü czy Tariqa, który był członkiem składu Cobry 21 maja 2006 roku. Trzej pozostali muzycy wskazani przez Halmosa – gitarzysta i założyciel zespołu Nigun András Párniczky (także Cobra), gitarzysta i kompozytor Adam Czitrom czy basista Péter Ajtai – to najbardziej wyraziści artyści zajmujący się nurtem muzyki żydowskiej, choć wbrew pochodzeniu Czitroma i Ajtaia najbardziej interesują jej sefardyjskie wpływy. Wieloosobowy skład kolektywu Qiyan jest najlepszym przejawem stałej pracy nad repertuarem orientalnym, w mniejszym stopniu odnoszącym się do nurtu aszkenazyjskiego. Niemniej najbardziej nurtującym problemem jest kwestia łączenia muzyki żydowskiej, granej tradycyjnie przez muzyków romskich, z free jazzem i awangardą – jak w przypadku Zorna w USA czy Trzaski w Polsce.

Czitroma, Ajtaia i Párniczky’ego zapytałam o aktywność koncertową, zmiany pokoleniowe, dynamikę kultury żydowskiej w Budzie i Peszcie ze względu na konteksty historyczne. Dawniej Buda była ośrodkiem kultury żydowskiej ortodoksyjnej, w tej chwili takie ośrodki powstają w Peszcie – jak nowa synagoga i zarazem centrum kulturalne ZSILIP. W dzielnicy Újlipótvárosm są otwarte dla wszystkich chętnych od lata 2021. Szczęśliwie mogłam być świadkiem inauguracji aktywności ZSILIP podczas pobytu w Budapeszcie w sierpniu i wrześniu zeszłego roku. Niemniej z muzykami rozmawiałam w obu dzielnicach.

Część z nich mieszka w Budzie, a Péter Ajtai wręcz tuż przy ulicy Béli Bartóka, gdzie rezydowałam przez kilka tygodni w trakcie stypendium przyznanego przez Instytut Wacława Felczaka. Byliśmy zatem sąsiadami, więc udało się nam spotkać na żywo w jednej z licznych kawiarni na ulicy będącej od paru lat axis mundi galerii sztuki i kawiarni literackich. Węgierski kontrabasista był moim pierwszym interlokutorem. Opowiedział mi o swoich liberalnych rodzicach i ogólnie – o wychowaniu w duchu judaizmu neologicznego, czyli głównego nurtu judaizmu na Węgrzech. Pietia, bo tak jest nazywany przez swoich kolegów, mimo swoich korzeni i grania w zespołach, które bezpośrednio nawiązują na tradycji żydowskiej, nie jest pewien, czy na Węgrzech można mówić o całym nurcie. Sam kilka razy zastanawiał się podczas rozmowy nad swoim stosunkiem do tradycji. Przywołał, między innymi, kolektyw Qiyan, który tworzy z Adamem Czitromem, jako inspirację kulturą żydowską, ale bynajmniej nie aszkenazyjską, a sefardyjską. Słychać to już w pierwszych minutach utworów z ich albumu z 2020 roku (dostępnego także w serwisach streamingowych). Mimo ambiwalentnego stosunku do swych korzeni Pietia wierzy, że wśród młodszych muzyków kwestia poszukiwania tożsamości i budowania artystycznej samoświadomości jako artysty pochodzenia żydowskiego, a co za tym idzie – inspiracji w swojej twórczości, będzie coraz silniejsza. Mimo że sam gra w wielu kolektywach i żydowska identyfikacja nie jest dla niego warunkiem współpracy z innymi muzykami Ajtai jest czynnym członkiem zespołu Nigun. Liderem grupy z kolei jest jeden z najbardziej wyrazistych żydowskich gitarzystów, dla którego kwestia tożsamości jest jednym z kluczowych elementów twórczości.

Wywiad z Andrásem Párniczkym poprzedził udział w koncercie kwartetu Nigun w Budapest Jazz Club. Wszyscy muzycy kwartetu mają korzenie żydowskie, na czele z jednym z najbardziej rozpoznawanych perkusistów starszego pokolenia, Istvánem Baló – kopalnią opowieści o węgierskiej scenie jazzowej. On, András Párniczky i András Halmos byli muzykami wybranymi przez Zorna do węgierskiej odsłony Cobry. Jak twierdzi gitarzysta i kompozytor, trudno na Wegrzech poszukiwać odpowiednika społeczności, jaką w Nowym Jorku stworzył Joh Zorn wokół wydawnictwa Tzadik, na międzynarodową skalę skupiając spore grono muzyków na przestrzeni lat. W Budapeszcie są to jednostki, indywidualności, które spotykają się przy okazji poszczególnych projektów, choć nierzadko trwają one wiele lat. I nie ma tutaj znaczenia, czy jest to muzyk młodszy, czy starszy, co było naszą intuicją w rozmowie z Pietią Ajtaiem. Zapytałam Andrása o specyfikę „sceny żydowskiej” na Węgrzech – czy istnieje i ewentualnie jak funkcjonuje? Párniczky odpowiedział jednak przecząco, co zastanawia mnie w kontekście muzyki tradycyjnej czy folkowej: „Nie, nie sądzę, że na Węgrzech istnieje muzyczna scena żydowska. Przede wszystkim dlatego, że społeczność żydowska, zarówno neologiczna, ortodoksyjna, jak i chasydzka, nie wspierają tych form. W kraju możemy znaleźć niejeden festiwal czy wydarzenie o tematyce żydowskiej, natomiast ich pojawianie się determinuje głównie popularność tematu i są one pozbawione jakości. Od wielu lat tego rodzaju inicjatywy nie mają wsparcia finansowego odpowiednich instytucji, nawet takich jak fundacja Sorosa. Właściwie kilka miejsc, jak Sirály przy ulicy Kiraly, Aurora lub Banki To Festival, było otwartych na muzykę żydowską dzięki Adamowi Schonbergerowi, ale już od kilku lat jest tych działań coraz mniej albo zmieniły swoją formę”.

Három Holló, Trafó House of Contemporary Arts, kawiarnia Jedermann, Toldi, Lumen czy słynny klub A38 dosłownie zacumowany na brzegu Dunaju to inne miejsca, które przywoływali moi dalsi rozmówcy pytani o to, gdzie można grać (muzycy) i usłyszeć (publiczność) muzykę żydowską w Budapeszcie, lecz w rozumieniu właśnie awangardowej, freejazzowej, improwizowanej czy alternatywnej sceny, której poszukiwałam podczas swojego pobytu w stolicy.

Mimo że Párniczky zaprzeczał istnieniu sceny żydowskiej na Węgrzech, a zatem tym bardziej nie widział możliwości łączenia jej ze sceną improwizowaną (a nie był w tym osamotniony), nieco inne zdanie miał na ten temat Adam Czitrom. Gitarzysta, kompozytor, twórca muzyki filmowej współpracuje ze środowiskiem teatralnym, a także okazjonalnie tłumaczy, gdyż z wykształcenia jest filologiem angielskim i amerykanistą. Czitrom urodził się w węgierskiej rodzinie w Rumunii, ale dzieciństwo spędził w Izraelu, stąd znajomość hebrajskiego i naturalny kontekst kultury sefardyjskiej, która inspiruje go w pracy muzyka. Artysta ma zaledwie trzydzieści pięć lat, ale już może poszczycić się znaczącymi osiągnięciami, w tym przekładami literatury pięknej oraz kompozycjami do dzieł filmowych. Péter i Adam z nieco większym optymizmem spoglądali na tworzenie się świadomego nurtu muzyki improwizowanej pochodzącej z tradycji żydowskiej czy przynajmniej z inklinacjami lub luźno powiązanej. Ich kompozycje, albumy, utwory są najlepszymi przykładami wdrażania tej tradycji w artystyczne życie, choć zdecydowanie nie wykreowali swojego image’u jako spadkobiercy Zorna, nie stworzyli narracji o żydowskim pochodzeniu, a już na pewno nie posługują się nią w celach marketingowych. Z jednej strony doceniam, że ich styl jest zgoła odmienny od amerykańskiego, a z drugiej – może byłaby to dobra strategia, aby ich muzyka była bardziej rozpoznawalna poza Węgrami. Choć z tymi dwoma muzykami, jak i z Andrásem Párniczkym, udało mi się przynajmniej porozmawiać i byli otwarci na dyskusję na temat pochodzenia i tożsamości, to niektórych artystów było trudniej przekonać. Przyznawali się do żydowskiego pochodzenia, ale nie widzieli jego zbytniego związku z muzyczną działalnością lub z góry uprzedzali, że nie są typami rozmówców i wolą grać niż opowiadać o swojej muzyce i inspiracjach. Czitrom i Ajtai stworzyli niedawno projekt w duecie o nazwie MURI NO MURI i jestem ciekawa, jak rozwinie się w najbliższych latach ich współpraca na wielu polach – z nadzieją na spotkania artystów na koncertach w Polsce. Adam i Pietia prognozują, że wraz z pojawieniem się nowych pokoleń muzyków i rosnącym zainteresowaniem kulturą żydowską ów domniemany nurt radical Jewish movement na Węgrzech może się bardziej usystematyzować. Czasami wystarczy jedna osoba, jak John Zorn, która swoją charyzmą przekona innych i zbuduje całe muzyczne uniwersum trwające dekady. W Czitromie i Ajtaiu widzę taki potencjał, jednak może potrzeba trochę czasu i wzajemnych inspiracji, jak w przypadku polskiej sceny improwizowanej, grającej muzykę żydowską.

W wydanej w zeszłym roku książce Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska, wypytywany przez dziennikarzy Tomasza Gregorczyka i Janusza Jabłońskiego, przyznał, że świadomość żydowskiego pochodzenia towarzyszyła mu od czternastego roku życia, natomiast dopiero kiedy sam został ojcem, zaczął się bardziej zastanawiać nad swoją tożsamością. Dopiero wtedy mógł zamienić sformułowanie „mam korzenie żydowskie” na stwierdzenie „jestem Żydem”ii. Pod względem artystycznym to także był proces. Trzaska niejednokrotnie sięgał do żydowskich motywów muzycznych już w latach 90. XX wieku, ale dopiero po zapoznaniu się z Raphaelem Rogińskim rozpoczęła się na dobre jego przygoda z muzyką żydowską. Najpierw inspirująca lektura utworów zebranych przez Jakowlewicza Bieregowskiego Jewriejskie narodnyje napiewy bez słow, a potem już Shofar. Rogiński, i Macie Moretti – to w tej chwili najbardziej znani muzycy w środowisku muzyki improwizowanej, którzy podkreślają swoje korzenie i w swej twórczości bezpośrednio odwołują się do żydowskiej tradycji. Trzaska przyznaje, że „główna inspiracja dla polskich muzyków zakładających pierwsze klezmerskie bandy przyszła ze Stanów”iii, mając na uwadze właśnie Tzadik Johna Zorna.

Od węgierskiej wersji Cobry minęło piętnaście lat, ale wspomnienia są wciąż żywe, tak samo jak anegdoty i zakulisowe historie opowiadane w budapesztańskich barach. Sytuacja COVID-owa sprawiła, że nie udało mi się porozmawiać z innymi muzykami, których chciałam zaprosić do dyskusji (János Vazsony, Áron Porteleki, Dina Pandzarisz czy senior István Baló), ani też nie mogłam uczestniczyć w koncertach zaplanowanych na drugą połowę września. Rozpoznanie sceny, jej ciągła obserwacja, aktualizacja danych i kontakt z artystami są zatem konieczne, aby móc postawić diagnozę w kontekście zmian na przestrzeni lat. Mam nadzieję wrócić do tematu już niebawem, a tymczasem poświęcić się lekturom, licząc na kolejne wizyty w Budapeszcie, koncerty i rozmowy z lokalnymi twórcami.

 

Artykuł powstał jako wynik stypendium przyznanego przez Instytut Wacława Felczaka na okres sierpień–wrzesień 2021, za które serdecznie dziękuję Instytutowi.

 

Martyna van Nieuwland

 

Bibliografia

B. Bartók, The Influence of Peasant Music on Modern Music, [online], [dostęp: 20 grudnia 2021]: https://www.jstor.org/stable/943852

J. Frigyesi, Bence Szabolcsi's Unfinished Work: Jewish Identity and Cultural Ideology in Communist Hungary, [online], [dostęp: 20 grudnia 2021]: http://www.jstor.com/stable/25172819

J. Frigyesi, The Jewish Service in Communist Hungary: A Personal Journey, [online], [dostęp: 20 grudnia 2021]: https://www.jstor.org/stable/4149889

A.B. Manchin, Matzo Hussars & Creative (Anti)Semitism: Jewishness & Popular Culture in Post-Communist Hungary, [online], [dostęp: 20 grudnia 2021]: https://www.jstor.org/stable/10.5703/shofar.34.3.0001

M. Trzaska, T. Gregorczyk, J. Jabłoński, Wrzeszcz!, Kraków 2020.

 

i A.B. Manchin, Matzo Hussars & Creative (Anti)Semitism: Jewishness & Popular Culture in Post-Communist Hungary, [online], [dostęp: 20 grudnia 2021]: https://www.jstor.org/stable/10.5703/shofar.34.3.0001

ii M. Trzaska, T. Gregorczyk, J. Jabłoński, Wrzeszcz!, Kraków 2020, s.28.

iii Tamże, s.456.

 

Sugerowane cytowanie: M. van Nieuwland, Kobra w Budapeszcie, free jazz i Żydzi, "Pismo Folkowe" 2022, nr 158-159 (1-2), s. 14-16.

Skrót artykułu: 

Na Wegrzech, w Budapeszcie i poza nim (nawet w rejonach jeziora Balaton z pozostałościami synagog) pamięć o żydowskiej przeszłości jest wciąż silna. W stolicy jednak kultura żydowska ma nie tylko charakter archiwizacji tradycji, ale jest żywa, praktykowana, a przy tym bardzo zróżnicowana ze względu na stopień zaangażowania religijnego.

fot. M. van Nieuwland

Dział: 

Dodaj komentarz!